naTemat extra
Jedź do Łeby, przeniesiesz się do lat 90. Ale... nie pożałujesz
Jeśli byłeś w Łebie w latach 90., to nie musisz aktualizować na razie mapy. Praktycznie nic się tam nie zmieniło. Jedna z niewielu rzeczy, których nie pamiętam z dzieciństwa, to meleksy, którymi leniwi turyści masowo dojeżdżają na plażę (a z centrum idzie się zaledwie kwadrans).
Takie przejażdżki są chyba najbardziej dochodowym biznesem w podupadającej Łebie, gdzie piwo z nalewaka kosztuje 6 złotych. I to sezonie.

Przy kiepskiej pogodzie na plaży znajdziemy mnóstwo miejsca dla siebie
Wehikuł czasu
Pierwsze, co nas powitało w Łebie, to intensywny swąd rybno-portowy. Od razu wiedzieliśmy, że wysiedliśmy na dobrej stacji i nie ma co liczyć na żadne niespodzianki.

Koło diabelskiego młyna widać z każdego punktu centrum Łeby. Prawie nikt jednak na nim nie jeździł
Zmysł wzroku również utwierdził nas w przekonaniu, że gdzieś między Gdańskiem a Łebą jest tunel czasoprzestrzenny. Wszystko przez znajome sklepiki z pamiątkami i zabawkami. Są nawet te ramki z przesypującym się piaskiem w płynie, które kupiłem rodzicom na koloniach gdzieś w okolicach 1996 roku. A automaty z kulkami aż wypłowiały od słońca.

Stoisk z zabawkami jest bez liku, ale tłumów nie ma
– Nic nie kupują, ale jak coś biorą, to wszystkiego po trochu – powiedziała mi jedna ze sprzedawczyń ze wschodnim akcentem. Obsługa stoisk to kolejna oznaka współczesności - zaraz po meleksach.

Nieśmiertelne automaty z kulkami
Zagadałem do kilku sprzedawców, by dowiedzieć się, jak idzie handel (popularne w tym roku są większe wersje kultowych styropianowych samolotów, bransoletki z muszelkami i ruchome uszy królika), tylko jeden okazał się Polakiem.
Reszta to najęci Ukraińcy, którzy odsyłali mnie do swoich nieobecnych szefów. Mam nadzieję, że dostawali wynagrodzenie niezależne od słabego ruchu klientów.

Nikt się nie kryje z piwem. I nikomu to zbytnio nie przeszkadza
Zacząłem od narzekania, ale nie zrozumcie mnie źle: tego się spodziewałem i jeśli ktoś nie ma zbyt wielkich oczekiwań i chce sobie po prostu wypocząć nad polskim morzem po kosztach, w spokoju, to Łeba jest miejscem wręcz idealnym.
Ja przynajmniej czułem się tam świetnie, bo nie kręcą mnie wczasy all-inclusive.

Podziwianie zachodu Słońca to codzienny rytuał
Plaża, dzika plaża
Najważniejszy nad morzem jest smażing & plażing. Ten w Łebie prezentuje się zupełnie inaczej niż ten, o którym piszą media. Ok, są parawany, ale nie służą robieniu bazy. Trafiliśmy na kiepską pogodę, więc ten symbol obciachu używany był przez wszystkich prawidłowo - by chronić się przed wiatrem.

Alkohol i wzburzone morze do słabe połączenie, ale śmiałków nie brakuje
Na plaży panowała rodzinna i spokojna atmosfera. Nawet nikt zbytnio nie pił alkoholu, a jedyna grupka przypakowanych facetów, zamiast wszcząć awanturę, że fotograf robi im fotki, poprosiła go o wspólne zdjęcie na tle morza.

"Galeria" ręczników plażowych ciągnęła się przez kilkadziesiąt metrów
I, nie licząc papierosowych filtrów, na plaży jest czysto. A przecież o Bałtyku mówi się, że to “
morze śmieci”, dodatkowo ludzie zwykle zostawiają po sobie nieporządek -
nawet warszawscy hipsterzy. W Łebie ekipa sprzątająca nie miała zbyt dużo roboty.

Parawany to symbol polskich plaż
Złotym środkiem są niebieskie beczki na śmieci, którymi naszpikowana jest plaża. Trzeba być prawdziwym chamem, by zostawić coś na piasku.
Widziałem faceta, który bosą stopą zgniatał plastikową butelkę, a także czwórkę nastolatków z przenośnym głośnikiem grającym badziewne polskie trapy, którzy wyrzucili puszki po energetyku do kosza. Szok? Myślę, że większość incydentów znad morza to wyjątkowe przypadki.
– W Łebie najbardziej podobają mi się puste plaże. Proszę o tym nie pisać, bo chcę, by tak pozostało – powiedziała mi Monika, która przyjechała na kilka dni z córką z Łodzi.

Morza szum, ptaków śpiew...
Nie dotrzymałem obietnicy, bo niską frekwencję widać chociażby na zdjęciach. Co prawda byliśmy we wtorek, a pogoda była w kratkę, jednak największy tłok był w knajpach, a nie na plaży. Łodzianka przyznała też, że po zmroku nie chadza po Łebie, bo czuje się niepewnie.

Nocą Łebę rozświetlają neony
Łeba Vice
Nad morze jedzie się przede wszystkim dla morza, ale nocą miasto też nie śpi. A wręcz tętni życiem. W centrum Łeby znajdziemy wszystko - od kina 7D (!), przez dyskoteki oświetlone z zewnątrz neonami w klimacie kalifornijskich klubów, po występy artystów ulicznych.
Obok kapeli grającej indiańską muzykę na chodniku rozstawił się raper amator, a wszystko to pośród tłumu ludzi. Wiele osób bez krępacji piło sobie alkohol.

Kino 3D? Phi! W Łebie jest 7 wymiarów!
Podchodzę do dwóch mężczyzn z małpkami Lubelskiej. I pytam, co jest takiego w Łebie, że przyjechali. – Jest zajebiście – błyskawicznie odpowiedział mi Marcin z Grodziska. Przyjechał tu już siódmy raz.
– W Mielnie byłem raz i to był ostatni raz. Są tam typowe żule. W Łebie nigdy nie ma pogody, jest za to wszystko na miejscu i jest spokojnie. No i można pić na mieście – po czym razem z kumplem wyzerowali butelki w parę sekund.

Łeba żyje też wieczorami
Parę kroków dalej zobaczyłem grupkę osób z dziećmi na ławeczce. Rodzice sączyli piwo z puszki. Okazało się, że obie rodziny (z Nowej Soli i Dąbrowy) poznały się rok temu, a w tym znów na siebie przypadkowo wpadli.
Zapytałem, co można robić w Łebie, jak jest kiepska pogoda. – Pływać na statku, łowić ryby i zwiedzać atrakcje w okolicy – usłyszałem.
A tych faktycznie jest od groma. M.in. galeria figur woskowych, lunapark, fokarium czy piernikowy dom do góry nogami. Nie jest to sztuka najwyższych lotów, ale dzieciaki pewnie mają radochę.

Na karaoke wzięciem cieszyły się szlagiery disco polo. Hitem okazał się jednak “Sen o Warszawie”, bo na sali znaleźli się kibice Legii
A rodzice mogą się po całym dniu wybrać na popisy kabaretów. Nie wszyscy jednak z tego skorzystają. Tego dnia występował kabaret Chyba i było chyba z 20 osób.
Jest przyzwolenie na picie na ulicy, ale nie ma chuliganów. Owszem, czasem jakiś łysy kark wydrze się “AUUUUUUUUUU”, ale my nie czuliśmy się zagrożeni. Raczej zażenowani.

W Łebie tursytycznych atrakcji nie brak. Co nie znaczy, że każdy znajdzie tu coś dla siebie
Rozumiem jednak osoby, którym zataczające się, głośne grupki mogą podnosić ciśnienie. Jednak nocne życie kurortów tak po prostu wygląda.
Potem się jeszcze okazało, że byliśmy po “złej” stronie plaży. – Od strony wydm jest rodzinnie – mówi mi restaurator. – Inny świat jest na plaży wchodząc od strony centrum. A prawdziwe demony wychodzą nad ranem, gdy zamkną się dyskoteki.

Dokąd zmierza Łeba?
Quo Vadis Łebo
Klimat retro jest spoko, ale nie oszukujmy się - miasto wygląda marnie i kiczowato. I tu dochodzimy do dylematu: modernizacja podniesie koszty usług, a wtedy wielu stałych bywalców postawi krzyżyk na Łebie i znajdzie sobie tańszy zamiennik. Albo rozbije świnkę skarbonkę i poleci na wczasy za granicą.
Uciąłem sobie pogawędkę z restauratorem, który ma lokal kilkaset metrów od plaży. W zeszłym roku był otwarty cały rok, w tym tylko w wakacje. Na marginesie przyznał, że w Łebie najlepiej schodzi wcale nie ryba, a kebab.
– Łeba zimą umiera, a w tym sezonie szczególnie. Wszystko przez
problemy z rekrutacją do szkół. Wiele osób zostało w domach – mówił. Czasy świetności miasto ma daleko za sobą. A latem mieszkańcy głównie zarabiają na turystach - praktycznie każdy budynek w centrum jest przerobiony na pensjonat.
Osoby przyzwyczajone do luksusów nie odnajdą się w Łebie. Znaki na plaży i mieście wskazują, że nieprędko to się zmieni. A może być jeszcze gorzej. Spieszmy się odwiedzać Łebę, tak szybko niszczeje.
Bartosz Godziński
Maciej Stanik