Chociaż Wałbrzych jest jednym z nielicznych dużych polskich miast, które statystycznie się wyludniają, to nie tak, że to umierające miasto typu Detroit. Jest duży (prawie 90 km kw. powierzchni), żywy, a problemy ludzi są tam równie przyziemne, co mieszkańców innych miast. Jeszcze niedawno media informowały, że mieszkań na wynajem brakowało tak samo, jak wszędzie indziej. Mimo to obraz Wałbrzycha jest w kraju, a zwłaszcza w regionie mocno wypaczony. To jedno z tych miast, które traktuje się jak nielubianego ucznia szkoły. Na ten obraz niewątpliwie wpływa osiedle "Palestyna" i przestępcza łatka, która tak do niego przylgnęła.
Dzielnica koneserów i lokalnych patriotów
Do domu zaprasza nas łysawy, niewysoki człowiek. Równie dobrze może mieć pięćdziesiąt, jak i siedemdziesiąt lat. Jest pijany i zmarnowany życiem, ale bardzo cieszy go widok aparatu fotograficznego.
– Zrób mi zdjęcie! – woła z okna kamienicy, w którym stoi. A potem zaprasza do siebie do domu.
Nie powiem, żebym nie czuła strachu. W końcu to zaproszenie do starego, w dużej mierze opuszczonego budynku, w dzielnicy uznawanej za "siedlisko patologii". No ale wchodzimy. Psychicznie pomaga to, że jest z nami Rudy. Co prawdę poznaliśmy go zaledwie kilkanaście minut wcześniej i z rozmowy wyszło, że "trochę już w życiu przesiedział", ale sprawia wrażenie człowieka, przy którym nie trzeba się bać, jeśli ma się go po swojej stronie.
W mikroskopijnym mieszkanku jest bardzo ciepło. W kuchni, która jednocześnie jest przedpokojem, stoi piec opalany węglem. Tego w okolicy nie brakuje, więc ceny po 3 tysiące za tonę w ogóle nie dotyczą mieszkańców wałbrzyskiej "Palestyny". Dalej w mieszkaniu jest tylko jeden pokoik z dwoma łóżkami, biurkiem i meblościanką.
Powiedzieć, że widok z okna nie powala, to nic nie powiedzieć. Wszędzie jest smutno, buro i ponuro. Z kominów leci szaro-brązowy dym, a place między budynkami wypełnione są stertami śmieci i mebli, które wyrzucono z wysiedlanych kamienic. To zresztą one odpowiadają w dużej mierze za kolor tego, co unosi się z kominów nad umierającą od lat "Palestyną". No i za poziom smogu, który czuć od wyjścia z samochodu. Ale tym akurat nikt w okolicy zdaje się nie przejmować.
"Jak tu brzydko"
– Raz wybrałem się tam na trening biegowy, ale mi się nie podobało. Tam jest po prostu brzydko – mówi Marek, mieszkaniec Wałbrzycha. – Nie mówię, że jest bezpiecznie, bo nie jest, ale i tak z pewnością lepiej, niż kiedyś. Gdybym wybrał się tam biegać w latach 90., wróciłbym bez butów, kurtki i spodni. Teraz jest lepiej, ale brzydziej – wyjaśnia obrazowo. To, co działo się wtedy na "Palestynie", opisuje też Rudy, który wprowadził się tam jako czterolatek. W latach 90. był nastolatkiem. – W bramie stał stół pingpongowy i tylko się czekało, aż ktoś pójdzie. Wiadomo po co – wspomina z lekkim uśmiechem. Zdaniem Rudego, "Palestyna" to jednak "najlepsze osiedle". Na podwórku, między kamienicami w dużej mierze pozbawionymi tynku, chodzą nawet jego kury. W kurniku, który stoi przed zboczem wielkiej hałdy, zostało ich co prawda tylko pięć, ale zanim resztę "zeżarła kuna", było ich kilkadziesiąt.
Rudy, w przeciwieństwie do Marka, nigdy nie powiedziałby, że "na Palestynie jest brzydko". – Nigdy się stąd nie wyprowadzę – odpowiada na pytanie, czy wyobraża sobie mieszkać gdzieś indziej.
Skąd w Wałbrzychu "Palestyna"? Od Żydów oczywiście
Jeżeli nazwa "Palestyna" kojarzy Wam się z Żydami, to bardzo dobry trop. To właśnie od tej narodowości nazwę wzięła ta niewielka część dzielnicy Sobięcin. Po wojnie osiedlili się w niej polscy migranci z Francji, górnicy, ale też właśnie spora grupa Żydów ze Wschodu. Po Żydach nie ma już śladu, bo ostatni wyjechali pod koniec lat 60., jednak "Palestyna" jako nazwa została do dziś.
"Palestyna" to obszar zaledwie kilku ulic – Wschodniej, Średniej i Świętej Barbary, które jadąc od strony nowoczesnej galerii handlowej Victoria (od nazwy dawnej kopalni), zobaczymy po prawej stronie. Prostopadle domyka je ulica 1 maja. Między ulicami stoją zniszczone, opuszczone kamienice, których z roku na rok jest coraz mniej. Jako ostatnia została wyburzona 13-ka przy ulicy Średniej, czyli tzw. wieżyczka. Pod rozbiórkę przygotowany jest także cały ciąg kamienic, z którego wyrzucono już zalegające rzeczy byłych lokatorów. Zrobiono to oczywiście w starym stylu, czyli przez okno. Sterty starych sprzętów, mebli i armatury leżą więc na jednym z podwórek. Resztki szaf i pozostałości z meblościanek jeden z mieszkańców za pomocą siekiery zamienia na opał.
Hipotezy dotyczącej tego, co się stało, że Sobięcin tak drastycznie się zmienił, doszukuje się były naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji Janusz Bartkiewicz. Jak wyjaśnia, wpływ na to miał cały proces, który postępował po wojnie i upadku komunizmu.
– Wszystko było dobrze, dopóki działały kopalnie i cały idący z nimi w parze przemysł, w tym wszelakie usługi. Pamiętam, że jak przyjechałem do Wałbrzycha w latach 70., to całe miasto świeciło kolorowymi neonami. Było po kilka lokali z dancingami, kawiarnie, kluby i biblioteki, kino w każdej dzielnicy. Tu się działo, wszystko tętniło życiem. Wiadomo, że była przestępczość, ale nie taka, z jaką miasto zaczęło mierzyć się w latach 90. – wyjaśnia.
Mroczne lata 90.
Lata 90. mijały mieszkańcom całej Polski pod hasłem bezrobocia. Sytuacja była szczególnie dotkliwa dla pracowników firm państwowych, które zamykały się jedna po drugiej. Wałbrzych stał państwowymi zakładami, głównie kopalniami, dlatego ludzie masowo tracili pracę. A jak tracili pracę, to dotykała ich bieda. Wraz z biedą rosła więc przestępczość.
Jak mówi Janusz Bartkiewicz, regularnie dochodziło do włamań, napadów i innych podobnych sytuacji. Temu zresztą nie zaprzeczają ludzie zaznajomieni z przestępczym półświatkiem. Rudy wspomina nawet nieudolne policyjne interwencje na wielką skalę. – Pamiętam, jak polowali na Janosika – gangstera, którego nikt nie mógł złapać. Obława, ileś tam radiowozów, antyterroryści... A my się patrzyliśmy na to z bramy, co była sto metrów dalej i śmialiśmy się, bo Janosik już dawno siedział w pobliskiej siedzibie firmy jednego z lokalnych gangsterów – wyjaśnia Rudy.
Zdaniem Janusza Bartkiewicza, policja w tamtych czasach faktycznie miała spory problem. Ten wynikał jego zdaniem przede wszystkim ze zmiany ustrojowej połączonej z odejściami z pracy.
Jak wskazuje Bartkiewicz, wśród przestępców, którzy schodzili w latach 90. na kryminalną ścieżkę, były dzieci zwolnionych górników i robotników, których dotykała bieda i marazm. Na osiedlach nie działo się nic, a wielu spośród
rodziców nie miało przestrzeni do tego, by zaangażować się wychowawczo. Żeby związać koniec z końcem ludzie pracowali, gdzie mogli, często ponad etat. W tym czasie dzieci szły w kierunku bezprawia. Słaba sytuacja w policji i rosnąca bieda doprowadziły zresztą nie tylko do rozkwitu przestępczości, ale też uruchomienia biedaszybów.
Biedaszyby w parkach, na polach i prywatnych działkach
Okres rozkwitu biedaszybów, czyli kopania na dziko węgla, ruszył w Wałbrzychu właśnie w latach 90.
– Ludzie nie mogli zrozumieć, dlaczego zamyka się kopalnie w mieście, w którym węgiel nie tylko jest wszędzie, ale też leży na głębokości metra – wyjaśnia Janusz Bartkiewicz i dodaje, że to, co działo się wtedy w mieście, jest trudne do opisania.
– Biedaszyby powstawały wszędzie, nawet w parkach. Pamiętam, jak wracałem po dłuższej przerwie do Wałbrzycha i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Myślałem, że jestem na Wenus. W parkach pozrywana była trawa, a na każdej niemal działce były wielkie kratery – wyjaśnia.
Kopanie węgla na dziko było nie tylko sposobem na indywidualny zarobek. Kiedy okazało się, że wydobycie może przynieść ogromne zyski, interes zwęszył w tym jeden z lokalnych przestępców. Jego sprawą zresztą żyje ostatnio cały Wałbrzych.
"Żarówa siedzi!"
Żarówa to właściciel lokalnego punktu skupu złomu na Sobięcinie. Ten, jak twierdzą okoliczni mieszkańcy, był jednak tylko przykrywką dla brudnych interesów, które gangster prowadził tam od ponad 20 lat. O tym, że "Żarówa to ch*j i pedofil" mówią zresztą nawet napisy na murach "palestyńskich" kamienic.
– Tu też był – wskazuje ręką Rudy – ale zamalowali, bo niby że wulgarny i nie wolno – wyjaśnia.
Jest wiele hipotez na temat tego, dlaczego musiało minąć ponad 20 lat, żeby policja i prokuratura miały podstawy do zatrzymania i postawienia zarzutów człowiekowi, o którym wszyscy w okolicy wiedzieli, że jest gangsterem, pedofilem, że ma broń, że biega po okolicy w kominiarce z maczetą w ręce, a także odpowiada za wrzucanie ludziom do domu (w ramach zemsty) zbiorników z cuchnącym kwasem masłowym, po którym to incydencie mieszkanie nadaje się jedynie do generalnego remontu.
Świadkowie wskazują, że Żarówa miał mieć układy ze służbami, które dopuszczały do tego, że zarabiał fortunę na kręceniu nielegalnych interesów, w tym na węglu z biedaszybów.
– On nie tylko miał ludzi od wydobycia, czyli zwykłych kopaczy, ale zmechanizował cały proces, wprowadzając tam ciężki sprzęt. Do tego miał ludzi od transportu i cały rynek zbytu. W końcu takie ilości węgla nie sprzedałyby się wyłącznie lokalnie, szczególnie że 4 osoby w ciągu godziny były w stanie wydobyć nawet 1,5 tony – opowiada Janusz Bartkiewicz.
Wspomina przy tej okazji sprawę znalezienia zwłok dwóch osób, które spalono w pobliżu jednego z biedaszybów, którym zawiadywał Żarówa. Do dziś sprawa nie została wyjaśniona przez policję.
Świętowanie śmierci kapusia
Do zamknięcia Żarówy doprowadzić miał niejaki Karaś, jego były współpracownik. Poszedł na układ z policją, ale umarł krótko po tym zdarzeniu. Są tacy, którzy dopatrują się w tym pomocy osób trzecich, ale lokalni twierdzą, że był tak zapity, że "eksplodowała mu trzustka". Podobnego zdania jest Rudy.
Od śmierci Karasia do aresztowania Żarówy minęło trochę czasu. To wtedy powstał film, na którym widać jak Żarówa czyta z kartki (sic!) oświadczenie, że "oto zdechła największa wałbrzyska ku*wa je*ana", po czym wszyscy uczestnicy wznoszą toast szampanem. Nagranie opublikowano zresztą w reportażu na temat Żarówy,
który zobaczyć można tutaj. Niedługo przyszło jednak cieszyć się Żarówie. Po tym fakcie został aresztowany. Na razie na trzy miesiące, ale wszyscy na Sobięcinie liczą, że zacznie się dla dzielnicy nowa era.
A mury runą
Nigdy nie widziałam tylu zwierząt i tylu ludzi z psami na spacerze, co podczas przechadzki po "Palestynie". Niektórzy wyprowadzali nawet po kilka. To zresztą zwróciło nie tylko moją uwagę.
Pokoik w mieszkaniu mężczyzny, który zaprosił nas do siebie, wypełniony był kanarkami. Z dumą je pokazywał, a na hasło Rudego, że mu je zabierze, wzburzył się, jakby ten powiedział o jego dzieciach. Rudy zresztą przecież też ma kury, a jego córka wyprowadzała na smyczy, ubranego w kurteczkę zimową Yorka. W domu są jeszcze papugi. Jego sąsiedzi mają gołębie.
– Ciekawe, że im biedniejsi ludzie, tym silniejsza potrzeba posiadania zwierząt – zwraca uwagę Maciek, nasz fotoreporter.
Na osiedlu nie ma zbyt wielu dzieci, ale pojawiają się pojedyncze, wracające z plecakami ze szkół. Nie wyglądają, jakby czegokolwiek się bały, choć co chwilę pojawia się ktoś, kto na murku pije piwo czy wódkę. Są nawet specjalnie przygotowane w tym celu ławeczki ze stołami, ale styczniowa aura nie sprzyja. W lecie organizowane są tam posiadówki z grillem.
– Ja się stąd nigdzie nie ruszam, bo to jest mój dom. To najlepsza dzielnica i nawet jak wyburzą wszystko, to to zawsze będzie Palestyna. Moja Palestyna – mówi Rudy.
Zgodnie z planami rewitalizacji miasta, dzielnica Sobięcin ma przejść całkowitą przebudowę. W rejonie "Palestyny", a więc przy ulicach. św. Barbary, Wschodniej i Średniej wyburzonych ma zostać 19 budynków. W okolicy ma powstać park i tereny spacerowe.