Owce z Cięciny przeprowadzają się do nowego lokum: dawnej rozlewni wody Żywiec Zdrój. Skąd ten niecodzienny pomysł? Najlepiej zapytajcie miejscowych. Przy odrobinie szczęścia traficie na takich, którzy historię tutejszego owczarstwa mają w małym palcu i chętnie wyprowdzą was z błędu: owce wcale się tu nie przeprowadzają. One wracają.
Kto ma owce, ten ma co chce?
Gmina Węgierska Górka liczy nieco ponad 15 000 mieszkańców. Znajdująca się na jej terenie wieś Cięcina — dobrze ponad cztery tysiące. W tysiącach można też liczyć tutejszą populację owiec. I choć nie jest to może nowozelandzki rząd wielkości, to od jakiegoś czasu liczba beczących, wełnianych kulek systematycznie się zwiększa.
Można domyślać się, że to zasługa programów wsparcia (w tym osławionego “Owca plus”), albo kwestia nieustającej mody na slow life i slow food. Prawda jest jednak taka, że nawet gdyby do Cięciny zjeżdżały co roku tysiące spragnionych “organicznego” oscypka mieszczuchów, owczarstwo wcale nie musiałoby się rozwijać prężniej, niż dotychczas. Bez zaangażowania ludzi nie ma tu mowy o sukcesie.
— Pasterstwo jest trudne. To najtrudniejsza rzecz, jakiej się w życiu podjąłem. A jestem przedsiębiorcą — śmieje się Jan Stopka, człowiek którego wielu określa tu mianem “szaleńca” - w najbardziej pozytywnym ze znaczeń tego słowa.
Jako lokalny działacz wspiera szereg inicjatyw rozwojowych w regionie. Od niedawna, jako prezes Fundacji Górom, będzie również odpowiedzialny za przekształcenie dawnej rozlewni Żywiec Zdrój w centrum edukacji.
Pasterstwo jest trudne. To najtrudniejsza rzecz, jakiej się w życiu podjąłem - Jan Stopka.
— Bacowie zawsze pracują ponad siły, przy każdej pogodzie, non-stop. Nie da się tego robić tylko za pieniądze, trzeba to kochać. Moja rodzina ma to we krwi — tłumaczy Stopka, który sam gazduje w Cięcinie od ponad dekady.
Korzenie jego rodziny są wrośnięte w tutejszą ziemię niezwykle głęboko: pra, pra, pra-Stopkowie osiedlili się na tych terenach ponad 500 lat temu. Ich dobrostan od samego początku był związany z owczarstwem.
— Ojcowie też trzymali owce, mimo że na życie zarabiali pracą w zakładach - wspomina Jan nawiązując do nieco bliższej historii regionu. Bo wbrew temu, co głosi popularne góralskie powiedzenie: “Kto ma owce, ten ma co chce”, na Żywiecczyźnie ciężko wyżyć jedynie z owczarstwa.
Krążek sera ważący kilogram, w zależności od gatunku, jest przygotowywany z 12-15 litrów mleka. Jedna owca potrafi dziennie dać niecałe pół litra mleka. I to jeśli jest w dobrym nastroju. Jest też wełna, ale przy obecnych cenach skupu ciężko nawet uzbierać na dobrego “fryzjera”. Kilogram owczej wełny “chodził” w 2019 roku po około 80 groszy.
Jak jednak podkreśla Jan Stopka, dzisiejsze pasterstwo nie może być ukierunkowane tylko pod kątem wytwórstwa i sprzedaży owczych dóbr. Zyski z wypasu na tutejszych halach są bowiem znacznie dalej idące: - Pasterstwo kulturowe to sprawdzona metoda utrzymania bioróżnorodności wielu zagrożonych siedlisk - zauważa prezes Fundacji Górom.
Moją ambicją jest przenieść pasterstwo w nowe czasy
Stopka przyznaje, że owszem, to trudne marzenie. Od razu dementuje jednak, że w jego działaniach jest coś nieracjonalnego: — Każdy jest w jakiś sposób szalony. A ja po prostu nie boję się marzyć. Chociaż na pewno inicjatywy, które podejmujemy, są odważne - potwierdza.
Odważni są też przedstawiciele marki Żywiec Zdrój, którzy postanowili oddać zakład w Cięcinie Fundacji Górom. Za darmo i na zawsze. — Te budynki czekały na najlepszego gospodarza — potwierdza Dyrektor Zarządzający Danone i Żywiec Zdrój, Marek Sumiła.
Kto ma owce, ten ma przyszłość
Pierwsza butelka wody, oznaczonej enigmatycznym uśmiechem cesarza Franciszka Józefa, zjechała z linii produkcyjnej w Cięcinie w roku 1993. Potem, codziennie, przez niemal 30 lat, krętą górską drogą transportowano stąd zgrzewki świeżej, źródlanej wody i rozsyłano na całą Polskę.

Te budynki czekały na najlepszego gospodarza.
Marek Sumiła, Dyrektor Zarządzający Danone i Żywiec Zdrój
Stety-niestety, górski zakład przestał z czasem spełniać swoje funkcje: — Ten zakład nie miał szans rozwoju: nie ma tu miejsca, zakłady są rozczłonkowane, położone na końcu wsi…— wylicza Magdalena Konowrocka, Kierownik ds. Zrównoważonego Rozwoju, Żywiec Zdrój.
Patrząc na budynek dawnego zakładu i pasące się obok owce, nie sposób nie zastanowić się, jak bardzo firma rozwinęła się na przestrzeni wszystkich lat swojej działalności - zarówno jeśli chodzi o ofertę, jak i o podejście do kwestii odpowiedzialności społecznej.
— Do odpowiedzialności producenta podchodzimy bardzo dosłownie, biorąc tę odpowiedzialność za produkt od źródła, przez jakość i bezpieczeństwo wody, po to, co stanie się z opakowaniem — potwierdza Marek Sumiła. – W tym i w ubiegłym roku odzyskaliśmy ekwiwalent całości plastiku, jaki wprowadziliśmy do obiegu w ciągu roku, co oznacza że zbieramy i przekazujemy do recyklingu tyle plastiku, ile wprowadzamy.
Od lat aktywnie wspieramy również powstanie w Polsce systemu depozytowego by zwiększyć poziom zbiórki i recyklingu tworzywa PET w Polsce — zaznacza dyrektor zarządzający Żywiec Zdrój, dodając, że plastik, z którego produkowane są butelki na wodę, de facto nie jest odpadem, ale surowcem — oczywiście w realiach gospodarki obiegu zamkniętego.
Monika Matak, ekspert Sustainability & Circular Packaging Żywiec Zdrój, potwierdza, że mimo wyzwań związanych ze zbiórką i pozyskaniem surowca w Polsce, firma stawia na zamknięty obieg opakowań wykorzystując rPET (tworzywo z recyklingu) w swoich opakowaniach:
— Butelka po napoju jest widoczna. Nie chodzimy na plażę z butelką po szamponie, ale zabieramy tam napój. Z jakiegoś powodu zdarza się, że tę pustą butelkę zostawiamy tam, gdzie byliśmy. A PET jest przecież fantastyczny do przetwarzania: pod względem środowiskowym proces ten jest mniej inwazyjny niż na przykład przetapianie szkła — zauważa.
Monika Konowrocka zwraca uwagę, że Żywiec Zdrój dba nie tylko o interes społeczny wynikający bezpośrednio z własnej działalności. Od lat żywo interesuje się swoim otoczeniem:
— Kilkanaście lat temu, wraz z Fundacją Nasza Ziemia, zapoczątkowaliśmy akcję „Po stronie natury”, która początkowo skupiała się na odbudowie Puszczy Karpackiej. Z rozmów z nadleśniczym Węgierskiej Górki wiem, że drzewa które posadziliśmy rosną i że ten cel zrealizowaliśmy — zapewnia Konowrocka i dodaje, że działania pod szyldem „Po stronie natury” trwają do dzisiaj, a licznik posadzonych drzew przebił 8 milionów.
— Kiedyś wyzwaniem był kornik drukarz, wiatrołomy, więc sadziliśmy drzewa. Dzisiaj wyzwanie to zmiany klimatu, ekologia — to tym trzeba się zająć w praktyce — tłumaczy Kierownik ds. Zrównoważonego Rozwoju.
Pretekstem do napisania nowego rozdziału w historii firmy była przeprowadzka. Produkcję przeniesiono kawałek dalej, do gminy Radziechowy-Wieprz, jednak dawna rozlewnia nie dawała o sobie zapomnieć.
— Każdy w Cięcinie ma kogoś albo zna kogoś, kto pracował w tym zakładzie. Ludzie są niesamowicie związani z tym miejscem. Kiedy więc zakończono produkcję, było duże oczekiwanie, duża ciekawość, co firma zrobi — wspomina Magdalena Konowrocka.

Każdy w Cięcinie ma kogoś albo zna kogoś, kto pracował w tym zakładzie
Pomysłów na zagospodarowanie dawnej rozlewni było wiele — tych bardziej komercyjnych i tych mniej. I nic dziwnego, bo do zakładu w Cięcinie sentyment mają wszyscy, którzy kiedykolwiek byli związani z marką:
— Tu jest nasze serce, nasz dom. Tu się urodziła marka, tu się wychowała firma. Tu są nasze korzenie. Do domu zawsze wraca się z nostalgią — podkreśla Monika Matak.
“Miastowym” marzył się więc projekt wyjątkowy, nawiązujący do historii i dziedzictwa regionu. “Tutejsi” nie mieli wątpliwości:
— Jak chcecie wracać do korzeni, to musicie tu urządzić owczarnię — miał rzucić podczas jednej z narad Piotr Tyrlik, wójt gminy Węgierska Górka, przypominając, że ponad 30 lat temu, zanim w Cięcinie rozbudowano wodne linie produkcyjne, w tym samym miejscu funkcjonowała owczarnia i przetwórnia rolna, należąca do spółdzielni „Juhas”.
Kiedy narodził się pomysł, trzeba było znaleźć odpowiednie osoby do jego realizacji. Odpowiedzią na zapotrzebowanie okazała się oferta Fundacji Górom, a konkretnie Jana Stopki:
— Jan jest chodzącą marką Żywiecczyzny. Pokazuje, jak można łączyć to, co najlepsze stąd, z nowoczesnością. Jest zakochany w owcach, ale myśli o tym, jak wykorzystać je, na przykład, do zajęć sensorycznych. Kocha góry, kocha sport, jest społecznie odpowiedzialny. To osoba, która robi, działa — wylicza Magdalena Konowrocka.

Jan jest chodzącą marką Żywiecczyzny.
Co więc “zrobi” Stopka w dawnej rozlewni? Na początek przeprowadzi tu około 600 owiec-matek. Na wiosnę takie stadko ma szansę znacząco się rozrosnąć: w rozlewni będzie rozlegać się beczenie niemal tysiąca owczych gardeł. A co potem? Potem trzeba budować, bo plany są ambitne:
— W górnym zakładzie będzie owczarnia ze strefą edukacyjną. Projekt będzie poświęcony żywiołom Beskidu: wodzie, przyrodzie. Zakład dolny to będą biura oraz miejsce produkcji komponentów żywienia zwierząt — wylicza Stopka.
Na razie jednak trzeba uzbroić się w cierpliwość: budowa owczarni w Cięcinie potrwa. Jak jednak podkreśla Marek Sumiła, projekt może liczyć na nieustające wsparcie:
— Jesteśmy i pozostaniemy częścią tego krajobrazu. Chcemy się rozwijać z lokalnymi społecznościami. Byliśmy tutaj 30 lat — to kawał historii zamknięty nie tylko w butelkach wody, ale duszach ludzi. Dobrze widzieć, jak ich marzenia mają szansę się realizować — podsumował Marek Sumiła.

Artykuł powstał we współpracy z marką Żywiec Zdrój.