Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
Do tej zbrodni doszło pod koniec listopada 2001 r. w Białymstoku. Zwłoki Marioli S. i jej zaledwie 2,5-letniej córeczki Klaudii S. znalazł w wynajmowanym przez nie mieszkaniu w bloku przy ul. Jurowieckiej ojciec kobiety. Pojechał do córki zaniepokojony faktem, że od 29 listopada nie było z nią kontaktu.
Ponieważ drzwi do mieszkania były zamknięte i nikt nie otwierał, tata Marioli do środka dostał się przez balkon. W przedpokoju zobaczył plamę krwi. W łazience w wannie zastał zwłoki i córki, i wnuczki. Wezwał policję.
To podwójne morderstwo miało miejsce w momencie szczególnym - zaledwie parę miesięcy wcześniej nieopodal ktoś brutalnie zgwałcił pielęgniarkę. Na tyle brutalnie, że 30-latka w wyniku odniesionych obrażeń zmarła. Sprawcy przez długie lata policja nie była w stanie namierzyć.
Czytaj także: Zaciągnął w krzaki, zgwałcił i udusił. Morderca pielęgniarki odnaleziony po latach
W przypadku zabójstwa Marioli S. i jej córki funkcjonariusze wypytali m.in. o to, z kim kobieta utrzymywała kontakty. Ojciec wskazał na Jana Ptaszyńskiego, bo para od kilku miesięcy spotykała się. Jeszcze tego samego dnia policja go zatrzymała.
Ptaszyński w tym momencie był poza Białymstokiem. I to od kilku dni. Od ilu? Z relacji świadków wynika, że Ptaszyński w mieszkaniu Marioli S. był w nocy z 27 na 28 listopada. Tego dnia rano odwiedził w szpitalu swojego ojca, a potem pojechał do swojej rodzinnej wsi Michnówka.
Wyjechał na wieś właśnie dlatego, że mama została sama i chciał jej pomóc w gospodarstwie. Jednak skoro rodzina nie miała z Mariolą kontaktu od 29 listopada, to znaczy, że coś złego się stało po tym, jak on już z Białegostoku wyjechał.
Bliscy zamordowanej kobiety przekazali, że Jan jest dość dziwny: bo nie pije alkoholu, nie lubi kawy czy herbaty, a do tego jest raczej typem samotnika. No i dochodzeniowa machina ruszyła. Policja i prokuratura namawiały Ptaszyńskiego, żeby do wszystkiego się przyznał, on nie przyznawał się do niczego.
Po 15 miesiącach został wypuszczony, a postępowanie umorzone, bo śledczy absolutnie nic na niego nie znaleźli. Prokurator Marek Żendzian w uzasadnieniu decyzji o umorzeniu napisał tak:
„Dotychczasowe czynności – zarówno procesowe, jak i operacyjne nie pozwalają na przyjęcie, iż sprawcą zbrodni jest Jan Ptaszyński. Wprawdzie jego alibi sprowadzające się do tego, że po odwiezieniu Marioli i Klaudii S. pojechał do siebie na wieś, nie do końca było realnie sprawdzalne, ale brak jest wyraźnego ewentualnego motywu działania. W tej sytuacji negatywne opinie biegłych dotyczące pozostawionych przez sprawcę śladów linii papilarnych i DNA włosa pozwalają na przyjęcie, iż Jan Ptaszyński nie popełnił zarzucanych mu zbrodni".
Rodzina Marioli S. decyzję tę zaskarżyła. Sprawę przejęła nowa prokurator. I choć żadne nowe dowody się nie pojawiły, skierowała do sądu akt oskarżenia. Co zdumiewające, najpierw Sąd Okręgowy w Białymstoku, a następnie Sąd Apelacyjny - mimo braku dowodów - uznały, że to Jan Ptaszyński jest sprawcą podwójnego morderstwa i skazały go na dożywocie.
Czytaj także: Bał się policjantów i chciał do taty, więc podpisał protokół. To może być dramat na miarę Komendy Przesądzające okazały się opinie biegłych, w tym jedna sporządzona po dwudziestominutowej rozmowie, określająca, iż Ptaszyński ma osobowość dyssocjalną.
Nowe światło na sprawę Ptaszyńskiego, już po wyroku, rzuciła dr Maria Rydzewska-Dudek, patolog, specjalista medycyny sądowej. Lekarka wydała oświadczenie, w którym opisała, jak z sekretariatu Sądu Okręgowego w Białymstoku otrzymała telefon z informacją, że należy określić datę zgonu Marioli S. i jej córki, i że "dobrze by było, gdyby to były trzy dni wstecz przed znalezieniem zwłok”.
Gdy pani doktor odpowiedziała, że zanim wyda opinię musi się najpierw zapoznać z aktami, usłyszała przez telefon, że chodzi o człowieka wyjątkowo niebezpiecznego i że to "sadystyczny zabójca na tle seksualnym”, bo tak wynika z portretu psychologicznego. Ostatecznie opinię wydał kto inny, ale dr Rydzewska-Dudek uważa, że śmierć kobiety i jej córki mogła nastąpić dzień przed znalezieniem zwłok, czyli 30 listopada. A to zdecydowanie wykluczałoby Ptaszyńskiego jako sprawcę.
Od kilkunastu lat sprawą Jana Ptaszyńskiego zajmuje się adwokat dr Iwona Zielinko - zupełnie pro bono. Od momentu zapoznania się z aktami sprawy jest pewna, że za kraty trafił niewinny człowiek. Wydawało się oczywiste, że błyskawicznie da się tego dowieść i Jan Ptaszyński wróci na wolność. Ale lata mijają, kolejne furtki się zamykają. A pani mecenas nie ustaje w wysiłkach, by sprawiedliwości stało się zadość.
Mecenas Iwona Zielinko jest gościem najnowszego odcinka podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe". Zapraszam do słuchania, oglądania i komentowania. OGLĄDAJ
POSŁUCHAJ Program dostępny również na: