W ręku trzyma kartonik za 5 złotych, a w głowie na nowo mebluje swoje życie. Chwila marzeń za parę złotych. Jak się uda coś wydrapać, to remoncik jakiś sobie zrobi. Bo z tej nędznej emerytury nie wystarcza. – Jakbym wygrała milion, to cholera, pewnie więcej bym grała. W każdym razie wolę sobie kupić zdrapkę niż ćwiartkę – wypala Elżbieta.
– Siedem lat będzie, jak mąż nie żyje, a drapaliśmy jeszcze razem – 75-letnia Elżbieta nerwowo zagryza usta. Zawstydza się, jak mała dziewczynka, gdy pytam, od kiedy drapie kolorowe kartoniki.
– To muszę grać więcej niż te siedem lat. Nie wiem dokładnie – patrzy zza przybrudzonych szkieł okularów.
– Mąż też kochał grać. Krzyczał: "Przyjdzie na mnie czas, to wygram" – uśmiecha się na myśl o tamtych czasach.
Umarł, nie wygrał. Elżbieta do trumny wsadziła mu dwie zdrapki i lotka. Nowotwór przez parę miesięcy zżerał jej męża: najpierw płuca, później kości. Ona też była wrakiem człowieka. Ale pamiętała, żeby spisać numery.
Nie trafiła nawet trójki. Jej mąż spoczywa w pokoju, nieruszony od pogrzebu. Długie samotne wieczory i pustkę po nim Elżbieta wypełniła kryminałami, romansami i zdrapkami.
Drapie codziennie i codziennie ogląda, jak w internecie drapią inni.
– Byle jaka to rozrywka, ale co zrobię. Przeważnie drapię jedną zdrapkę, chyba że mam na wymianę, bo coś wygrałam. Wtedy biorę więcej. Wybieram krzyżówki, żeby się zabawić. Jak kogoś nie stać, zależy mu, żeby długo drapać – opowiada.
– To uzależnienie? – pytam.
– Może i tak, może jestem uzależniona. Ale teraz jadę do córki. Ona mieszka daleko od kolektury, to nie będę drapać – zarzeka się.
Drapią, bo co robić?
W małym miasteczku na północy Polski, gdzie od urodzenia mieszka Elżbieta, każdy wie, kto gra, kto wygrał i kto już się uzależnił. Tu ludzie drapią z nudów. Nie ma kina, teatru. Kilka sklepów na krzyż, a w dwóch można kupić zdrapki.
– I tam zawsze są ludzie. Drapią, bo co robić? Do kudłatego Jarka trzeba zadzwonić. On to chyba u nas najwięcej gra. Załatwię numer – słyszę. Jarek wstydzi się mówić o swoich ciągotach do hazardu.
– Jest jeszcze taka jedna – w masarni pracuje – i ostatnio stała przede mną. Zdrapek wzięła za 180 zł. 18 krzyżówek. Ona codziennie jest. Jakbym ja za 180 zł kupiła zdrapek, to tydzień bym nie jadła – policzyła Elżbieta.
W kolekturze witają ją jak swoją. Przez 20 lat – bo najpierw grała w lotka – wydeptała sobie ścieżkę do małego punktu w centrum miasta. Zmieniali się sprzedawcy, ale ona dzielnie trwa po drugiej stronie lady. Codziennie tu jest. Przychodzi nawet, jak bardzo bolą nogi. Chociaż przed dziećmi długo kryła się z drapaniem. No bo co o niej pomyślą: stara baba, a pieniądze na głupoty przepuszcza.
Raz jeden miała szczęście – wydrapała tysiąc złotych. Ale pieniądze rozeszły się na jakieś "duperele". A potrzeby dalej są: – Jakbym wygrała 10 tys. zł., tobym sobie nową łazienkę zrobiła, jakiś remoncik. Jakbym wygrała milion, to cholera, pewnie więcej bym grała. W każdym razie wolę sobie kupić zdrapkę niż ćwiartkę – tę dumę z braku nałogu alkoholowego ciężko jej ukryć.
Najbardziej to chciałaby w ogóle już nie drapać. – Wolałabym nie kupować, bo coraz bardziej się wciągam. Wolę nie myśleć, co by było, gdybym pracowała w takiej kolekturze i miała zdrapki na wyciągnięcie ręki – ciężko wzdycha.
Złożyła sobie samej obietnicę: niedziela jest dniem wolnym od zdrapek. Bardzo się stara chociaż w siódmy dzień tygodnia omijać kolekturę. Ale wtedy przychodzi zięć – Arek –poważny człowiek ze słabością do tureckich seriali i zdrapek.
– Namawia mnie. Mówi: "Dawaj babka, składkowe robimy". No i ulegam. Na przykład składamy się po 50 złotych i wygraną dzielimy na pół. I tak kilka razy chodzimy do kolektury. A w poniedziałek okazuje się, że mamy 10 złotych i to na pół – rozkłada ręce i znów patrzy tym surowym spojrzeniem.
Czasami grają, aż przepuszczą wszystko. Kupią, usiądą w dwóch kątach babcinej kuchni i drapią: jedno nożem, drugie dwuzłotówką. Grobowa cisza. Tylko zupa dochodzi w garnku i rozpraszająco bulgocze. I nagle odzywa się Arek: – Przegrałem. W tobie musi być nadzieja, babka. Daj mi sprawdzić ostatnią zdrapkę.
– On jest bardziej uzależniony – zastrzega Elżbieta. I z rękawa wyciąga pierwszy z brzegu dowód. Jak pod choinkę Arek dostał kartoników za 200 zł, to od razu chwycił za nóż i między śledziem a pierogami drapał.
– Namówił mnie na grę w drugi dzień świąt. On ma w sobie takiego "judasza" – odzywa się Elżbieta. Uległa. Pośpiesznie drapała nożem przy garnku z gorącym barszczem.
– Nie trzeba cię namawiać. Na chleb byś nie miała, a na zdrapkę byś dała – oddaje jej Arek z szelmowskim uśmiechem.
Podatek od marzeń
– U nas zdrapki idą jak marzenie. Chyba więcej ludzie biorą niż totolotki – krępy sprzedawca z kolektury na warszawskiej Woli zalotnie się uśmiecha. I niepytany z miejsca zarzeka się, że on drapał tylko raz. Nic nie wygrał i "dał se spokój".
– W naszym punkcie zdrapki sprzedają się chyba najlepiej. Ludzie mają różne hobby. Ale jak ktoś jest w stanie jeździć za konkretną zdrapką po Polsce, to już chyba uzależnienie – kiwa z rezygnacją brunetka w średnim wieku z punktu w Śródmieściu.
Wygadana, uderza świeżo zrobioną hybrydą o blat stolika. W jej świecących paznokciach mienią się kolorowe zdrapki. Ona nie gra. Wie, że jak człowiek sobie na coś nie zapracuje, to nic mu z nieba nie spadnie.
Kiczowaty design, w nazwie obowiązkowo obietnica: szybkiej kasy, ekstra pensji, deszczu pieniędzy. Najtańsza zdrapka kosztuje złotówkę, najdroższa – 30 złotych. Można wygrać parę złotych, ale i kilkadziesiąt tysięcy czy milion. Przeważnie wystarczy szybkie potarcie warstwy ścieralnej i już wiadomo, czy coś się trafiło.
To nic nowego – historia zdrapek w Polsce sięga 1999 roku. Ale boom na kolorowe kartoniki zaczął się kilka lat temu. Wtedy też do psychoterapeuty uzależnień Damiana Zdrady zaczęli się zgłaszać pierwsi pacjenci z tym problemem.
– Jestem pełen uznania dla twórców zdrapek i ich wiedzy o ludzkiej psychice, ich umiejętności manipulacji. Żeby za pomocą zwykłego kartonika, który tak naprawdę nie jest nic wart, tak mocno manipulować ludzkimi emocjami. Od momentu zdrapania jakiegoś kodu czy wzoru po jednej stronie jest chwila na to, żeby odwrócić zdrapkę i popatrzeć, czy jest wygrana. Moment ekscytacji, podwyższenia nastroju, skorelowany z faktem, że przed chwilą ktoś coś wydrapał, wywołuje uzależniający efekt – ostrzega terapeuta Damian Zdrada.
– Bardzo często takimi zdrapkami zajmują się osoby, które mają mało pieniędzy, których nie stać na kasyno albo na prezenty dla bliskich. A tak liczą na szczęście, dobry los. Ponieważ nie mogą czegoś mieć, to inwestują, niestety nie zawsze proporcjonalnie do tego, ile zarabiają – dodaje psychiatra, specjalista psychoterapii uzależnień dr med. Bohdan T. Woronowicz z Centrum Konsultacyjnego Akmed w Warszawie.
Damian Zdrada też nie ma wątpliwości, że to marzenia napędzają kupujących zdrapki. Zrobił kiedyś eksperyment: kupił zdrapki i dał je studentom. Mieli zobaczyć, gdzie jest haczyk – mechanizm uzależnienia.
– Studenci zdrapywali, nikt nie wygrał. I stwierdzili, że to nudne, nieciekawe, niewkręcające. Nie wymyśliliśmy nic. Podzieliłem się tym z osobą, która nadużywa zdrapek i usłyszałem: "Popełniliście kolosalny błąd: podczas drapania nie myśleliście o tym, co kupicie sobie za wygraną". Za te 5 czy 10 złotych ktoś kupuje sobie chwilę marzeń. To też pewien uzależniający mechanizm – wykłada Zdrada.
Polowanie na zdrapkę
– Mama spłaciła mieszkanie, bo wygrała w mini lotto. Na pewno rodzice dawali mi do drapania, jak byłem mały. Chociaż to teraz niezgodne z prawem – Adam, programista, szuka w głowie początków fascynacji zdrapkami.
Pamięta kolorowe automaty. Dwa złote się wrzucało i wypluwało zdrapkę. Na poważniej gra od kilku lat. Na początku bez większej taktyki. Wchodził do kolektury i brał pierwszą z brzegu. Ślepy strzał. Od trzech lat bardziej się przykłada. Napisał nawet programy, które same wszystko pobierają ze strony Lotto i liczą.
– Na stronie, którą stworzyłem, są nazwy zdrapek, informacje czy padła główna wygrana, jaka jest procentowa szansa na nią i szacowany zwrot. Udostępniam to wszystkim za darmo. To był taki dodatkowy projekt, forma rozwoju – mówi.
Gra Adama jest tak samo przemyślana: nie bierze byle jakich zdrapek, poluje tylko na łakome kąski. – Na przykład wyobraźmy sobie, że w zdrapce Mega Pensja nie padła główna wygrana, wysyłam więc maila do odpowiedniego oddziału Totalizatora i pytam, gdzie są jeszcze dostępne interesujące mnie zdrapki. Po jakimś czasie odpisują i mam listę z adresami. I wiadomo, gdzie uderzać – cierpliwie tłumaczy.
Wtedy loguje się na forum dla zdrapkowiczów (jest jego moderatorem, od 2017 roku zamieścił ponad 4 tys. postów, odwiedza je kilka razy dziennie) i organizuje "polowanie na zdrapki".
Na mapie Polski pinezkami oznaczone są konkretne miejsca, w których dostępne są poszukiwane zdrapki. – Szuka się resztek, wykupuje je i czeka na wygraną. Jestem ze Śląska, a dajmy na to zdrapka, która może wygrać, jest w Szczecinie, to się na forum pisze. Kto ma blisko, ten jedzie i kupuje – opowiada. A on oddycha z ulgą, że sam nie musi wydawać pieniędzy.
Wchodzę na forum. Poruszenie ogromne, zdrapkowicze właśnie poszukują Świątecznego Odliczania, bo 11 stycznia koniec sprzedaży, a nagroda główna wciąż do wydrapania. Raportują:
– Polowanie rozpoczęte i w pierwszym rzucie kupiona końcówka 11 sztuk w Lewiatanie i trafione 47 zeta. Dziś pochodzę po sklepikach w wolnym czasie.
– Ząbkowice Śląskie: Zdrapane 5 zdrapek seria 190014 z Ząbkowice Śląskie w jednej 25 zł w drugiej 50 zł, milion krąży lub leży w koszu.
– W Wijewie 25 zł z 75. Na Orbitalnej 55 – 100 zł ze 150, a na Gwiaździstej 33 –100 zł z 225. Ogółem 125 tyłu, milion nieustrzelony. Godzina 00:37, a więc już po ptokach.
Jak gra jest warta zachodu, to Adam potrafi zaszaleć. Ostatnio 100 kilometrów po zdrapkę jechał. Twierdzi, że tylko dlatego, że lubi prowadzić samochód. – Lepiej wyjść z domu, niż oglądać telewizję – mówi tym swoim spokojnym głosem.
Ustalił sobie, że podczas polowania na milion złotych, może wziąć zdrapek za tysiąc. Ma co miesiąc budżet na przewalenie. Ale tej żelaznej granicy nie chciał przestawiać. – To chyba obowiązkowe, żeby stać na ziemi i nie popłynąć. Jest masa osób, które nie mają pieniędzy, ale nie kontrolują zdrapkowych zakupów. Cały czas przesuwają granicę. Myślą, że teraz na pewno się uda i tracą – dodaje.
Ale czasami daje się ponieść. Jak ostatnio, kiedy kupił zdrapkę, w której do wygrania były duże pieniądze.
– Zastanawiałem się, na co to wydać. Nie zakładałem, że na pewno mam tam ten milion. Jeżeli wygrałbym 200 tys. zł, to wymieniłbym sobie samochód. Milion? W sumie zawsze myślałem, żeby kupić sobie mieszkanko w Hiszpanii i tam się wyprowadzić – puszcza wodze fantazji.
Ale za moment sam sprowadza się na ziemię: – Jak człowiek sobie policzy, jakie są szanse na wygraną, to wiadomo, że bliskie zeru. Matematyka jest przeciwko. Ale człowiek tak sobie myśli: innym się udaje, może w końcu przyjdzie na mnie czas.
Na razie Adam najwięcej wygrał 500 zł. Nie policzył, ile stracił.
Odmienić życie
– Zawsze marzyłam, żeby wygrana odmieniła moje życie – romantycznie wzdycha Marta, wytrawna zdrapkowiczka i uczestniczka przeróżnych loterii. Ostatnio żywi się głównie serkiem kanapkowym, bo zrobili konkurs. Nakupiła, ale nikt w domu nie chce jeść. Teraz chleb zamiast masłem smaruje tym twarożkiem.
Na razie w zdrapce najwięcej wygrała 100 złotych. Ale dobrze wie, co zrobiłaby z większymi pieniędzmi: postawiłaby piętro domu i zamieszkała nad rodzicami. Są schorowani, miałaby do nich blisko. Ogródek byłby pod nosem, swoje warzywa, owoce i kwiaty. Sielanka.
Jakby jeszcze bardziej jej się poszczęściło, to zainwestowałaby w prywatną służbę zdrowia. Rodziców "doprowadziłaby do porządku", zafundowałaby im potrzebne operacje. Kupiłaby mieszkanie, a w pracy przeszła na pół etatu. No bo żyłaby z wynajmu. I miałaby więcej czasu na to życie.
Wprawiła się w graniu. Na początku wchodziła do punktu i brała zdrapkę w ciemno. Rzucała tylko: "Pani mi wybierze jakąś za 5 zł". Kupowała na okazje: imieniny, walentynki.
Teraz najpierw robi listę zdrapek, w których nie padła jeszcze główna nagroda. Jak jest "polowanie na główną nagrodę", to i 500 zł potrafi zainwestować. Ale najczęściej 50 zł miesięcznie wydaje. Z podziwem patrzy na graczy, którzy i 3 tys. zł inwestują.
Jak trzeba, to jedzie po zdrapkę do innego miasta. Tak było ze Świątecznym Odliczaniem. – Na forum zdrapkowym była mapa z punktami, w których zdrapki były dostępne. Kilka odwiedziłam – przyznaje.
Nie wygrała, ale zdążyła się wkurzyć. – Niektóre punkty są w sklepach spożywczych. Oni tam ciągle mają ruch i nie chcą sprawdzać na zapleczu, czy mają pełną paczkę zdrapek. Nawet szuflady dobrze nie przejrzą. Zazwyczaj na odczepne mówią "nie mamy takiej" – narzeka.
A jej w oddziale powiedzieli, że pod takim a takim adresem te konkretne zdrapki są.
– Sprzedawcy się upierają, że ich tam nie ma. To powinno być inaczej rozwiązane! Lotto powinno udostępniać dane o dostępności zdrapek w internecie. A sprzedawcy powinni się bardziej przykładać. I druga sprawa: ograniczyć liczbę punktów lotto. Czasami się zdarza, że koło siebie są trzy punkty. I w żadnych sprzedawcy nie chce się szukać zdrapek – wyrzuca jednym tchem.
Wtedy jej gra nie ma sensu.
Gram, bo wyświetlenia mam
"Cześć moi drodzy, witam was serdecznie na kolejnym odcinku. No i tak jak zapowiadałem: mam dla was dziś coś specjalnego, czyli całą paczkę pełnego portfela. Zdrapki są mojego widza. Także czeka nas mega wielki, bogaty draping" – Michał mówi bardzo powoli. Ma ciepły głos. Brzmi, jakby pracował w telewizji ezoterycznej. Ale to film na YouTube. A Michał zmienia się w Mejkapa Mejkapowskiego. Taką miał ksywę i tak nazwał swój kanał.
Mejkap drapie tak, że aż dreszcze przechodzą po plecach. Ma specjalny drapak, który wygląda jak lusterko dentystyczne. Ojciec mu zrobił.
Film nagrywa telefonem. Przerzuca na komputer, dokłada animację, podkłada muzykę, wycisza mlaskanie. Gotowe, już leci na YouTube. I 90 tys. odtworzeń, 300 komentarzy. Odpowiada na każdy. Zajmuje mu to z godzinę. Mówią o nim "gruba ryba wśród zdrapkowiczów" (prawie 12 tys. subskrybentów). A konkurencję ma sporą.
– Rok musiałem czekać, żeby mi włączyli zarobki. Jak nic nie wygrywałem przez kilka odcinków, to mi pisali: "Jesteś głupi, bo tylko debile grają" – kosztowało go to sporo nerwów.
Ale warto było czekać. Teraz kanał jest w szczytowej formie. – Gram tylko dlatego, że w całości mi się to zwraca. Zdrapki traktuję tak: a nuż widelec, może się uda. Największa wygrana: jednorazowo 750 zł, a tak to wpada 50, 100 czasem 200 zł. Szału nie ma – mówi.
Drapie od pięciu lat, średnio 300 złotych tygodniowo wydaje. I w życiu nie rzuciłby pracy w sklepie z elektroniką.
Michał to typ wrażliwca. – Niby drapanie w sieci nie jest zakazane, nawet było prawnie konsultowane, ale wie pani jak jest... Człowiek się boi, że kogoś zainspiruje i ten ktoś się wciągnie.
– Częściej się nie wygrywa, niż wygrywa. Lubię całą tę otoczkę. Mogę przysiąc, że jak z dniem 1 maja nie będzie zarabiania na odcinkach, to kończę drapać.
– I nie tęskniłby pan? – pytam.
– Tęskniłbym za tym funem, nagrywaniem, pójściem, kupieniem, za kontaktem z widzami.
– Nikt się nie przyzna do uzależnienia.
– Nie czuję się uzależniony. Robię to tylko dlatego, że to się zwraca. Ale w towarzystwie się tym nie chwalę.
Zagraniczne lubię
– Jak ktoś ma jakieś problemy, to może próbuje sobie tymi zdrapkami pomóc? Nie przyznam się pani, że jestem uzależniona od kawy. A już nie wspomnę o cukrze. Jakby cukru zabrakło, to pewnie nie jadłabym – zarzeka się Natalia, która od kilku lat publicznie drapie na YouTube (kanał Zdrapkowy Kosmos).
– A jakby zdrapek zabrakło? – pytam.
– Pamiętam życie bez zdrapek i nie było problemu – szybko odpowiada.
Natalia 20 lat temu przyjechała do Polski z Ukrainy. Została przedszkolanką. Po ślubie urodziła dziecko.
– Na macierzyńskim trochę brakowało mi kontaktu z ludźmi. I może to drapanie się z nudów zaczęło? – opowiada cicho, jakby za ścianą spało dziecko.
Drapie drewnianym kotkiem i wrzuca na YouTube: – Lubię kontakt z komentującymi. Wymyślam różne zdrapkowe zabawy. Robiłam kiedyś "krzyżówkową opowieść". Trzeba było ułożyć opowiadanie. Teraz – zdrapkowe kalendarze adwentowe.
Natalia lubi drapać też zagraniczne kartoniki. Latem jej mąż biegł maraton w Nicei, a ona kibicowała. – I zdrapeczki kupowałam – śmieje się.
To dopiero było wyzwanie – po francusku zapytać o zdrapki. Sprawdziła w translatorze, jak to będzie. Ale stres ją zjadł. – Poszłam i pokazałam telefon. Sprzedawca przeczytał i odpowiedział. A jak wygrałam, to facet tak się cieszył, jakby nie wiadomo co. Nie jak w Polsce.
Największa wygrana – 100 zł.
– Ale nie przeznaczam dużo na zdrapki, czasami odcinek za 5 złotych zrobię, czasami za 3 złote. Żeby kanał nie padł – mówi.
– Zwracają się te zdrapki? – pytam.
– Nie wszystko się zwraca. Ktoś ma jakieś swoje przyjemności, bo np. pali papierosy. I robi to, bo lubi, to jemu też się to nie zwraca – odpala Natalia.
Jak kokaina
Tytuły portali krzyczą: "Złodziej ukradł ze sklepu 6 tys. zdrapek i nic nie wygrał"; Seryjny złodziej wpadł w ręce policji. Ukradł zdrapki warte 28 tys. zł".
Okazuje się, że ten ostatni wygrał tylko 680 zł. W komentarzach afera: "Ale przy okazji wyszło na jaw ile naprawdę warte są zdrapki warte 28 tys"; "Kto to kupuje?". I szybka diagnoza: musi być uzależniony. Niektórzy bronią honoru zdrapkowiczów: wcale nie był to uzależniony draper, tylko złodziej pierwszej wody.
– Kto uzależniony przyzna się, że jest uzależniony? Uzależnienia to choroby zaprzeczeń, wszyscy dookoła widzą, co się dzieje, a ten delikwent nie zauważa tego, jest przekonany, że to normalne. Są badania, które pokazują, że w mózgu człowieka uzależnionego od hazardu, który czeka na wygraną, aktywują się te same miejsca, co u kogoś, kto przyjął kokainę – mówi dr Bohdan T. Woronowicz.
Terapeuci zgodnie powtarzają: zanim ktoś wygra, czuje się milionerem, snuje plany, przez moment jest bardziej szczęśliwy.
– Ludzie odrywają się w ten sposób od wielu problemów. To wpływa na poprawienie samopoczucia, drażnią sobie w ten sposób ośrodek nagrody w mózgu. Kupuję zdrapkę i cieszę się, że może zaraz okaże się, że coś wygrałam. To napięcie emocjonalne jest jedną z form regulowania sobie swojego samopoczucia – wyjaśnia Woronowicz.
Psychoterapeuta Damian Zdrada w swojej pracy spotyka ludzi uzależnionych od zdrapek. – Boom na tego rodzaju problem był parę lat temu. Teraz jest uzupełnieniem innych form uprawiania hazardu, czyli np. ktoś obstawia zakłady bukmacherskie, gra w internetowych kasynach, a zdrapki traktuje jako uzupełnienie możliwości grania hazardowego – opowiada.
Takie objawy – zdaniem psychoterapeuty – wymagają już profesjonalnego leczenia. – Żeby dążyć do pełnej abstynencji, najpierw trzeba zejść na ziemię, otrząsnąć się z tych wszystkich zniekształceń myślowych. Kiedy to się stanie, to dopiero czasami przychodzi decyzja o podjęciu abstynencji od drapania – mówi Zdrada.
Drapię dla ludzi
Mariusz zaczął drapać po samobójstwie przyjaciela. Dużo wolnego czasu, nie wiedział, co ze sobą zrobić. – Chciałem odciągnąć myśli – przyznaje.
Dziewczyna pokazała mu, jak inni drapią, nagrywają i filmy wrzucają do internetu. – Myślałem, że publikuje się tylko, jak jest wygrana. Ale ludzie wrzucali też, jak drapali puste zdrapki. Stwierdziłem, że to może być niezły biznes, bo na YouTube można zarobić. A przy okazji mówię: odstresuję się – Mariusz ma radosny głos.
I tak drapie od trzech lat. Nie dla siebie, tylko dla ludzi. Nie dla wygranej, tylko dla wyświetleń. – Około 300 złotych tygodniowo wydaję na zdrapki, tyle mam z YouTube i inwestuję. Chodzi o to, żeby mi się zwracało. Chcę wyjść na zero i nie dokładać do interesu – dorzuca.
Mariusz nie wierzy w wygraną. – Nie jestem nawiedzonym hazardzistą, który twierdzi, że kiedyś wydrapie. Ale ludzie naprawdę wierzą w wygraną. Kiedyś napisałem do youtuberki zdrapkowej: "Po co pani kupuje te zdrapki, jak na całą Polskę pozostała tylko jedna sztuka, w której można wygrać 5 tys. zł, nie ma wygranej drugiego ani trzeciego stopnia. A ona mi odpisała: "Ale szansa zawsze jest".
Zależało mu, żeby zebrać grupę odbiorców. – Pierwotne założenie kanału było inne. Teraz powoli będę odchodził od zdrapek i rozpoczynał nowy etap – mówi tajemniczo.
Pytam, dla czego porzuci zdrapki: – Z roku na rok narastał u mnie taki dar jasnowidzenia. Wiem, że mogę pomóc ludziom. Jestem w szczytowej formie. Wiele osób w to nie wierzy, ale to jest dar od Boga. Muszę skończyć ze zdrapkami, bo patrzą na mnie jak na takiego hazardzistę. Nie wierzą w moje możliwości.
– A ten dar pomagał w drapaniu? – dopytuję.
– Nie ma takiej możliwości. Muszę widzieć żywą aurę, a zdrapka nie ma żywej aury. Jest martwa.
* Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione