– Wolę mówić przedwczesne wygasanie funkcji jajników niż przedwczesna menopauza. Wtedy nie czuję się jak staruszka. Nie muszę myśleć o emeryturze – żartuje Wioletta. Inna przedwcześnie przekwitająca połyka łzy: – … a potem o śmierci.
– Strach, lęk o przyszłość i zdrowie. W sieci straszą: osteoporozą, zakrzepicą, rakiem piersi.
– Szok, smutek, żal. Zepsułam się. Jestem niepełnowartościową kobietą.
– Przeżywam żałobę po planach, które miałam jeszcze wczoraj. Tęsknię do nienarodzonych dzieci. Nie wiem, czy jeszcze będę mogła je mieć.
– Teraz tak bardzo chciałabym być mamą. Nic po sobie nie zostawię.
– Nie wiem, czy chciałabym potomstwa, ale nie pozostawiono mi decyzji. I to jest chyba najbardziej krzywdzące.
– Dobrze, przynajmniej w tym chorym kraju nie będę się stresować ciążą. Tylko później się okaże, że hormony są drogie.
– Człowiek się tego po prostu wstydzi. Nie da rady komuś wytłumaczyć, co się dzieje. Można powiedzieć: "Mam przedwczesną menopauzę", ale patrzą na mnie jak na kosmitę.
Tak moment diagnozy zapamiętały przedwcześnie przekwitające kobiety. Niektóre nie powiedziały nawet matce.
Historia 1. Agnieszka:
Miałam 21 lat. Nie wiedziałam, co się dzieje w moim ciele. Przestałam miesiączkować, ale nie sądziłam, że to już tak na zawsze. Nie miałam nawet chłopaka, nie myślałam też o dzieciach. Chociaż zawsze chciałam być matką. Zaczęło się klasycznie, byłam wtedy na studiach. Kilka razy na jednym wykładzie fale gorąca oblewały moje ciało, męczyły. Okres ciągle się spóźniał. Ale zwalałam na stres, egzaminy. Myślałam, że samo przejdzie.
Pół roku tak się męczyłam. Zwlekałam z pójściem do lekarza. Wreszcie wysłali mnie do specjalisty. Dostałam luteinę na wywołanie miesiączki. Chodziłam na różne badania genetyczne, zrobili mi też rezonans przysadki mózgowej. Przez rok czy dwa mnie diagnozowali. Za bardzo nie rozumiałam, co się dzieje. Byłam pewna, że zaraz mnie wyleczą.
Teraz sobie myślę, że moja lekarka dużo wcześniej wiedziała, co mi jest, ale chciała wykluczyć wszystko inne. Pewnego dnia wypaliła: "Pani nigdy nie będzie mieć dzieci. Cierpi pani na hipogonadyzm". Pamiętam ten moment bardzo dobrze. Schowałam się w szpitalnej toalecie. Płakałam. To był dla mnie szok. W internecie sprawdziłam, co to hipogonadyzm. Wyczytałam, że to przedwczesna menopauza. Zadzwoniłam do chłopaka, ale on w ogóle w to nie uwierzył.
Nie chwalę się tym. Wie najbliższa rodzina i kilka przyjaciółek. Męczące było, jak wszyscy nam dogadywali: "Czemu jeszcze u was nie ma dziecka?"; "Bierzcie się do roboty". A nikt przecież nie chce się chwalić, że jest chory. Nie wiem, dlaczego miałam tak mało tych komórek jajowych. Właściwie to przecież nie jest powód do wstydu. Ale tak się czuję.
Zawsze chciałam mieć dwoje dzieci. Wzięliśmy z mężem kredyt. Uwiliśmy gniazdo. I trzy lata po ślubie, a osiem po ostatniej miesiączce, zaczęliśmy myśleć o potomstwie.
Podeszliśmy do kwalifikacji na rodziców adopcyjnych. Ale trwało to bardzo długo. Koleżanka opowiedziała, że udało jej się zajść w ciążę z adoptowanego zarodka. I my też zdecydowaliśmy się na adopcję komórek jajowych. Kupiliśmy sześć.
Przed in vitro doktor prowadząca dała mi relanium. Byłam zestresowana. Nie było pieniędzy. Z pierwszych kupionych komórek uzyskaliśmy tylko jeden zarodek, więc mieliśmy tylko jedną szansę. To był strzał w dziesiątkę. Udało się za pierwszym razem. Drżałam o tę ciążę każdego dnia. Tak naprawdę cieszyć zaczęłam się dopiero po porodzie. Płakaliśmy ze szczęścia, jak już wróciliśmy z synem do domu.
On nie jest do mnie w ogóle podobny, tylko do męża. Ale niektórzy mówią: "oczy ma po tobie". Bawi mnie to, chociaż chciałabym znać to uczucie, jak dziecko jest do ciebie podobne. Jak miał rok, to poszliśmy znów spróbować. Kupiliśmy komórki od tej samej dawczyni, chcieliśmy mieć rodzeństwo – przynajmniej genetyczne. Okazało się, że uzyskaliśmy tylko dwa zarodki. I obydwie ciąże były biochemiczne, czyli te zarodki się po prostu nie rozwinęły. W pierwszej ciąży beta rosła prawidłowo. Już nadałam imię, mówiłam do niej Hania. W szóstym tygodniu okazało się, że to puste jajo płodowe. Lekarz bardzo się tym nie przejął. Powiedział, że może nie będzie potrzebna skrobanka.
Później staraliśmy się z drugim zarodkiem. Zaszłam w ciążę, za każdym razem zachodzę. Tylko beta od razu zaczęła spadać, więc wiadomo było, że nic z tego. Próbowaliśmy też z inną dawczynią. Ale nie udało się. Dowiedziałam się za to, że mam guza. To rak brodawkowaty tarczycy. Na razie mam przestój z próbami. W jednej z książek przeczytałam, że kobiety z przedwczesną menopauzą są jak dinozaury, czyli skazane na wymarcie. Trochę jest to prawdziwe.
Historia 2. Wiktoria:
Miałam 21 lat, kiedy dowiedziałam się, że mogę mieć przedwczesną menopauzę. Najpierw miałam jakieś dziwne cykle, od 25 do 50 dni. Potem doszły do tego makabryczne uderzenia gorąca. Stałam na balkonie i aż ze mnie parowało. Spanie we dwie osoby też było katorgą. Zaczęłam sprawdzać, czy to nie cukrzyca, chociaż miałam normalną wagę. Potem jeszcze, czy z tarczycą wszystko dobrze i zrobili mi MRI mózgu. Byłam przebadana wzdłuż i wszerz. Wyszło, że jestem zdrowa. Ale pojawiły się problemy z krwawieniem. Nie można było nazwać tego nawet miesiączką.
W końcu ginekolog skierowała mnie na badania hormonalne. Popatrzyła, przewertowała całą dokumentację i powiedziała: "Jest pani beznadziejnym przypadkiem". Miałam jeszcze straszne problemy z lekami i dostałam nadciśnienia. Muszę teraz brać taką dziwną kombinację hormonów. Czuję się jak niepełnowartościowa kobieta w tym wieku. To nie są rzeczy, z którymi powinnam się mierzyć. Na te tematy mogę sobie rozmawiać z 60-letnią sąsiadką. Jak stara baba muszę łykać hormony. Jak tego nie robię, to czuję się jak wrak: libido niskie, problemy psychiczne, kołatania serca, uderzenia gorąca. No i wiadomo – większe jest ryzyko zachorowania na Alzheimera, osteoporozę czy raka piersi. A moja mama właśnie zmarła na nowotwór. Jak nie będę brała leków, to za parę lat połamią mi się kości.
Dobrze jest wiedzieć, co mi dolega. Ale najbardziej frustruje, że jest to idiopatyczne, czyli nie znaleziono bezpośredniej przyczyny tego stanu. To mnie najbardziej wkurza w tym wszystkim, bo chciałabym wiedzieć. No i ceny hormonów. Jest coraz więcej dziewczyn, które mają taką samą przypadłość, więc może uda się coś zrobić z refundacją leków. Przecież to nie z naszej winy. Ludzie, którzy palą, chleją, cokolwiek – mają refundowane leki.
Ta przedwczesna menopauza pozbawiła mnie jeszcze jednego – braku możliwości wyboru: mieć, czy nie mieć dzieci. Gdybym zaszła w ciążę, to nie ubolewałabym. A tutaj nie pozostawiono mi nawet decyzji. I to chyba jest najbardziej krzywdzące. Wolę być na tyle suwerenna, by o wszystkim samodzielnie decydować. Miałam badanie rezerwy jajników i dowiedziałam się, że moje jajeczka już parę lat temu były na granicy wykrywalności. Jeśli byłaby taka możliwość, to bym je zamroziła. Ale u mnie nie ma to praktycznie sensu. Bo z tego, co zostało, nic się nie wskrzesi.
Historia 3. Nadine:
Siadałam psychicznie i fizycznie. Miałam 25 lat. Do lekarza poszłam, bo miałam nieregularne miesiączki. Czasami nawet przez trzy miesiące nie miałam okresu. Zrobił USG, na obrazie było jeszcze widać pęcherzyk. Wtedy lekarka powiedziała, że nie widzi żadnego problemu i zapytała, czy chcę mieć dzieci. Zawsze chciałam. Widziałam siebie jako matkę, kobietę, która ma rodzinę. A ta diagnoza mi to wszystko wywróciła do góry nogami. I uświadomiła, że nie na wszystko mam w życiu wpływ.
Zaczęłam pogłębioną diagnostykę, która wcale nie trwała długo. Najpierw lekarz zlecił badania w drugim i trzecim dniu cyklu, m.in.: estrogen, tarczycę, progesteron. Starano się też przywrócić cykl. Później sprawdzono AMH (patrz ramka – słowniczek – red.). Było ono już praktycznie nieoznaczane. Wtedy usłyszałam, że mam do czynienia z przedwczesnym wygasaniem funkcji jajników. Lekarz mówił o chorobach układu krwionośnego, serca, osteoporozie. Kazał brać wapń, suplementować magnez i inne witaminy.
Nie powiedział nic w stylu: "To już pani nie będzie mieć dzieci", ale domyśliłam się, że może być bardzo trudno zajść w ciążę. Byłam w takim szoku, że nawet o to nie zapytałam. Poleciały mi łzy. To była taka mieszanka emocji... Nie spodziewałam takiego wyniku i przestraszyłam się o swoje zdrowie.
Lekarz dał mi namiar na kolegę, który pracował w klinice niepłodności. Wtedy jeszcze miałam nadzieję. Ale on nie pozostawił mi złudzeń. Powiedział, że zostaje mi tylko adopcja komórek. Z takim wynikiem, to już nie mogłam nawet zamrozić jajeczek. Rzucił, że jeżeli ktoś mi powie, że u mnie stymulacja do in vitro ma sens, to znaczy, że chce ode mnie wyciągnąć kasę. To samo potwierdziło jeszcze dwóch innych lekarzy w Warszawie. Jedna pani profesor zasugerowała starania naturalne. Zaleciła, żeby zadbać o immunologię. I zdarzył się cud – udało mi się zajść w ciążę metodą in vitro. Ale poroniłam. Ciąża zatrzymała się w dziewiątym tygodniu. Potem jeszcze próbowaliśmy in vitro. Ale już nie było takiego sukcesu.
Po 1,5 roku starań stwierdziłam, że już nie mam na to siły. Te wyjazdy rozwalały całe moje życie. Wizyty były totalnie dopasowane do rozregulowanego cyklu. Jak była szansa, że będzie owulacja, to jechałam do lekarza i działaliśmy.
Doszłam do momentu, kiedy już po prostu nie miałam siły. Trafiłam do jeszcze jednej lekarki. Bardzo we mnie wierzyła. Od tamtej pory raz na jakiś czas chodziłam na obserwację cyklu. We wrześniu w sposób naturalny udało mi się zajść w ciążę. Teraz jestem w siedemnastym tygodniu.
Ogromną wdzięcznością będzie już jedno dziecko. Jakby się kiedyś udało zajść w kolejną ciążę, to bym próbowała. Ale nie wiem, czy mogę prosić o tak dużo.
Historia 4. Klaudia:
Od zawsze moje jajniki nie były super sprawne. Miałam bardzo duży niedobór estradiolu. Jeszcze jako 17-latka nie miałam miesiączki. Pojawiła się dopiero po podaniu hormonu.
Diagnozę usłyszałam w Centrum Zdrowia Dziecka: opóźnione dojrzewanie. I stwierdzono jeszcze, że moje jajniki nie są wydolne, nie produkują wystarczającej ilości estradiolu.
Kiedy miesiączka znów zanikła – nie miałam jej od czterech miesięcy, poszłam do polecanego doktora nauk medycznych z zakresu ginekologii. Powiedziałam, że od zawsze miałam nie do końca sprawne jajniki, a on po prostu stwierdził, że trzeba zrobić badania hormonalne. Wtedy byłam już doskonale poinformowana o tym, czym jest rezerwa jajnikowa. Powiedziałam: "Na USG praktycznie nie są widoczne pęcherzyki, co oznacza, że moja rezerwa może być obniżona. I chciałabym zrobić badanie AMH". Na co pan doktor nauk medycznych odparł: "Ale po co? Przecież nie chce być pani w ciąży". I to jest główny problem, nie rozumiem tej logiki.
We Włoszech, gdzie studiuję, jest na odwrotnie. Mówi się, że każda kobieta, która ma 20-25 lat i będzie chciała w przyszłości mieć dzieci, powinna oznaczyć te parametry, żeby móc wszystko sobie zaplanować.
Wzięłam sprawy w swoje ręce. Zrobiłam AMH, wyszło obniżone. Mam jeszcze problemy autoimmunologiczne i przez to moja rezerwa może spaść. Sprawdziłam też poziom innych hormonów: TSH, estradiolu. Z wynikami pojechałam od razu do kliniki leczenia niepłodności w Łodzi.
Tam lekarz przyznał mi rację, powiedział, że powinnam spróbować zamrozić jajeczka. O nieuchronnej menopauzie nie mówił wprost. Szacował, że mam kilka lat – w zależności od tego, ile będę miała szczęścia: może rok, może siedem. Nie załamałam się, kiedy usłyszałam, że czeka mnie przedwczesna menopauza. Byłam na to przygotowana. Diagnozowałam się wtedy od czterech lat i wiedziałam, że moja płodność nigdy nie będzie jakaś super. Nie biorę pod uwagę, że nie będę mieć dzieci. Mam ten instynkt w sobie.
Wiedziałam od początku, że nie będę młodą matką, bo mam dużo innych planów. Teraz mam 21 lat i szukam kliniki, w której spróbuję zamrozić jajeczka. Sprawdzam we Włoszech i Czechach. Nie wiem, czy to się uda, bo przy takich nie do końca sprawnych jajnikach nie zawsze gładko idzie. Ale chcę spróbować. Nie chcę mieć sobie nic do zarzucenia. Teraz jestem na diecie, która ma sprawić, że te jajeczka będą najlepszej jakości. Nie jem słodyczy, nie słodzę, ograniczam kofeinę, jem głównie warzywa, owoce, ciemne zboże i ryby. Dieta była ułożona przez specjalistę – dietetyka klinicznego z Kliniki Leczenia Niepłodności.
W lutym mam wizytę w Czechach, na którą czekam już bardzo długo. To znana klinika. Jeżeli tam się nie podejmą, to jeszcze będę próbować w Hiszpanii. Oni są najlepsi w Europie, mają 30 lat doświadczenia. Pieniądze na zamrożenie jajeczek dadzą mi rodzice. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła im oddać.
Na pewno w ciągu pięciu lat nie chciałabym być jeszcze w ciąży, dlatego myślałam też o innych alternatywach. Mogę zamrozić swojej jajeczka. Jeśli nie będę mogła mieć dziecka z mojej biologicznej komórki, to spróbuję adopcji komórki od dawczyni. To nie jest sprzeczne z moim światopoglądem.
Jestem osobą bardzo wierzącą. Właśnie wróciłam z kościoła. I jestem załamana tym, co polski Kościół mówi na temat in vitro. Wolałabym uniknąć adopcji dziecka, bo zawsze bardzo fascynowała mnie ciąża. Od zawsze chciałam nosić dziecko pod sercem. We wszystkim bardzo wspiera mnie chłopak, jest Włochem. Sam w wieku 18 lat przeszedł operację na żylaki powrózka nasiennego. Gdyby tego nie zrobił, to już mógłby być bezpłodny. Musiał iść do lekarza, rozebrać się, pokazać członek i powiedzieć, że jest problem. Przeżył, choć nie było to przyjemne. Ale teraz ma przynajmniej znowu normalne nasienie.
Widzę, że dziewczyny nie są świadome, a chłopaki jeszcze mniej. Moje koleżanki w wieku 25-27 lat nie myślą na razie o dzieciach. Podsuwam im: "Jeśli koniecznie chcesz mieć kiedyś dziecko, to może powinnaś sprawdzić rezerwę jajnikową?"
Często słyszę: "Nie muszę tego robić, bo mam okres". Odpowiadam: "Stara, też mam okres i co z tego? To tak nie działa. Nic nie znaczy, że masz regularną miesiączkę".Czy patrzą na mnie jak na dziwaczkę? Nie. Jedyne co mnie denerwuje, to jak czasami mówię komuś o swoich problemach i słyszę: "O matko, serio, o Boże, o współczuję". Wtedy załatwiam tę osobę jednym zdaniem: "Ok, a ty wiesz jaka masz rezerwę jajników?" Najczęściej słyszę: "Nie wiem. No właśnie, więc zamiast mi współczuć, to sprawdź".
Imiona prawie wszystkich bohaterek zostały na ich prośbę zmienione. Najczęściej ze strachu i wstydu.
Niektóre z bohaterek zamiennie używają terminów "przedwczesna menopauza" i "przedwczesna niewydolność jajników". Poniżej tłumaczymy różnicę:
Doktor Ewa Goncikowska: Nie powinno się wymiennie używać terminów "przedwczesna menopauza" i "przedwczesna niewydolność jajników". To nie jest dokładnie to samo. Menopauza to ostatnie krwawienie w życiu kobiety, po nim kobieta wchodzi w okres pomenopauzalny i staje się fizjologicznie niepłodna. Przedwczesna niewydolność jajników dotyczy kobiet, które nie ukończyły jeszcze 40 lat, a już doświadczają objawów, które wynikają z malejącej aktywności jajników – zarówno tej hormonalnej, jak i reprodukcyjnej. To jest czas, kiedy jeszcze zdarzają się owulacje, ale cykle stają się nieregularne, pojawiają się zaburzenia miesiączkowania. Niedobór estrogenu powoduje uderzenia gorąca, bardzo charakterystyczne są zlewne poty pojawiające się w nocy, może pojawić się suchość pochwy i dyskomfort podczas współżycia. Żeby ostatecznie potwierdzić przedwczesną niewydolność jajników, należy oznaczyć we krwi stężenie hormonu FSH.