nt_logo

Wyrywanie zęba bez znieczulenia to początek. Ludzie od lat próbują zamknąć ten dom tortur w USA

Zuzanna Tomaszewicz

21 sierpnia 2022, 09:39 · 6 minut czytania
Domy strachów kojarzą się raczej z paranormalnymi zjawiskami niż brutalną otoczką rodem z survival horrorów. A jednak miano najbardziej przerażającego nawiedzonego domu na świecie przypadło posiadłości, po której nikt nie paraduje w białym prześcieradle, udając ducha. Ludzie przekraczają jej próg na własną odpowiedzialność. McKamey Manor uchodzi bowiem za salę tortur.


Wyrywanie zęba bez znieczulenia to początek. Ludzie od lat próbują zamknąć ten dom tortur w USA

Zuzanna Tomaszewicz
21 sierpnia 2022, 09:39 • 1 minuta czytania
Domy strachów kojarzą się raczej z paranormalnymi zjawiskami niż brutalną otoczką rodem z survival horrorów. A jednak miano najbardziej przerażającego nawiedzonego domu na świecie przypadło posiadłości, po której nikt nie paraduje w białym prześcieradle, udając ducha. Ludzie przekraczają jej próg na własną odpowiedzialność. McKamey Manor uchodzi bowiem za salę tortur.
  • McKamey Manor to jeden z najstraszniejszych domów strachów w Stanach Zjednoczonych. Posiadłość byłego żołnierza marynarki wojennej Russa McKameya nazywana jest też istnym domem tortur.
  • Przed wzięciem udziału w doświadczeniu uczestnicy muszą podpisać kilkudziesięciostronicową umowę, w której wyrażają zgodę m.in. na wyrywanie zębów bez znieczulenia i stosowania średniowiecznych tortur.
  • McKamey doczekał się sporego grona przeciwników. Jego atrakcja wzbudziła kontrowersje po tym, jak jedna z uczestniczek wycieczki zdradziła, że organizatorzy nie zareagowali na ustalony przez nią "safe word".
  • Sąsiedzi właściciela McKamey Manor stworzyli nawet petycję, w której nawołują do zamknięcia domu strachów.

McKamey Manor - dom strachów czy dom tortur?

Kojarzycie klimat filmów gore pełnych brudu, sztucznej krwi i innych ludzkich wydzielin wprost wylewających się z ekranu? Taki właśnie jest najstraszniejszy nawiedzony dom w Stanach Zjednoczonych, a zdaniem turystów - nawet i na świecie. Dla fanów ekstremalnych wrażeń ("ekstremalne" to w tym przypadku najtrafniejsze słowo) McKamey Manor jest spełnieniem ich najskrytszych marzeń.

Ci, którzy zdecydowali się wziąć udział w wycieczce po owianym złą sławą dworze, mówią zgodnie: "Uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić". Jeśli myślisz, że McKamey Manor to byle jaki escape room z gościem w masce z "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" wyskakującym zza winkla, to jesteś w błędzie. Poznaj historię piekła na ziemi, do którego wstęp jest dobrowolny.

Tylko najsilniejsi dotrwają do końca

Na pomysł założenia McKamey Manor wpadł absolwent studiów teatralnych i były żołnierz marynarki wojennej Russ McKamey. Początkowo dom strachów mieścił się w jego posiadłości w San Diego, która z zewnątrz nie różniła się niczym szczególnym od każdego innego jednorodzinnego domku na przedmieściach Kalifornii.

Jego niepozorny nawiedzony dom nie mógł pozwolić sobie na przyjmowanie byle kogo. Należało więc opracować sposób, który pozwoliłby mu skutecznie oddzielić ziarno od plew - oddzielić dobrych kandydatów od tych złych. McKamey'owi zależało na tym, by jego atrakcja nie polegała na oldschoolowym straszeniu klientów. Chciał raczej, by goście faktycznie myśleli, że są bohaterami horroru.

Osoby chętne do wzięcia udziału w ekstremalnym przedsięwzięciu muszą na wstępie poddać się testowi sprawnościowemu i narkotykowemu. Ponadto organizatorzy sprawdzają ich przeszłość, a także wręczają im do podpisania liczącą 40 stron umowę, na mocy której klienci zrzekają się wszelkich roszczeń o odszkodowanie.

"Uczestnik jest w pełni świadomy i wyraża zgodę na użycie tortur wodnych"; "Uczestnik jest w pełni świadomy i wyraża zgodę na użycie średniowiecznych narzędzi tortur"; "Uczestnik wyraża zgodę i jest w pełni świadomy, że podczas wycieczki mogą zostać użyte igły, paralizatory i obroże elektryczne dla psów" - czytamy w paragrafach zawartych w dokumencie.

Z zawieranej umowy śmiałkowie dowiadują się również, że w trakcie pobytu w domu strachów mogą zostać poddani zabiegowi wyrwania zęba bez znieczulenia i mieć kontakt z żywymi wężami, węgorzami oraz pająkami. "Do ust uczestnika mogą zostać wlane barwniki spożywcze, sztuczna krew, smar i inne ciecze. Obowiązkiem uczestnika jest niepołykanie tych płynów" - grzmi jeden z akapitów w regulaminie.

Oczywiście w grę wchodzi też prawdopodobieństwo doznania urazów, ran kłutych, złamań i nabawienia się traum. Wszystko na własną odpowiedzialność.

Po zapoznaniu się z zasadami panującymi w dworze McKameya "zakwalifikowane" osoby muszą zapoznać się z parogodzinną relacją wideo, w której o swoich przeżyciach z wycieczki opowiadali jej wcześniejsi uczestnicy. Można powiedzieć, że to dobry moment do wycofania się - zderzenie z rzeczywistością dla tych, którzy mieli jeszcze jakieś wątpliwości.

Dotąd niewielu ludzi zdołało dotrwać do końca wycieczki, która - zgodnie z tym, co mówią klienci McKamey Manor - trwa od 4 do 7 godzin i polega m.in. na symulowaniu porwania dla okupu i ataku terrorystycznego. Dla tego, kto pomyślnie przejdzie przez wszystkie etapy "straszenia", czeka nagroda w wysokości 20 tys. dolarów. "McKamey odlicza 500 dolarów od nagrody za każde nieudane wyzwanie lub użycie wulgaryzmów" - podaje strona na Wikipedii.

W wywiadzie z portalem Scare Tour właściciel posiadłości zdradził, że w jego dworze jest zakaz udawania gwałtu i inicjowana sytuacji o podłożu seksualnym. - Jesteśmy ekstremalni i będziemy testować ludzi do granic ich możliwości, ale nie widzimy potrzeby podążania tą drogą - wyjaśnił Russ McKamey.

Co ciekawe, jeszcze do niedawna McKamey Manor działał bez tzw. bezpiecznego słowa (safe word). - Po co mieć bezpieczne słowo, którym możesz po prostu zakończyć wycieczkę, jeśli stanie się zbyt niewygodna? Wszyscy wiedzą, że kiedy zaczniemy, to nie przestaniemy, niezależnie od tego, jak bardzo ktoś będzie o to błagał lub prosił. To właśnie sprawia, że nasz dom jest tak ekstremalny - mówił właściciel.

W wywiadzie przed wycieczką zadajemy kilka bardzo konkretnych pytań na temat lęków oraz fobii. Jeśli ktoś powie, że boi się pająków, to zrobimy wszystko, by nasza najgrubsza tarantula przespacerowała się po jego twarzy. Chodzi o to, by stworzyć bardzo spersonalizowane doświadczenie, które sprawi, że osoba poczuje się tak, jakby na prawdę była uwięziona we własnym horrorze. Russ McKameyw rozmowie ze Scare Tour

Oczywiście doświadczenie, o którym opowiada McKamey, nie odbywa się bez udziału aktorów. Uczestnicy - niezależnie od tego, jak bardzo by się bali - nie mogą zrobić im krzywdy (zobowiązują się do tego, podpisując wspomnianą wcześniej umowę).

W sieci możemy znaleźć setki materiałów z pobytu w McKamey Manor - na zdjęciach i na nagraniach widzimy wystraszonych ludzi ubrudzonych od stóp do głów brunatną breją. Ich twarze wykrzywione są w grymasie bólu, przerażenia i - o dziwo - ekscytacji.

W pierwszych latach swojej działalności "dom tortur" w San Diego cieszył się sporym zainteresowanie wśród internautów, którzy chętnie nazywali go mroczniejszą wersją telewizyjnego show "Fear Factory". Z biegiem czasu pozytywne recenzje zaczęły być przytłaczane przez te negatywne. Wszystko za sprawą kontrowersyjnych doniesień i petycji nowych sąsiadów Russa McKameya, który swój straszny dwór przeniósł do innego stanu - a konkretnie do Summertown w Tennessee.

Kontrowersje wokół McKamey Manor

W 2018 roku nazwa McKamey Manor pojawiła się na czołówkach gazet i portali informacyjnych za sprawą zeznań jednej z uczestniczek makabrycznego doświadczenia. Laura Hertz Brotherton wzięła udział w wycieczce po posiadłości w 2016 roku. Jak sama przyznaje, organizatorzy atrakcji ani razu nie zareagowali na słowo bezpieczeństwa, które kobieta miała wypowiedzieć kilka razy w momencie, gdy ją torturowano.

Brotherton trafiła później do szpitala z rozległymi obrażeniami. - Byłam podtapiana, zostałam pobita i wciąż mam blizny po tym wszystkim, co mi zrobili. Wiele razy uderzono mnie w twarz, tak mocno, jak mężczyzna może uderzyć kobietę. Brud zaczął spływać mi do gardła. Połykałam go, kasłałam i ciągle powtarzałam, że potrzebuję wody. I tak przez około 20-30 minut - wspominała w wywiadzie z tygodnikiem "Nashville Scene".

Personel dworu, bo tak nazwała aktorów Brotherton, miał pilnikiem zdrapać z jej skóry świeżo zrobiony tatuaż. Brotherton wyznała również, że podtapiano ją tak długo, że jej ciało "mimowolnie zaczęło się rzucać". - Nie obchodzi ich, że płaczesz. Nie obchodzi ich, że sikasz po nogach, (...), bo chodzi o show. Nie chodzi o bezpieczeństwo człowieka - stwierdziła.

Jakby tego było mało, po zakończeniu wycieczki McKamey, trzymając w dłoni kamerę, miał powiedzieć kobiecie, że pozwie ją na 50 tys. dolarów, jeśli nie pochwali stworzonej przez niego atrakcji.

- W końcu podpisałam umowę, zgodnie z którą takie rzeczy mogą się zdarzyć. Więc Russ zmusił mnie do powiedzenia tych wszystkich wspaniałych rzeczy o McKamey Manor - dodała. Wiadomo, że pomysłodawca domu strachów zaprzeczył doniesieniom swojej dawnej klientki.

Od 2019 roku mieszkańcy hrabstwa Lawrence w stanie Tennessee, w którym mieści się McKamey Manor, stworzyli petycję, w której zaapelowali o zamknięcie domu strachów. Dotąd pod ich postem złożono 181 tys. podpisów - ich liczba wciąż rośnie.

"To ukryta sala tortur. Podobno przeprowadzają badania przesiewowe, aby znaleźć najsłabszych i najłatwiejszych do zmanipulowania ludzi. Russ (...) wykorzystuje luki prawne, aby uniknąć aresztu. (...) Jeden mężczyzna był torturowany tak długo, aż w końcu zemdlał. Pracownicy przerwali doświadczenie tylko dlatego, iż myśleli, że go zabili" - czytamy w opisie pod petycją.

Autorzy apelu twierdzą, że w McKamey Manor zatrudniane są osoby, które karano za przestępstwa seksualne. Co więcej, część nieoficjalnych doniesień podaje, że klientom wstrzykiwano narkotyki i wymuszano na nich branie pigułek wywołujących halucynacje.

"McKamey Manor jest wstydem dla wszystkich nawiedzonych domów i musi zostać zamknięty. Russ wielokrotnie powtarzał, że to wszystko to 'dym i lustra', więc dlaczego ludzie wychodzą stamtąd ze złamanymi kośćmi, urazami psychicznymi, siniakami i obrzękiem twarzy?" - skwitowały osoby odpowiedzialne za petycję.

Działalność Russa McKameya nadal cieszy się sławą wśród poszukiwaczy mocnych wrażeń. Kolejka do atrakcji zdaje się nie mieć końca (w październiku 2020 roku na liście chętnych było ponad 24 tys. osób).

Społeczność tradycyjnych domów strachów od lat odcina się od nazwiska McKameya i nie życzy sobie, by jego dwór był wymieniany obok atrakcji, które nie stosują przemocy wobec swoich klientów. W końcu nie na tym polega "straszenie".