O spadających akcjach Facebooka pisał cały świat, chociaż wcześniej wielu analityków przewidywało taki scenariusz. Teraz, gdy huragan pustoszy Nowy Jork, a Wall Street nie działa drugi dzień, nikt się tym specjalnie nie przejmuje – przynajmniej w gospodarce.
15 ofiar śmiertelnych, 2 miliony osób bez prądu, w New Jersey puściła tama, zawieszone zostały sondaże dotyczące wyborów prezydenckich, Manhattan pod wodą. Jak by tego było mało, nowojorskie metro, liczące sobie już 108 lat, "nigdy nie doświadczyło żywiołu tak niszczycielskiego" – mówił mediom rzecznik nowojorskiego zarządu transportu Joseph Lhota.
Huragan o wdzięcznej nazwie "Sandy" spowodował również, że Wall Street nie działa już drugi dzień. To jedna z najważniejszych giełd na świecie. Ale wygląda na to, że jej nieaktywność – przynajmniej na chwilę obecną – światowej gospodarki nie rusza. Tak samo jak cała tragedia.
Wszyscy rozumiemy
Chociaż na co dzień nierzadko inwestorzy na świecie "czekają na dane z Wall Street", to ani wczoraj, ani dziś się ich nie doczekali. Wcześniej taka sytuacja była, między innymi, przy okazji ataku na World Trade Center. – W przypadku ataków na WTC
zamknięcie Wall Street trwało dłużej i rynki zareagowały na samo wydarzenie, a nie fakt zamknięcia giełdy – przypomina Piotr Kalisz, główny ekonomista Citibanku.
Samo zamknięcie Wall Street, ocenia Kalisz, nie powoduje żadnych negatywnych skutków na światowych rynkach. – Oczywiście, to utrudnia życie inwestorom, ale nie powinno być jakiejś bardzo negatywnej reakcji na samo zamknięcie giełdy. Może będzie trochę spokojniej na rynkach, na pewno zmniejszy się chwilowo liczba transakcji. Nie może się to ciągnąć w nieskończoność, ale dopóki powody zawieszenia pracy na Wall Street są zasadne, to wszyscy to rozumieją i podchodzą do tego spokojnie – wyjaśnia Piotr Kalisz. Główny ekonomista domu maklerskiego XTB Brokers Przemysław Kwiecień dodaje zaś: – Bardziej niepokojące byłoby, gdyby taka przerwa na Wall Street wynikała na przykład z problemów technicznych giełdy.
Huragan nie rusza?
Kalisz podkreśla, że w takich sytuacjach ważniejsze jest samo wydarzenie, które powoduje zamknięcie giełdy, niż sama nieaktywność danego rynku. – Jednak zniszczenia w Nowym Jorku są relatywnie niewielkie. Zamieszanie na rynkach mogłoby powstać, gdyby duża była skala szkód wyrządzonych przez huragan, ale póki co patrzy się na to spokojnie – przekonuje Kalisz.
Skąd ten spokój? Jak wyjaśnia Przemysław Kwiecień: – Takie klęski są w tej chwili oceniane przez pryzmat tego, co stało się rok temu w Japonii. To, co teraz dzieje się w Nowym Jorku, jest relatywnie niegroźne, w porównaniu z tamtą sytuacją – podkreśla Kwiecień. I zaraz dodaje: – Ale nie można też powiedzieć, że nic się nie stało. Mamy do czynienia chociażby z największą katastrofą nowojorskiego transportu.
– Te dwa dni na pewno będą powodować straty, odbije się to pewnie na wynikach PKB za IV kwartał roku. Nastąpi też pewnie spadek wskaźnika aktywności ekonomicznej – przewiduje Kwiecień.
Katastrofa daje wzrost
Ekonomista z XTB przypomina, że takie katastrofy w opinii niektórych ekonomistów są "dobre dla gospodarki", bo potem trzeba inwestować, budować, tragedia niejako "pompuje" popyt w gospodarce. Prezydent Centrum im. Adama Smitha Robert
Gwiazdowski podkreśla, że takie głosy padają z ust nawet prominentnych działaczy biznesowych. – Takie teorie prezentują nawet niektórzy ekonomiści na rynkach światowych – dodaje szef Centrum im. Adama Smitha. I od razu mówi wprost: nie należy słuchać takich wynurzeń.
– Nie chciałbym mówić o nich "idioci", bo to bardzo obraźliwe, ale powiedzmy sobie szczerze: gdyby to była prawda, to po co czekać na huragan? Można samemu wywołać jakiś kataklizm – szydzi Gwiazdowski.
Zupełnie poważnie jednak, Przemysław Kwiecień przypomina, by nie ulegać takim teoriom. – Nawet jeśli ta aktywność ekonomiczna zwiększy się tuż po przejściu huraganu, to nie znaczy, że jest to dobre. Ludzie przecież tracą bezpowrotnie swoje majątki, a to negatywnie odbija się na gospodarce – podkreśla Kwiecień.
Jak zarobić na tragedii
Katastrofa może się wydawać korzystna również dla inwestorów – w takich przypadkach często rosną ceny różnych surowców, tak było chociażby przy okazji powodzi w Queensland w Australii. Wówczas węgiel osiągał kolejne szczyty cenowe. Oczywiście, ktoś na tym zarabia. Również na samych zniszczeniach i niezbędnych po nich remontach czy budowach ktoś zarobi. Nie wolno jednak zapominać, że w takiej sytuacji nie wszyscy wygrywają. I na pewno gospodarce nie wychodzi to na plus.
Wpływ katastrof na gospodarkę doskonale wyjaśnia Robert Gwiazdowski na przykładzie z książki "Co widać i czego nie widać" Frederica Bastiata. – Mamy piekarza, któremu dzieci wybiły piłką szybę. I niektórzy twierdzą, że teraz piekarz będzie musiał naprawić szybę, więc zamówi szklarza, zapłaci mu, a szklarz będzie miał więcej pieniędzy na bułeczki piekarza. Tylko że w takiej układance nie widać szewca, krawca i tak dalej. Jest to tzw koszt alternatywny. Pieniądze przeznaczone na szklarza piekarz mógłby wydać na buty czy surdut, ale one już przepadły – przypomina prezydent Centrum im. Adama Smitha. – Więc to nie jest tak, że na tragediach gospodarka zarabia – dodaje Gwiazdowski.
Na szczęście huragan w Nowym Jorku nie jest na tyle silny, by wpłynąć na rynki w krajach poza USA. Warto jednak śledzić sytuację, bo hulający po Stanach Sandy wpływa na jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz: wybory prezydenckie. Mitt Romney odwołał wszystkie spotkania wyborcze, a Barack Obama nie mógł sobie wyobrazić gorszej końcówki w kadencji. Choć dla obecnego prezydenta to również okazja do tego, żeby się wykazać. Żywioł może być więc tym, co przesądzi o wyniku wyborów – a ten zawsze wpływa na światową gospodarkę.