Dwie dekady temu dzieciaki i dorośli byli zafiksowani na punkcie tej gry, bo była "mroczna", "krwawa" i "realistyczna". Tymi trzema słowami gracze określali "Diablo II", gdy ten wyszedł z otchłani piekieł w 2000 roku. Choć lata minęły, a definicje tego, co mroczne, krwawe i realistyczne - no cóż - zmieniły się, to tytuł Blizzarda nie zestarzał się ot tak. Teraz graficznie może i kuleje (w zależności od gustu), natomiast zajebistości nikt mu nie odbierze, o czym świadczy wychodzący właśnie remaster, na który napalili się dzisiejsi 30, 40, i 50-latkowie.
Zapowiedź "Diablo II: Resurrected", bo taką nazwę postanowiono nadać remasterowi, namieszała w głowach niejednego starego wyjadacza gier. Millenialsi z miesięcznym wyprzedzeniem zaczęli stawiać swoich pracodawców przed faktem, że tego i tego dnia nie będzie ich w pracy, ponieważ gra sama się nie przejdzie, a druga okazja na cofnięcie się w czasie do "tamtych dni, tamtych nocy" tak szybko się na nadarzy.
Ktoś marudny może i powie, że to wiele hałasu o nic, ale - w oczach pokaźnego grona graczy - "Diablo II" urosło do rangi growej księgi, którą należy czcić. Gromadka dzieci, poważna praca na pełen etat, niedorzeczny nadmiar obowiązków - nic nie powstrzyma wiernych graczy przed kuszącą myślą "jedna rundka mi nie zaszkodzi", jeśli mowa o tak kultowej grze jak ta.
PRELUDIUM
Słowa "za mało many" wypowiedziane głosem czarodziejki o kruczoczarnych włosach to moje najtrwalsze wspomnienie z czasów, gdy jako dziecko musiałam regulować wysokość fotela należącego do mojego brata, aby w ogóle dosięgnąć palcami do klawiatury komputera i mieć pełen komfort z grania w "Diablo II".
Pamiętam jak w pierwszym akcie, ze strachu uciekałam przed przeraźliwie szybką Krwawą Orlicą; pamiętam dźwięki wypadających ze skrzyń skarbów, które były niczym melodia dla moich uszu, a jedyną rzeczą, o której chciałabym zapomnieć, jest skorpionowaty Duriel, bo to na walce z nim zmarnowałam najwięcej godzin i nerwów. I oczywiście... najemników.
Co prawda, nie miałam okazji przysiąść do tej gry w dniu samej premiery, bo kto by pomyślał, żebym jako zaledwie kilkulatka miała walczyć z demonami i czającymi się w katakumbach trupami. Bez przesady.
Nie zaliczam się więc do pierwszych roczników, które stawiały czoła wysłannikom piekieł, dlatego też nie pamiętam, jak potężnym wydarzeniem dla graczy musiała być premiera gry Blizzarda.
Słyszałam tylko legendy o zarywanych nocach, godzinnym graniu z kumplami i kumpelami na Battle.necie oraz o ekscytacji z widoku coraz to bardziej przesuwającego się na prawo paska instalacji. Aby nadrobić zaległości z premiery "Diablo II", postanowiłam wezwać posiłki.
WITAMY W TRISTRAM
Był rok 2000, tekturowe pudełka z grami ścieliły się na półkach oraz za gablotami w sklepie (nie wspominając już o pirackich płytach sprzedawanych na bazarach) i aby je kupić, nieraz trzeba było wybłagać u rodziców trochę gotówki, chyba że ktoś uzbierał pokaźny mieszek kieszonkowego, wtedy sam kroczył z dumą do kasy ze zdobyczą w ręku. Dla dorosłych sprawa ta okazywała się z oczywistych względów prostsza, gdyż nie było potrzeby brania nikogo na ładne oczy.
Wśród gier ustawionych obok siebie nie można było nie zauważyć czerwono-czarnej okładki z ognistym napisem. Postać przypominająca kostuchę spoglądała złowieszczo na klientów, raz po raz przyciągając do siebie i tych młodych, i tych starszych. Jedni znali dobrze ten tytuł, dla drugich był on obcy, a jeszcze inni zachęceni zostali do zakupu przez pewną kultową w środowisku gamingowym recenzję magazynu "CD-Action".
W środku znajdowały się płyty, które trzeba było po kolei włożyć do komputera, zainstalować i podać kod aktywacyjny do Battle.netu, co - biorąc pod uwagę ostatnie lata i hegemonię platform streamingowych - wydaje się być mało wygodnym rozwiązaniem, ale tak się właśnie w tamtych czasach robiło. Aż strach pomyśleć, co się działo, gdy komuś zaginął kod do gry. Wtedy nie było przelewek.
I tak jak teraz cieszymy się z zainstalowanej gry, tak wtedy radość z pojawienia się na pulpicie ikonki, szepczącej nam podświadomie słowa "naciśnij mnie", była równie ogromna. Klikając po raz pierwszy w awatar gry Diablo II, gracz wiedział, że niebawem trafi do krainy czarów i z własnej woli pozostanie tam na dłużej. Czyli będzie grał w nią dniami i nocami, siedem dni w tygodniu.
I pyk, na monitorze pojawił się ociekający grozą cinematic wprowadzający gracza w uniwersum, a potem kilka postaci do wyboru. Ten, kto wolał być tankiem, klikał w paladyna, a ten, kto wolał postrzelać sobie z łuku, stawiał na amazonkę. Koniec końców i tak największą liczbą zwolenników cieszył się barbarzyńca. Przynajmniej wśród nastolatków.
– Wielki, twardy i... względnie prosty do grania dla 12-latka – mówi mi Michał, 31-latek, który za dzieciaka siadał przed komputerem z kolegami i "z oczami jak pięć złotych" odpalał grę. – Natomiast później tysiące godzin spędziłem, grając nekromantą i czarodziejką. Ale generalnie to jest świetne w Diablo, że tak naprawdę każdą postać możesz zrobić na parę różnych sposobów i za każdym razem czerpać inną radochę z gry – wyjaśnia.
Barbarzyńcą był również 30-letni Paweł, obecnie fan wysublimowanego nekromanty. – Byłem jeszcze dzieciakiem i patrzyłem na "Diablo II" jak na zwykłego slashera. Dla mnie wtedy czymś naturalnym było wybranie najsilniejszej postaci, która włada wielkim toporem i może zmieść z powierzchni ziemi wszystko, co stanie jej na drodze – tłumaczy.
Gdy czas na wybór bohatera dobiegł końca, gracze trafiali do obozowiska, gdzie w tle pobrzdąkiwały dźwięki dwunastu gitarowych strun. I tu swój początek miała historia, z której moi rozmówcy zapamiętali zupełnie co innego, ale przy tym bardzo osobistego.
Dla Mateusza, 29-letniego warszawiaka, który z racji braku
stałego łącza grał przez dłuższy czas w tryb singleplayer, najwyraźniejszym
wspomnieniem związanym z "Diablo II" jest zadanie z Hrabiną w pierwszym akcie
gry. – Słowa, które czyta narrator mocno
zapadły mi w pamięci: "I przyszedł czas, że żywcem pogrzebana została Hrabina, która niegdyś kąpała się w odmładzającej krwi setek dziewic" – cytuje z pamięci.
Paweł skupia całą swoją uwagę na jednym z bossów. – Spotkanie
z Andariel. Walka z upadłymi, zombie czy biesami nie stanowiły żadnego
wyzwania. Ale wyobraź sobie taką scenkę: szlachtujesz kolejne potwory, jak
gdyby nigdy nic, i nagle zza rogu ekranu wyłazi potężna kobieca postać z
dodatkowymi czterema spiczastymi ramionami. I naciera na ciebie, jak tir bez
hamulców – opowiada, nazywając to przeżyciem, które trudno wymazać z pamięci.
Michał natomiast z entuzjazmem postanawia przytoczyć historię, jak to w ręce wpadł mu nie lada łup. – Pamiętam jak pierwszy raz z Mefa (potwór w grze – red.) poleciał mi Shaft, jeszcze za czasów patcha 1.09. Wtedy była to szalenie dobra, ale rzadka zbroja. Nigdy wcześniej nie znalazłem tak dobrego przedmiotu, byłem tym tak podekscytowany, że zadzwoniłem z telefonu stacjonarnego do kolegi z klasy, żeby się pochwalić – przypomina sobie.
"Diablo II", chociaż z pozoru wydawała się grą prowadzącą tylko od punktu A do punktu B, była dla gracza okazją do popisów. Można było expić (nabijać punkty doświadczenia – red.), dobijać do 99 levelu, grać w trybie hardcore, gdzie jedna śmierć oznaczała utratę niemalże całego ekwipunku. No i słynny Battle.net, czyli wisienka na torcie. To tam przyjaciele mogli połączyć swoje siły i iść w bój.
Michał twierdzi, że Diablo to gra jego życia. – Wychowywałem się z nią, dorastałem w jej otoczeniu. Grałem w nią ja, moi bracia i wszyscy koledzy. I to nie troszkę, tysiące godzin przez lata – mówi.
Dla poważnej rozgrywki w Diablo liczył się tylko multiplayer na Battle Net, który miał specyficzny klimat. Nasz rozmówca wspomina to tak: – Logując się tam, wchodziłeś do innego świata, nawet nie musiałeś grać, wystarczyło siedzieć na kanale z kolegami i porozmawiać. To robiło różnicę. Czasem grałeś turnieje, innym razem wbijałeś level, kiedy indziej farmiłeś przedmioty, a potem handlowałeś.
Skoro jesteśmy przy handlu to starsi gracze na pewno pamiętają niezależne od Blizzarda forum D2JSP, na którym można było handlować przedmiotami za pomocą tzw. forum gold. To pomysł, który przerósł swoje czasy i jego założycielowi przysporzył niemało pieniędzy. No bo forum gold gracze musieli skądś mieć, więc kupowali je od administratora strony.
Tryb multiplayer nie zacieśniał więzi wyłącznie między bliskimi znajomymi - dawał także możliwość poznania zupełnie nowych ludzi. Michał do dnia dzisiejszego utrzymuje kontakt z osobami, z którymi grał w jednym klanie. A tych w Polsce było naprawdę dużo.
– To znajomości, które przetrwały lata i nie mają już nic wspólnego z graniem. Z jednym ze współgraczy nawet się przyjaźnimy, niedawno byłem u niego na ślubie. Wtedy była tam cała społeczność, mało kto dziś wie, że Polska stworzyła największą lub jedną z największych lig e-sportowych w "Diablo II" w Europie – sypie ciekawostką.
W Polsce były mniej lub bardziej oficjalne zloty graczy, a nawet turnieje. Banda dzieciaków wynajmowała całą kawiarenkę internetową i do Warszawy z całej Polski zjeżdżali gracze, którzy chcieli zmierzyć się w trybie PvP tj. player vs player.
Oprócz tego, stali "bywalcy" cenili sobie tę grę za sam klimat, wypełniony cieniem, za którym raz po raz odkrywało się kolejne gniazda potworów czy schowane za bluszczem ruiny dawnych osad. – Nastrój podbija gitarowa muzyka Matta Ulemene, która do tej pory jest jednym z moich ulubionych aspektów artystycznych Diablo – zauważa Mateusz.
– Dla
mnie to było coś niezwykłego, że mogłem zacząć grę od nowa i przechodzić ją w
inny sposób. Nie można było robić notatek, map, ani nawet spytać kolegów, gdzie
iść. Za każdym razem wszystko musiałeś odkrywać samemu – dodaje Paweł.
"TA" RECENZJA
Polska premiera "Diablo 2" w 2000 roku nie miałaby takiego
rozmachu, gdyby nie recenzja
gry w magazynie "CD-Action",
której skanów gracze do dzisiaj niezmordowanie poszukują. "Yasiu jak Ty mi
zaimponowałeś tą recenzją" – czytamy w internecie. I nie ma się czemu dziwić.
Marcin "Yasiu" Serkies jako pierwszy w Polsce (i prawdopodobnie drugi w Europie)
tak obszernie opisał w prasie wrażenia z wychodzącego tytułu Blizzarda.
– Pewnie teraz napisałbym tę recenzję inaczej, bo jednak 20
lat różnicy robi swoje. To jest fajne uczucie, jak po takim czasie wychodzi
remaster gry, którą się recenzowało i wystawiło ocenę 10/10. Ta ocena cały czas
się broniła, bo nawet kiedy wyszła trzecia część, to ta 10 dla dwójki wciąż pozostawała aktualna – mówi Serkies.
Nie da się ukryć, że druga odsłona "Diablo" zjadła nieco
swoją poprzedniczkę, choć ta również do dnia dzisiejszego posiada wierne grono
swoich zwolenników niestrudzenie broniących jej "świętości".
– Jedynka była
bardzo fajnym prototypem, jednak była kameralna, a dwójka miała rozmach. O ile
początek polegał na kręceniu się wokół obozu, to później okazywało się, że cały
świat wchodzi tam w grę. Zwiedzamy różne rejony, one wyglądają inaczej; są tam też
inni przeciwnicy – tłumaczy rozmówca.
Skoro mowa o pierwszej części serii, to nie wypada zapomnieć także o trójce, a za nią amerykańskie studio została delikatnie mówiąc zbesztane w środowisku gamerów. Krytyka wiązała się przede wszystkim z barwniejszą od dwójki grafiką i bezpieczniejszym, "ugrzecznionym" podejściem do fabuły.
– Porównań do dwójki się nie uniknie, bo ona była jednak
kamieniem milowym w grach swojego gatunku. Nieważne, jaka gra hack and slash nie
wyszła, to zawsze porównywało się ją do "Diablo II" – podkreśla "Yasiu".
– Wydaje mi się, że "Diablo II" nadal jest ponadczasowym
tytułem. Jakbym miał ją przyrównać do innej gry, to jest jak "Heroes of Might
and Magic III". Przecież potem wyszły kolejne części, a jednak trójka wciąż ma
status kultowy – stwierdza.
NIE TUTAJ, NIE W MIEŚCIE
Prace
nad "Diablo II" trwały dłużej niż przewidywali twórcy. Ze wstępnych planów gra
miała wyjść zaledwie rok po jej ogłoszeniu w 1997 roku (nie obyło się niestety bez crunchu).
Jako że robota ruszyła pełną parą, polski dystrybutor tytułu, którym był obecny CD Projekt, zakasał rękawy i wziął się za tłumaczenie gry. Rola tłumacza przypadła m.in. Ryszardowi Chojnowskiemu. Co ciekawe, początkowo polski przekład budził wątpliwości wśród rodaków. – Wiele osób do tej pory nie trawi polskiego dubbingu, bo jeszcze
utożsamia go z animacjami dla dzieci – ocenia "Rysław".
Aby implementować tłumaczenia, Chojnowski pojechał razem z Marcinem Bojko do Dublina, gdzie testował grę od marca do czerwca 2000 roku. Pobyt tam miał potrwać dwa tygodnie, jednak gra wciąż była w stanie roboczym. – Sam system generowania nazw przedmiotów był dość dużym problemem, bo trzeba było tak dobierać przedrostki, żeby te nazwy nie brzmiały totalnie głupio. Są oczywiście takie typowe diablowe nazwy jak Wilcza Lisia Maska Wieloryba. Ta losowość to było coś, co dawało się we znaki – podkreśla dialogista.
– Dopiero teraz jestem zadowolony przy "Resurrected", kiedy udało się poprawić trochę błędów, które w podstawowej dwójce się przemknęły – mówi.
Finalnie dialogi użyte w grze były i są cytowane przez wielu fanów dzieła. – Kostka Horadrimów, którą posiadasz, to wielki skarb – przytacza z pamięci mój rozmówca.
"Rysław", zapytany o boom wokół o "Diablo II", odpowiada: W pierwsze dni "Diablo II" sprzedał się w Polsce znakomicie. Wykupiono wówczas bodajże 40 tys. egzemplarzy, co było absolutnym rekordem. Jak sam zaznacza, CDP zadbał o to, aby gra wyszła w "pięknych, dużych pudełkach", i prezentowała się ładnie na półce.
WSKRZESZENIE
Jakie były więc główne czynniki, które przesądziły o tak ogromnym sukcesie "produktu" Blizzard Entertainment? Zauważmy, że hype na motywy fantasy od dłuższego czasu utrzymywał się w społeczeństwie, co zbiegło się nawet w czasie z kręceniem trylogii "Władcy Pierścieni". Rozwój RPG, nie tylko tego papierowego, ale i komputerowego jak chociażby gra "Planescape: Torment" z 1999 roku, również przyczynił się do zapotrzebowania na podobne produkcje, w tym hack and slash.
Jednym z kluczowych składników popularności "Diablo II" było samo logo Blizzarda, który dotąd nie nawalił z żadną grą i wydawał doszlifowane tytuły takie jak StarCraft - ten sprzedał się w 1,5 mln nakładzie i zgarnął kilka nagród w kategorii "gry roku".
Jeśli chodzi o sam gameplay, znacząca okazała się
różnorodność klas, która wiązała się z tym, iż każda postać posiadała unikalne
umiejętności i opłacalny build. Dodatkowo swoją cegiełkę dołożyła losowość "lochów", czyli randomizacja map, i ekwipunku. Przykładowo: ogrywając pierwszy akt, gracz mógł nie natrafić na żaden przydatny i unikatowy sprzęt, ale gdy w końcu mu się to udało, to miał szansę poczuć się, jakby wygrał w totka.
Teraz, po ponad 20 latach drużyna ponownie ma okazję się zjednoczyć. Wskrzeszona wersja "Diablo II", za którą odpowiada Vicarious Visions, twórca udanego remastera "Tony Hawk's Pro Skater 1 + 2", ma nie tylko wywoływać nostalgię, ale i lepiej działać. Te dwa punkty można już odhaczyć, bo po sierpniowej becie niewielu zdaje się mieć wątpliwości, co do jakości tej świeżynki.
Odnowiona grafika, lepsza jakość dźwięku i usprawniony gameplay z dogodniejszą optymalizacją i możliwością grania w grę na konsolach do 60 FPS (na PC bez ograniczeń) w 4K. "Diablo II" wyszło oryginalnie w rozdzielczości 800x600, co nawet w 2000 roku było rozczarowującą specyfikacją.
Ponadto w "Resurrected" powiększono m.in. schowek i pole na ekwipunek, dodano opcjonalny zoom i poprawiono przerywniki filmowe, które łącznie trwają 27 minut. Gracze, którym remaster nie podejdzie graficznie, mogą za naciśnięciem jednego klawisza zmienić grę z nowej na starą, ale wtedy aż oczy krwawią.
Co ważne, w "Resurrected" będziemy mogli grać pełną gamą postaci we wszystkich pięciu aktach. W oryginale dwie nowe postacie i dodatkowy piąty akt został dodany dopiero w dodatku "Lord of Destruction".
Nastroje związane z premierą są w większości pozytywne, chociaż po ostatnich
skandalach w Blizzardzie niektórzy gracze otwarcie zamanifestowali, że nie będą wspierać pieniężnie mobbingu i seksizmu utożsamianego z firmą.
– Po ostatnich działaniach kierownictwa Activision Blizzard (niszczenie dokumentów, zastraszanie, walka ze związkami) można odnieść wrażenie, że nie chcą rozwiązać tej sprawy, a jedynie jeszcze bardziej ją zaognić. Także nie powiem, wizja zagrania w odnowione "Diablo II" i zapowiadany sequel serii ("Diablo IV" - red.) jest kusząca, ale z drugiej strony, jakim kosztem miałoby to się odbyć. Bardzo bym chciał pokazać managementowi Activision Blizzard, co o nich myślę, ale wiem też, że odbije się to rykoszetem na ludziach, którzy ciężko nad tymi grami pracowali – stwierdza gorzko Paweł.
Reszta moich rozmówców jednogłośnie oznajmia, że w "Diablo II: Resurrected" zagra. – W ogóle zamysł remasterów i remake’ów mi się podoba, jeżeli oczywiście bierze się za dobre tytuły. Problemem remasterów jest jednak to, że wyglądają czasami lepiej, ale pod spodem czuć to drewno. W "Resurrected" mam wrażenie, że zrobiono kawał dobrej roboty, aby tego uniknąć – mówi "Yasiu".
Za to z rozmowy z Chojnowskim dało się odczuć, że jest on niesamowicie zaintrygowany nadchodzącym remasterem, który jego zdaniem, trafi do starszych graczy, ale niekoniecznie do młodego pokolenia grającego w
"Fortinte" i "Minecrafta".
– Jestem tą osobą, która kupiła grę w pre orderze i brała udział w beta testach. "Diablo II" "Resurrected" jest czymś na co czekam nie tylko ze względy na sentyment, ale i jakość wykonania remastera – kwituje z uśmiechem Mateusz.
– Grałem w betę i jest to tak dobre, że mam ochotę lizać monitor. Nie sądziłem, że doczekam tego momentu. Ta premiera daje możliwość powrotu do lat dzieciństwa, ale bez rozczarowania, że we wspomnieniach coś wyglądało lepiej. Odświeżenie drugiej części to nawet lepsza decyzja niż tworzenie kolejnych wersji. Zapowiada się przegenialnie, mam nadzieję, że będzie dużo chętnych do grania i już zapowiedziałem żonie, że przez najbliższe tygodnie nie ma mnie wieczorami – ekscytuje się Michał. Czyli jednym zdanie: jest na co czekać.
Premiera jest dzisiaj: 23 września 2021 roku.