Patryk Chilewicz: Mam nawrót depresji. Boli mnie każdy centymetr mojego ciała
Patryk Chilewicz
11 grudnia 2021, 13:23·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 grudnia 2021, 13:23
Niedawno na swoim profilu na Instagramie wyznałem, że zmagam się z nawrotem depresji i wszystkimi tego konsekwencjami. W odpowiedzi jakiś anonimowy profil typu „Kasia7392918273” napisał do mnie pełną pogardy wiadomość, która brzmiała mniej więcej tak: „To po co wyjechałeś do Barcelony, skoro masz depresję nie ściemniaj hahahahah”.
Reklama.
Na pierwszy rzut oka to jest to kolejny dzień z kolejną porcją nienawiści pisaną przez sfrustrowanych ludzi. Nauczyłem się już olewać takie osoby i beznamiętnie je blokować.
Nie jestem niczyim workiem treningowym, na którym może wyżyć się i rozładować codzienny gniew. Nie jestem też terapeutą, który będzie pochylał się nad taką osobą - ani nie mam wiedzy terapeutycznej, ani takiego obowiązku, a tym bardziej ochoty. Mam prawo, i chętnie z niego korzystam, na usuwanie tego typu postaci z mojego horyzontu.
Na drugi rzut oka doświadczonym nosem wyczuwam zazdrość. Nie bez powodu w tej krótkiej, pogardliwej wiadomości pojawiła się Barcelona, w której mieszkam. I przypomniało mi to inną sytuację, z 2012 roku, gdy tłum próbował zlinczować Marię Peszek za to, że śmiała toczyć ją depresja w kraju ciepłym, na pozór ładnym i przyjemnym.
Sytuację dobrze podsumowała Hania Rydlewska, zresztą w naTemat: „Bo jak tak można: cierpieć w ciepłych krajach, a nie w ojczyźnie? Jak można w ogóle cierpieć, kiedy ma się pieniądze, znane nazwisko, męża i spory fanklub? Przecież prawdziwe cierpienie, to cierpienie ludzi biednych, których nie stać na oddawanie się chorobie w tak pięknych okolicznościach przyrody, w malowniczej scenerii, w filmowych niemal dekoracjach.”
Na trzeci rzut oka, już obiecuję, że ostatni, mam w sobie taki gen, który niektórzy nazwaliby złośliwością, a niektórzy niezależnością. Pozwala mi on na robienie rzeczy niepopularnych i na przekór tego, czego się ode mnie wymaga. Także opowiem Wam dziś, co czuję w związku z nawrotem depresji.
To jest nicość. Czuję równocześnie wszystko i nic. Każdy centymetr mojego ciała boli mnie, wydaje mi się, że choruje, a jednocześnie zdaję sobie sprawę (bo nie pierwszy to nawrót depresji w moim życiu), że to tylko głowa, że tak naprawdę nic fizycznie mi nie jest.
To też brak. Brak chęci do robienia czegokolwiek: od czytania ulubionego komiksu, przez mycie zębów, do jedzenia i uczestniczenia w życiu, w czymkolwiek.
To także zmuszanie się. Zmuszanie do robienia podstawowych czynności, typu właśnie mycie zębów, przez zmuszanie się do snu, który daje ukojenie, ale ciężko (i strach, o czym zaraz) się dostać do tej krainy, do prozaicznych domowych spraw, jak zmywanie naczyń. O pracy nie wspominając…
To również strach. Strach przed śmiercią i jej skutkami, który mózg rozbudza wyjątkowo mocno. Strach przed opiniami innych, gdy tylko wrzucam coś do sieci. Strach nawet przed snem, bo co jeśli serce przestanie bić, organizm przestanie oddychać, już się nie obudzę?
Strach w moim stanie to coś powszechnego i przejawia się na tysiąc sposobów: od ciągłego rozstroju żołądka, przez strach przez zadławieniem się najprostszym pokarmem, potrawami ostrzejszymi czy słodszymi, po strach przed tym, czy sprostam kolejnym domowym czynnościom: czy dam radę nakarmić koty, czy nie wywrócę się, schodząc po schodach, czy pijąc wodę, nie zachłysnę się i nie wpadnę w śpiączkę.
Do tego wszystkiego nieskończenie długi czas. Czas, który się dłuży, którego nie ma jak zagospodarować, bo nic nie przynosi radości czy satysfakcji, nic nie działa. Czas, w którym zrobienie siku zdaje się wielką wyprawą w nieznane, na którą nie ma się siły. Czas, który rozciąga się niemiłosiernie pomiędzy leżenie i nerwowe łapanie powietrza, a myślenie o własnym odejściu.
Piszę to dziś z perspektywy osoby, która znalazła siłę, by zdzwonić się z psychiatrą i rozpocząć nowe leczenie. To nie jest perspektywa osoby, która czuje się o niebo lepiej, raczej odrobinę lepiej. Lepiej na tyle, by móc Wam to spisać w formie zdań, by połączyć te litery i stworzyć z tego tekst.
Może by kogoś zachęcić do walki z własnymi demonami? Jeśli takie macie, to korzystajcie z pomocy specjalistów. Tylko oni, nie żadni szamani, nie influencerzy z kodami rabatowymi, mają narzędzia, by pomóc walczyć z tym cholerstwem. Trzymam za Was kciuki.