Jak wysoko na liście potrzeb jest potrzeba kontaktu z drugim człowiekiem? Nie znam profesjonalnej odpowiedzi na to pytanie. Nie wiem, czy amerykańscy naukowcy umiejscowiliby ją wyżej niż jedzenie, picie czy sen. Wiem natomiast, że dla osób, które codziennie wybierają numery z prefiksami +38, ta potrzeba jest niezbędna, aby przetrwać najtrudniejszy czas w ich życiu — czas wojny.
Od 24 lutego granicę polsko-ukraińską przekroczyło kilka milionów osób. Wielu z nich otrzymało darmowe startery z pakietem rozmów.
— Z dnia na dzień uruchomiliśmy akcję, dzięki której przyjezdni z Ukrainy otrzymywali startery i pewną liczbę minut na początek. Dzięki temu mogli skontaktować się z bliskimi, którzy zostali w kraju — tłumaczy Katarzyna Puścizna z Orange Polska i dodaje: - Telekomunikacja to jest pomost — pomiędzy jednym sercem a drugim sercem, między jednym człowiekiem a drugim człowiekiem.
Do Polski z ukraińskimi kartami sim w telefonach przyjechały Tatiana, Natasza i Irina. Kilka lat wcześniej w kraju zamieszkała Anastazja. Ks. Dymitr i Ana, psychoterapeuci, od miesięcy łączą się z Ukrainą na zdalne sesje. Kasia regularnie wozi pomoc na granicę i pomaga zorganizować transport dla potrzebujących.
Przed wojną mogło ich dzielić wiele. Dzisiaj z pewnością łączy jedno: każde z nich zna to uczucie, kiedy trzymając telefon przy uchu czy patrząc w oczko jego kamery w serce wbija się najostrzejsza igła strachu: odbierze, czy nie odbierze?
Rozmowa 1: Tatiana dzwoni pomimo bomb
Tatiana nie miała chwili na zastanowienie. Kiedy zawyły pierwsze syreny, musiała spakować to, co najpotrzebniejsze i ruszyć w drogę — razem z chorym trzylatkiem, wymagającym nieustannej rehabilitacji. Maluch nie dałby rady funkcjonować w rozchwianej wojennej rzeczywistości więc Tatiana nie miała wyjścia: postanowiła z wszelką cenę zapewnić mu spokój.
Jej rodzina została w Czernihowie, na północy kraju. Pod ostrzałem. To właśnie z miast takich jak Czernihów dochodziły wiadomości o setkach rannych i zabitych. W kwietniu agencje podawały, że w wyniku walk zginęło tam ponad 700 żołnierzy i cywilów.
Na wspomnienie o rozmowach w tamtym najbardziej niespokojnym czasie Tatianie jeden, jedyny raz łamie się głos: — Dzwonili, żeby się pożegnać. Nie wiedzieli, czy bomby nie spadną na ich dom, czy jeśli położą się spać, to obudzą się następnego dnia. Opowiadali, że ziemia trzęsła się im pod nogami od wybuchów — wspomina rozmowy z mamą i siostrą, które są tam, w Ukrainie.
Strach był nieodłącznym towarzyszem. Za każdym razem, gdy udało im się połączyć, Tatiana dowiadywała się, że wciąż jest niebezpiecznie. Że każde wyjście z domu to ryzyko. Że rozstrzeliwują ludzi w kolejce po chleb. Że nie ma już drogi ucieczki, bo wojsko wysadziło mosty. Że może to już koniec.
Tatiana mówi o trudnych chwilach z lekkością — na tyle, na ile oczywiście można mówić o lekkości w przypadku tematu, którego ciężar potrafi roztrzaskać psychikę na milion kawałków. — Trzeba o tym mówić, bo ludzie muszą wiedzieć, co się wydarzyło w Ukrainie. Rakiety lecą na Odessę, na Lwów. Trzeba głośno mówić o tym, co robi Putin — tłumaczy.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Tatina nie pozwala sobie na rozpacz: mały Sasza, który nie wie, czym jest wojna, ale doskonale wyczuwa niepokój swojej mamy. — Kiedy masz chore dziecko po prostu musisz znaleźć sposób, żeby funkcjonować, iść do przodu, niezależnie od sytuacji — komentuje Katarzyna Barys, która gościła Tatianę w pierwszych dniach po przyjeździe. Kobiety od początku nawiązały niezwykłą więź.
Ich dzieci wymagają podobnej specjalistycznej opieki, muszą przyjmować podobne leki, chodzić na rehabilitację. Kasia, chyba jako jedna z niewielu osób, które otaczały i otaczają Tatianę w Polsce, ma prawo powiedzieć: “Jestem w stanie wyobrazić sobie, co czujesz”. Wbrew pozorom, właśnie takie słowa mogą mieć największą moc. I gesty.
Gesty, jak podkreśla psychoterapeutka związana z Fundacją Twarze Depresji, Ana Okuskaite, są ogromnie ważne. — Każdy z nas czuje coś zupełnie innego, niż inni. Wystarczy więc zapytać od czasu do czasu, czy wszystko w porządku. Nasza mowa ciała powie więcej, niż tysiąc słów. Pamiętajmy o tym, jeśli naprawdę chcemy pomóc — uczula terapeutka.
Ks. Dymitr Leszko potwierdza, że lecznicza jest już sama obecność - czy to fizyczna, czy wirtualna. Kiedy więc brakuje słów, wystarczy po prostu być — ta zasada ma zastosowanie w trakcie każdej “rozmowy”:
— Słowa w takiej sytuacji są niestosowne, bo cokolwiek by się nie powiedziało, to zawsze będzie za mało. Możemy być ze sobą — to tylko tyle i aż tyle. Warto wiedzieć, że pomimo mocy słów, przekazujemy nimi jedynie 20 proc. informacji. Niewerbalnie — aż 80 - tłumaczy ks. Leszko.
Rozmowa 2: Natasza dzwoni do domu
O sile obecności mogłaby sporo powiedzieć Natasza. Mogłaby, ale właściwie nie musi: na jej twarzy rysuje się specyficzna mieszanka smutku, napięcia i przygnębienia. Natasza czeka na telefon. Jej 14-letnia córka wraca właśnie do Ukrainy, do ojca.
— Tłumaczyłam jej, że jeśli tu zostanie, będzie mogła się uczyć i zdobywać doświadczenie, które po wojnie będzie potrzebne, żeby odbudować nasz kraj — głos Nataszy łamie się w przejmujący sposób. Tyle dobrze, że są w kontakcie.
— Po przekroczeniu granicy dostaliśmy polskie startery. Dzięki temu jestem cały czas w kontakcie z rodziną, z mężem — mówi Natasza i wspomina ostatnie święta Wielkiej Nocy. Spędziła je z całą rodziną — ona z dziećmi w ośrodku Orange w Serocku, gdzie obecnie mieszka, mąż w Ukrainie. I choć cieszyli się swoją wirtualną obecnością, Natasza nie potrafi mówić o radości:
— Życie toczy się dalej, rodzą się dzieci, drzewa kwitną, ale ciężko jest rozmawiać normalnie, cieszyć się czymkolwiek w takiej sytuacji. To niemożliwe — wzrusza ramionami.
Z niemożliwymi sytuacjami, w których język więźnie w gardle, mierzy się też ks. Leszko. Wspomina sytuację, gdy odwiedziła go matka z synem. Chłopak szykował się do powrotu do Ukrainy.
— Matka poprosiła, żebym pobłogosławił jej syna na wojnę. Ma trzech, dwóch już na froncie. Do mnie przyszła z najmłodszym, 19-latkiem - wspomina. Pytanie, co robi ksiądz w takiej sytuacji? Wykonuje znak krzyża nad czołem nastolatka? W odpowiedzi pada kategoryczne “nie”.
— Owszem, uważam że będzie mu potrzebne wsparcie siły wyższej, więc go wspieram. Wtedy, kiedy u mnie byli, dałem mu swój medalik i powiedziałem: “Masz mi go oddać, jak wrócisz”. Trzeba dzielić się, ja to nazywam, cichą nadzieją — że może, się uda. Że może wróci — stwierdza kapłan.
Rozmowa 3: Irina i Anastazja kiedyś zadzwonią po polsku
Anastazja pracuje w Orange jako specjalista do spraw wsparcia. Mieszka w Warszawie od kilku lat, świetnie mówi po polsku. Kiedy zaczęła się wojna, Iryna była na wakacjach w Portugalii. Do Polski przyjechała po swojego psa i kota. Jej cel na dziś: szybko nauczyć się polskiego.
Obie kobiety, poza pochodzeniem, łączy fakt, że codziennie dzwoniły do rodziców i namawiały ich do przyjazdu do Polski. Irynie się nie udało: rodzice mają dom i ogród, o który muszą dbać, opiekować się zwierzętami. Są zaangażowani w pomoc tam, na miejscu. Nie wyobrażają sobie, żeby zostawić to wszystko choćby na chwilę.
Anastazji natomiast udało się przekonać, żeby rodzice, choć na chwilę oddalili się od wojny. — Przełomowy okazał się moment, kiedy w naszym mieście non-stop wyły syreny. Ta sytuacja wpłynęła negatywnie na psychikę mamy — wspomina Anastazja. — Powiedziałam, żeby przyjechali chociaż na chwilę, odpocząć. W końcu się zgodzili. Droga zajęła im dwa dni, chociaż normalnie dzieli nas mniej więcej 14 godzin — dodaje.
Rodzice przez miesiąc mieszkali z Anastazją i jej chłopakiem w dwupokojowym mieszkaniu. — Paweł od początku mówił, że się pomieścimy, że nie ma problemu. I tak rzeczywiście było. Nie mogłam też wyjść z podziwu, jak łatwo się ze sobą dogadują — trochę po ukraińsku, trochę po rosyjsku… Nie było problemu — chwali oboje Anastazja.
Faktem jest, że mówiący wolno Ukrainiec z wolno mówiącym Polakiem dogadają się bez większych nieporozumień. Zajmie to chwilę, może wymagać drobnych kalamburów, ale koniec końców obie strony, z zadowoleniem, przybijają sobie piątki. Problem w tym, że w codziennym życiu może nie być miejsca, czasu i ochoty na zabawę w pokazywanki.
O to, aby Ukraińcy i Ukrainki czuli się nieco bardziej swobodnie w sferze językowej, dba Renata Niezabitowska-Gerard. Wolontariuszka Fundacji Orange postanowiła dołożyć swoją cegiełkę do pomocowej puli organizując zajęcia z nauki języka polskiego:
— Na lekcji mówimy tylko po polsku. Staram się mówić wolno, wyraźnie, poprawnie. Chcę pokazać moim studentom, że te dwa języki są do siebie tak podobne. Zwracam uwagę, żeby poprawnie akcentowali, bo właściwie w tym elemencie jest najwięcej różnic — tłumaczy i chwali swoich studentów:
— Ci, którzy przychodzą, chcą się uczyć. Większość moich studentów mieszka u kogoś w domu, na naszym osiedlu. Starają się rozmawiać, na przykład w windzie — to często jest dobra okazja. Ćwiczą zaczynając od pytania: “Co słychać?”, a potem już jakoś idzie — uśmiecha się Renata.
Czy zadzwonią do bliskich, pochwalić się, że coraz lepiej panują nad nowym językiem? Z pewnością. Iryna, która bardzo intensywnie uczy się polskiego, podkreśla, że kontakty z ludźmi bardzo jej pomagają, a w Polsce czuje się jak w domu.
— To trudno logicznie wyjaśnić, bo ja zawsze lubiłam podróżować, jeździć do ciepłych krajów. A teraz, kiedy jest wojna, wcale tego nie chcesz. Chcesz być po prostu blisko domu. W Polsce poczułam się trochę jak w domu. Autobusy, powietrze, wszystko jest podobne — nawet Warszawa wygląda jak Kijów — uśmiecha się Iryna, dodając, że chce jak najszybciej zacząć pracować, poczuć się potrzebną tu na miejscu. A do tego niezbędny jest język.
— Tym, którzy wyjechali, czasami jest trudniej, niż tym którzy zostali w Ukrainie. Oni są dają radę, są silni, mogą się śmiać z wojny, żartować, bo to ich rzeczywistość. Są silni duchem. Tutaj nie masz prawa się uśmiechać — stwierdza Iryna.
Ale wojna przecież kiedyś się skończy. O tym zawsze warto rozmawiać.
— Pamiętam jedną szczególną rozmowę, z koleżanką z pracy. Zapytała mnie, jak rodzice, jak się czuję, a potem opowiedziała mi historię swojej babci, która przeżyła powstanie warszawskie. Mówiła, że to straszne przeżycie, ale też dała nadzieję, że będzie dobrze, że to wszystko przejdzie. Dobre czasy nadejdą, trzeba tylko przeżyć — zapewnia Anastazja.
Artykuł powstał we współpracy z Orange Polska, organizatorem Miasteczka Myśli "Ślady Człowieka".
Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak mądrze pomagać w czasie największego kryzysu humanitarnego od czasów II Wojny Światowej, bądź z nami 16 maja, o godzinie 11:00 , na profilu Fundacji Orange.