To, co robimy, nie ma nic wspólnego z siostrzeństwem. Oto dlaczego wątpię w "siłę kobiet"
Alicja Cembrowska
10 lipca 2021, 17:42·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 10 lipca 2021, 17:42
Zwątpiłam. I od tego zwątpienia się zaczęło. Z każdej strony docierają do mnie hasła o sile kobiet, siostrzeństwie, babskiej solidarności i rewolucji. Jednak na pięknych słowach o niezwykłej więzi i mocy, która skumulowana mogłaby podbić świat, się kończy. W praktyce nadal żywe jest ironiczne "kobieta kobiecie kobietą".
Reklama.
Siostrzeństwo to termin, który coraz częściej pojawia się w przestrzeni publicznej.
Kobiety nadal bywają dla siebie okrutne, o czym opowiedziało mi kilka rozmówczyń.
Wciąż silnie pracują w nas mechanizmy patriarchatu, które sprawiają, że w innej kobiecie widzimy rywalkę, przeciwniczkę, wroga. Pora z tym skończyć.
Tak, świadomie zaczęłam od mocnego stereotypu kobiety-walczącej. I to nie z systemem, a z inną kobietą. O prestiż, o mężczyznę, o uwagę. O wszystko – o to, której dziecko szybciej mówi "mama", której się bardziej powodzi, która ma lepszą pracę. Portale kobiece zalane są artykułami o tym, jak się rozprawić z zazdrosną przyjaciółką, a grupy puchną od "życiówek" o tym właśnie – jak kobieta kobiecie potrafi zorganizować jazdę bez trzymanki.
Przykłady będą zaraz, najpierw tłumaczenie. Wiem, że i ludzie, i sytuacje są różne, ale bez wątpienia obecnie ścierają się ze sobą dwa zjawiska społeczne: siostrzeństwo jako idea i mocny nurt patriarchalny od pokoleń żłobiący kobiece umysły. Pierwszy zakłada szacunek, akceptację, czułość i pełną solidarność kobiety z kobietą. Drugi mocno alarmuje: hola, hola, nie zapominaj, że to rywalka w kolejce do kapitału (i do mężczyzny).
To mężczyźni zgotowali nam ten los, ale wiele z nas tak mocno przyjęło go za swój własny scenariusz na życie, że bez oporów zjedziemy na grupie "tę głupią, co to daje się robić" i wytkniemy błędy. Pora na obiecane przykłady.
Myśl zrodziła się, a raczej uwolniła się ze skorupy, po wiadomości od jednej z moich rozmówczyń. Przeprowadzałam z nią wywiad o trudnym doświadczeniu z przeszłości. Po autoryzacji usłyszałam zadziwiające podziękowania. Za co? W skrócie: za to, że jako kobieta nie wykorzystałam okazji, by pogrążyć inną kobietę.
W tym samym czasie koleżanka z pracy, gdy napisałam jej wiadomość, że jest stworzona do pracy przed kamerą, świetnie wygląda i mówi, no po prostu zachwyt, odpisała: "Dziękuję, wierzę, że to szczere, bo kobieta kobiecie rzadko mówi takie rzeczy".
Pierwsza myśl: skąd podejrzenie, że po traumatycznym doświadczeniu mogłabym próbować pogrążyć inną kobietę? Skąd myśl, że jako kobieta mogę mieć opory, by otwarcie pochwalić pracę koleżanki? Odpowiedź: z życia. Poszperałam w sieci, pogadałam z koleżankami i cóż. Wniosek jest gorzki. Od kilkunastu rozmówczyń usłyszałam fatalne historie o relacji kobiety z kobietą, a babskie grupy okazały się gwoździem do trumny.
Sytuacja 1.: "Poszłam z mamą przymierzać sukienkę ślubną. Pani w sklepie powiedziała, że dobrze, że przyszłam z mamą, a nie przyjaciółką, bo ona wciąż widzi, jak 'przyjaciółki' doradzają przyszłej pannie młodej". Tak, odradzają najładniejszą kreację, żeby nie wyglądała ZA ŁADNIE.
Sytuacja 2.: "Najgorszy mobbing spotkał mnie od kobiety. I to nie raz. Teraz mam uprzedzenia i jak mam mieć szefową kobietę, to od razu zastanawiam się, co tym razem się wydarzy. Co ciekawe, koleżanki, które mobbingowane nie były, też zgodnie przyznają, że nie chcą szefowej. Wolą mieć szefa".
Sytuacja 3.: Grupa o toksycznych relacjach. Parafrazując: jak jesteś taka głupia, to sobie siedź z przemocowcem; jak można być taką idiotką, żeby dawać szansę alkoholikowi?; co z ciebie za matka, że nie uciekniesz z toksycznej relacji?; jak widać, baba dla faceta zrobi wszystko; zdradził cię z taką wywłoką? Jego wybór, że woli puszczalskie.
Sytuacja 4.: Grupa dla mam. Parafrazując: nie rozumiem, jak można wywalać cyce na każdym kroku i karmić publicznie; moje dziecko w tym wieku to już czytało Sienkiewicza, coś robisz źle; to twoja wina, że twoje dziecko...; jak to nie sprzątasz i nie gotujesz codziennie obiadów? To leżysz w domu i nic nie robisz, a mąż przynosi księżniczce kasę?
Sytuacja 5.: Zdrada. Przecież to zawsze kobieta "wskakuje facetowi do łóżka". Na zamkniętych grupach nieustannie trwają dyskusje, czy informować zdradzane dziewczyny. Wiecie, dlaczego niektóre boją się wysyłać dowody na nieuczciwość kochanego misia? Bo te zdradzane panie niejednokrotnie winy upatrują w "donosicielce". Wolą wierzyć w spisek i to, że inna kobieta UKRADŁA im mężczyznę niż zdjęcia, na których widać, jak miś "tęskni i nie może się doczekać kolejnego spotkania".
Sytuacja 6.: Grupa o kobiecych kręgach. Tak, nawet tam, nieustanny festiwal oceniania, krytykowania, wytykania, niezrozumienia, że ktoś może żyć inaczej.
Sytuacja Milion+: Byłam krzywdzona, obrażana, wyśmiewana, wykluczana. "Kobiety potrafią być okrutne". Do tego: "Nie jestem taka, jak inne kobiety", "Od zawsze wolałam towarzystwo mężczyzn", "Kobiecie nie wolno ufać".
Większość zapytanych przeze mnie o siostrzeństwo kobiet, odparło: "Chciałabym w nie wierzyć, chciałabym, żeby istniało naprawdę, a nie tylko w ładnych wpisać na Instagramie".
Wojna kobieca?
Oczywiście nie jest tak, że kobiety bez chwili wytchnienia prowadzą wojnę podjazdową i każde nasze działanie nastawione jest na wyeliminowanie przeciwniczki. Po pierwsze powolutku pakujemy walizki wewnętrznemu patriarchatowi i wyprowadzamy go z dala od naszych relacji. Po drugie: większość z nas, owszem, ma za sobą opisane powyżej sytuacje, ale (co pocieszające) naszym doświadczeniem codziennym jest raczej kobieca przyjaźń i wsparcie.
Coraz więcej kobiet odkrywa bowiem, że żeby być dobrym dla innych, trzeba być najpierw dobrym dla siebie. Obserwujemy obecnie boom na książki, poradniki, kręgi, wydarzenia, które pomagają "zrozumieć siebie, odkryć swoje pragnienia, pogodzić się ze sobą, przepracować traumę". A tą traumą często jest to, co niesie ze sobą patriarchat: rywalizacja, przemoc, agresja, walka. Bez naprawienia relacji ze sobą i weryfikacji tego, w jakim stopniu stereotypy kształtują nasze postrzeganie świata i w końcu – bez zaakceptowania i miłości do siebie – nie zaakceptujemy i nie pokochamy innych kobiet.
Coraz więcej pań rozumie, że nie muszą prowadzić wojny z sobą i innymi kobietami. Coraz więcej praktykuje "nowe zwyczaje" i nawołuje do refleksji na temat tego, jaką narrację my same prowadzimy na temat kobiecości. Bo jak to tak, że ustawiasz błyskawicę na profilowym i wrzucasz zdjęcia ze strajku kobiet, a za chwilę piszesz komentarze o "madkach", wytykasz instagramerce, że "fuj, obleśne włosy na nogach", a pod tekstem o gwałcie sugerujesz, że ofiara "prowokowała i sama jest sobie winna"?
Łatwo wpaść w pułapkę, nazywać siebie obrończynią kobiet, wziąć transparent na strajk, wrzucić fotę do sieci, dodać hasztag, a czytając wpis o "siostrzeństwie" uznać, że "to o mnie, bo kocham swoje przyjaciółki i jak typ zawiedzie, to z winkiem będę pierwsza". Problem polega na tym, że nie jest sztuką okazywać "siostrzeństwo" koleżance czy przyjaciółce, sztuką jest wyeliminowanie ze swojej głowy i słownika oceniających i krzywdzących zachowań w stosunku do każdej kobiety. Również, a wręcz szczególnie tej, z którą się nie zgadzamy, która żyje inaczej, której nie rozumiemy.
O co w ogóle chodzi z tym siostrzeństwem?
Sonja Vivienne zaznacza, że pojęcia "sisterhood" w wąskim rozumieniu odnosi się do relacji sióstr, ale w szerszym do poczucia bliskości i przynależności do konkretnej grupy lub wszystkich kobiet.
Nie bez przyczyny akurat teraz ten termin tak silnie zaczął funkcjonować w Polsce. Kobiety zbliżyły się do siebie z powodu wspólnej sprawy – "siostrzeństwo" pojawia się w mediach znacznie częściej od 2016 roku przy okazji Czarnych Protestów. Z czasem nabrało siły i teraz można odczuć, że jest wszędzie – w kampaniach kobiecych marek, na okładkach książek i magazynów, w reklamach kosmetyków, kostiumów kąpielowych, podpasek...
Amerykanki są bardziej oswojone ze słowem "sisterhood", bo pojawiło się u nich wraz z pierwszą falą feminizmu (koniec XVIII wieku), chociaż większą sławę zdobyło w drugiej fali (pocz. lat 60. XX wieku do końca lat 70.), gdy pisarka Kathie Sarachild wymyśliła i spopularyzowała slogan "Sisterhood is Powerful" ("Siostrzeństwo to potęga").
W tych kontekstach siostrzeństwo oznacza wspólnotę, solidarność, ale też niewidzialną więź, poczucie wsparcia, sympatii i bycia w kręgu (w którym każda uczestniczka jest równa).
Jowita Radzińska w artykule "Dlaczego słowo siostrzeństwo brzmi dziwnie?" pisze, że "ważnym aspektem kształtowania się idei sisterhood w Stanach Zjednoczonych były sororities (z łac. soror – siostra), czyli kobiece kluby powstające od 1870 roku na amerykańskich uczelniach". Były odpowiednikami bractw.
"Sororities, jak pisze o nich Diana Turk, były powoływane, by stanowić źródło solidarności i wsparcia dla swoich członkiń, które pod koniec XIX wieku stanowiły mniejszość na amerykańskich uczelniach, a środowisko akademickie niekoniecznie uznawało kobiecą obecność. Idea sororities szybko się rozprzestrzeniała, koncentrując młode kobiety wokół społecznego doświadczenia wspólnoty i poczucia przynależności. Uwagę zwraca nie tylko pojawienie się odpowiednika męskiego bractwa, ale i plastyczność językowa, dzięki której powstało odpowiednie słowo opisujące nowy rodzaj stowarzyszenia" – pisze Radzińska.
Cały czas mówimy jednak o "siostrzeństwie nazwanym", "wytworzonym". Siostrzeństwie jako produkcie, nurcie, który "powstał" i został "określony". Marta Majchrzak z herstories.pl przeprowadziła w czerwcu 2021 roku badanie o siostrzeństwie. Okazało się, że 73 proc. Polaków w ogóle nie zna tego pojęcia, a kojarzy je tylko 27 proc. osób w wieku 18-60 lat.
Rozmowy z kobietami i próba uchwycenia własnych emocji podsunęły mi jednak, że przecież ta "niewidzialna więź" łączy kobiety od zawsze, pomimo zanurzenia w patriarchacie, na długo przed falami feminizmu. Że teraz używamy po prostu pojęcia na coś, co jest naturalne i funkcjonuje od zawsze, chociaż poddane jest nieustannej próbie likwidacji.
Spotkania, kręgi, wspólne śpiewy i tańce – nie trudno od razu o skojarzenie z "czarownicami", które płonęły na stosach. Na przestrzeni wieków zajęcia skupiające kobiety uznawane były za groźne, niebezpieczne, tajemnicze, czyli złe. A to, co złe powinno być zakazane.
Jeżeli odrzucimy wyobrażenie o "czarownicach" wytworzone przez popkulturę, to dostrzeżemy to, o czym mówią historycy i antropolodzy: to duchowni (mężczyźni) stworzyli wizerunek "wrogów wiary", którzy mieli dopuszczać się tajemniczych rytuałów, morderstw, dzieciobójstwa, kanibalizmu czy stosunków z diabłem. Przecież to właśnie zarzucano zielarkom czy akuszerkom, kobietom, które spotykały się, by razem tańczyć i śpiewać przy ognisku.
Teraz kobiety sprzeciwiają się temu, że kilkaset lat po procesach "czarownic" w formie pamiątek "utrwala się mit odrażającej, starej wiedźmy o nadprzyrodzonych mocach". W rzeczywistości ofiarami tej nagonki były kobiety. Aktywistki mówią: "Nie ma czarownic, są tylko kobiety".
Kobieta lgnie do kobiety
Zaczęłam raczej negatywnie: że "kobieta kobiecie kobietą" i widzę to na każdym kroku. Zgodnie z moimi rozmówczyniami ustaliłyśmy jednak, że pomimo często trudnych etapów w tych relacjach, kontakt z drugą kobietą jest dla nas szalenie istotny, wręcz niezbędny do szczęśliwego życia.
Lgniemy do przyjaciółek, bycie w związku z mężczyzną, to dla nas za mało, potrzebujemy czasu spędzonego w gronie tylko żeńskim. W rozmowach często pojawiło się słowo "energia" – i zrozumie to każda osoba, która chociaż raz w życiu wzięła udział w kręgu.
Relacja z inną kobietą, zbudowana w przestrzeni bezpiecznej, szczerej i tolerancyjnej, oddalona od opresji, agresji, zazdrości czy zawiści to relacja niezwykle cenna, silna i dająca ukojenie. Przecież od lat kobiety rodziły w gronie innych kobiet, korzystały z ich rad, od zawsze "gromadzimy się" (klubiki, koła gospodyń, kręgi, warsztaty, wspólne wykonywanie obowiązków), by czerpać od siebie nawzajem.
Obok tego oczywiście kształtował się narzucony przez męską dominację nurt rywalizacji, który nie jest dla nas naturalny. My takie nie jesteśmy. My się takie stałyśmy przez wpływy z zewnątrz, przez poczucie zagrożenia i niestabilności. Wcześniej mocniej było to związane z ograniczanymi prawami, usuwaniem kobiet z przestrzeni publicznej, brak identyfikacji społecznej i narracyjnej (tak, feminatywy mają znaczenie).
To było i jest celem patriarchatu: sprawienie, by kobiety bały się gromadzić, by wroga widziały w innej kobiecie, by nie utożsamiały się z feminizmem i kobiecą siłą, która skumulowana, stanowiłaby zagrożenie dla męskiej władzy. Od wieków wytwarzane mechanizmy wciąż mocno w nas pracują, zagłuszają nasze naturalne siostrzeństwo. I dlatego skaczemy sobie do gardeł.
Bo nadal wierzymy, że "kobiecie nie należy ufać", bo w innej kobiecie widzimy rywalkę, bo powielamy stereotypy o feminizmie, a siostrzeństwo, jeżeli praktykujemy to tylko w przypadku kobiet, które znamy i kochamy, a te obce? Cóż, te obce bez oporów nazwiemy "puszczalskimi", "madkami", "idiotkami z insta", brutalnie ocenimy i sięgniemy po wszelkie dostępne narzędzia przemocowego patriarchatu, by "wygrać". Pytanie, czy ostatecznie wygrywamy, czy jednak tracimy coś bardzo cennego...
Jowita Radzińska, "Dlaczego słowo siostrzeństwo brzmi dziwnie?"
Rywalizację między kobietami Ann Oakley opisuje jako wojnę o względy mężczyzn. Zgodnie z kanonami kobiecości w świecie męskiej dominacji nie ma przestrzeni na rywalizację kobiet z mężczyznami, walczą więc ze sobą nawzajem. Oakley podaje przykłady kobiet, które „przechytrzając” inne kobiety – swoje siostry – torują sobie drogę do sukcesu: studentki nawiązującej sojusz z profesorem, sekretarki mającej romans z szefem i aspirującej aktorki ze znanym reżyserem.
Twierdzi jednak, że najbardziej podstawową formą kobiecej rywalizacji jest instytucja małżeństwa: męża się szuka, znajduje i, co najważniejsze, zatrzymuje. Zgodnie z kulturowo-seksualnymi stereotypami pomyślność małżeństwa to odpowiedzialność kobiety, bo męża należy stale uwodzić, zaspokajać, rozumieć i zadowalać. Wierność męża jest zadaniem żony. Nawet jeśli małżeństwo często staje się aparatem subordynacji kobiety to jednak nadal jest postrzegane jako osiągnięcie warte trudu i walki z innymi kobietami, jako życiowy progres oraz zabezpieczenie w niepewnych czasach (Ann Oakley, Subject Women). Brzmi to zarazem i anachronicznie, i niepokojąco aktualnie.
Jowita Radzińska, "Dlaczego słowo siostrzeństwo brzmi dziwnie?"
Dystans, czy wręcz niechęć do idei kobiecej solidarności, siostrzeństwa i feminizmu jest silnie ugruntowany na mocy tradycji, przekonań i wartości. Nie są spełnione warunki, które mogłyby sprzyjać kobiecej solidarności: brakuje bezpieczeństwa, zaufania, kapitału społecznego, często nawet samej życzliwości, a także świadomości podzielanych wartości i interesów oraz języka adekwatnego do artykułowania wspólnych spraw publicznie.
Jak dosadnie ujmuje to Hélène Cixous: „Przeciwko kobietom popełniono największą zbrodnię: przemocą, podstępem doprowadzono je do tego, że zaczęły nienawidzić kobiet, stały się własnymi wrogami, ich ogromną moc zwrócono przeciwko nim samym, zrobiono z nich wykonawczynie męskiego interesu". Procesy zmieniające tę sytuacje, postawy i przekonania zostały uruchomione, ale to zaledwie początek transformacji.