Miałem dokładnie 10 lat, kiedy Polska wchodziła do Unii Europejskiej. Pamiętam te chwile radości, gdy zaczęły powiewać u nas unijne flagi i symboliczne zdjęcie, na którym wcześniej Aleksander Kwaśniewski podpisywał traktat akcesyjny. Polacy wciąż stoją murem za przynależnością do Wspólnoty. Nie zmieniły tego brexit, antyunijny ton rządu PiS czy docinki od przywódców pokroju Viktora Orbána. Prawie dwie dekady w szeregach UE pozwoliły nam poczuć się częścią wolnego świata. Były lepsze i gorsze momenty, ale czerpiemy z tego garściami. Co tak naprawdę daje nam członkostwo w UE? Na progu okrągłej rocznicy przypominamy korzyści, o których na co dzień nawet nie myślimy. Do niektórych zdążyliśmy się po prostu przyzwyczaić.
Artykuł jest częścią naszego specjalnego cyklu #19latwUE. Chcemy pokazać, jak Unia Europejska połączyła nasze pokolenia i jak przez 19 lat zmieniła się Polska.
"Czy wyraża Pan/Pani zgodę na przystąpienie Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej?" – to pytanie z referendum, które odbyło się u nas w 2003 r. Starsi pewnie pamiętają, młodszych mogło nie być wtedy na świecie, ale to był symboliczny moment. Prawie 78 proc. Polaków zagłosowało na "tak" i otworzyło nam bramę na Zachód.
Dla formalności, warto przypomnieć: 16 kwietnia 2003 r. w Atenach podpisano traktat akcesyjny, który był podstawą przystąpienia 10 krajów do UE. To Cypr, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Malta, Polska, Słowacja, Słowenia i Węgry.
1 maja 2004 r. już oficjalnie te państwa stały się częścią Wspólnoty i było to największe rozszerzenie UE w historii.
Ta decyzja uruchomiła całą machinę zmian. W 2007 r. polska delegacja z Lechem Kaczyńskim na czele podpisała traktat lizboński. Kilka dni później przystąpiliśmy do układu z Schengen, co w tamtym czasie było dla nas rewolucją. Najpierw zniknęły kontrole na lądowych przejściach granicznych, a parę miesięcy później również na lotniskach, gdzie pojawiła się zupełnie nowa siatka lotów. Nagle świat stanął przed nami otworem.
W zasadzie tylko jedna ważna kwestia od początku jest pod znakiem zapytania. Już w 2009 r. Polska miała być gotowa, by wejść do strefy euro. Później ten projekt odroczono do 2018 r. Sytuacja do dziś wzbudza kontrowersje i dzieli nas jak żadna inna unijna sprawa.
Na początku 2023 r. 49 proc. Polaków było "zdecydowanie przeciw" przyjęciu przez Polskę euro. Przy czym kolejnych 15,2 proc. "raczej" się na to nie zgadza. Odsetek krytyków tego pomysłu jest więc znaczący.
A co na to eksperci? Niektórzy twierdzą, że Polska powinna wyznaczyć konkretną datę przyjęcia wspólnej waluty – najpóźniej do 2030 r. To główny wniosek z panelu ekonomistów "Rzeczpospolitej".
W praktyce wygląda to tak, że Polska na razie nie spełnia warunków, by wejść do strefy euro, na co zwracają uwagę politycy opozycji. Temu pomysłowi sprzeciwia się też prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński.
Na co dzień 340 milionów obywateli UE korzysta z euro. Polacy mają jednak uzasadnione obawy, że w czasach obecnych i możliwych kryzysów własna waluta jest czymś w rodzaju poduszki bezpieczeństwa. I przy ewentualnym krachu na rynku, łatwiej będzie odzyskać równowagę gospodarczą ze złotym niż z euro.
Dyskusja o tym, kiedy w Polsce przyjmiemy euro, jeszcze potrwa i nie raz nas podzieli. Na razie możemy pokazać, jak od 2004 r. zmieniła się polska gospodarka. I co byłoby w sytuacji, gdybyśmy jednak nie zostali członkiem UE.
W tym aspekcie dane są miażdżące. Gdyby nie udział w jednolitym rynku, polskie PKB per capita byłoby niższe o 31 proc. i wynosiłoby… 60 proc. średniej unijnej. Tak wynikało z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, z którego dowiadujemy się również, że w 2018 r. niemal jedna czwarta polskiego PKB zależała pośrednio lub bezpośrednio od UE, a popyt odbiorców końcowych w samych Niemczech generował 1,15 mln miejsc pracy.
Faktem jest, że Unia Europejska, Chiny i Stany Zjednoczone to trzej najwięksi światowi gracze na arenie handlu międzynarodowego. Udział UE w światowym handlu wynosi około 15 proc.
– Bliska współpraca handlowa z UE umożliwiła sukces gospodarczy Polski i całego regionu Europy Środkowej. To właśnie eksport w głównej mierze przyczyniał się do wzrostu polskiego PKB po przystąpieniu do UE. Dwie trzecie wzrostu gospodarczego Polska zawdzięczała właśnie eksportowi. Obecnie już co piąte miejsce pracy w Polsce zależy od popytu kreowanego w państwach UE – tłumaczył Łukasz Ambroziak, starszy doradca w zespole gospodarki światowej Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
To jeszcze inna wymowna statystyka. Gdyby nie nasze członkostwo w UE, obecnie przeciętny Polak zarabiałby miesięcznie o ok. 1400 zł brutto mniej. Minimalne wynagrodzenie byłoby niższe o 800 zł od obecnego, a nasze dochody realnie byłyby na poziomie dochodów mieszkańców Bułgarii – uznawanej za najuboższe państwo w całej UE. To dane z końcówki 2021 r. które pojawiły się w raporcie na zlecenie Fundacji Schumana i Fundacji Konrada Adenauera.
Już wtedy oficjalne wyliczenia były imponujące. Przez 17 lat członkostwa Polski w UE, dzięki środkom unijnym i krajowym zrealizowano 287 tysięcy projektów o wartości ponad biliona złotych. Z tego ponad 667 mld złotych to środki unijne. Średnia wartość jednego projektu wzrosła z 2,7 mln złotych w latach 2007-2013 do około 3,6 mln złotych w latach 2014-2020.
Polska od początku członkostwa w UE była jednym z głównych beneficjentów dotacji. Tylko w latach 2004-2021 zyskaliśmy z budżetu UE ponad 210 mld euro. W tym samym okresie przekazaliśmy w drugą stronę niecałe 69 mld euro. Takimi danymi podzieliło się Ministerstwo Finansów.
Kojarzycie tabliczki informujące o tym, że jakaś inwestycja powstała z wykorzystaniem środków UE? To już stały element naszego krajobrazu, bo nie oszukujmy się – bez unijnych funduszy wiele projektów nie miałoby szans powstać. A część z nich z marszu wylądowałoby w koszu.
W latach 2004-2020 wybudowano lub zmodernizowano w Polsce 20 tys. kilometrów dróg z unijnych pieniędzy. Do tego trzeba doliczyć całą listę publicznych budynków, obiektów sportowych, placów zabaw, skwerów czy zabytków. Nie mówiąc już o wielomiliardowych dotacjach dla rolników.
Nasza obecność w UE totalnie zmieniła też podejście do sposobu kształcenia. Chyba każdy słyszał o programie Erasmus, który pozwala odbyć część studiów na zagranicznej uczelni. Funkcjonujący od 2014 r. projekt Erasmus+ umożliwia wyjazd na studia na okres od trzech do 12 miesięcy.
Tylko w latach 2014–2020 program dał szansę na odbycie części studiów za granicą ponad 1,4 mln osób. Na naukę na polskich uczelniach zdecydowało się w tym czasie łącznie niemal 87 tys. studentów. Niemal tyle samo osób wyjeżdżało z Polski, co przyjeżdżało na polskie uczelnie. To część wyników z raportu przeprowadzonego przez Fundację Rozwoju Systemu Edukacji (FRSE).
W 2016 r. doszło nawet do odwrócenia trendu, ponieważ więcej już było studentów, którzy decydowali się na przyjazd do Polski.
W tym wszystkim mamy też gorzki obraz, który wyłania się z kilku ostatnich lat sprawowania władzy przez PiS w Polsce. Z jednej strony politycy tej partii nie boją się antyunijnych wypowiedzi.
Sam Jarosław Kaczyński mówił, że "UE jest nośnikiem lewackiej ideologii" i nie będzie żadnej zgody na ustępstwa w naszych relacjach. Z drugiej przedstawiciele PiS chętnie chwalą się środkami, które Polska ma szansę pozyskiwać.
Niestety polski rząd w wielu kwestiach wolał pójść na wojnę z instytucjami UE. Tak było choćby w sprawie forsowanej reformy sądownictwa. W 2017 r. Komisja Europejska, po raz pierwszy w swojej historii, wszczęła postępowanie o naruszenie prawa unijnego przeciwko Polsce.
Rok później Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł, że Polska złamała prawo unijne, prowadząc aktywną gospodarkę leśną w Puszczy Białowieskiej. Później był jeszcze wciąż niezakończony spór o działanie Sądu Najwyższego w Polsce.
A jeśli już o karach i pieniądzach mowa, to po prostu trzeba odnotować, do czego doprowadziło łamanie unijnych przepisów. Kara nakładana na Polskę za niezastosowanie się do środków tymczasowych przekroczyła już 2,5 miliarda złotych. Ten licznik wciąż bije, chociaż ostatnio TSUE postanowił go zwolnić. Zamiast miliona euro płacimy więc… 500 tysięcy euro.
Dobrze brzmiał przekaz na billboardach, że w latach 2021-2027 Polska ma otrzymać z Unii Europejskiej 770 mld złotych. Problem w tym, że to kwota zawyżona, a sama kampania promująca negocjacyjny sukces miała kosztować… ponad 10 mln zł.
W całym zamieszaniu pod rządami PiS budujące jest podejście Polaków do życia w UE. Naszej sympatii do Wspólnoty nie zachwiał brexit, kłopoty z pandemią COVID-19 i rodzące się kryzysy. W 2021 r. po kolejnych głosach rządzących, które sugerowały możliwy polexit, w całym kraju odbywały się manifestacje w obronie obecności Polski w UE. Na ulice wyszło wtedy tysiące osób.
Do myślenia dają też sondaże, które jasno pokazują, że Polacy nie widzą się poza UE. Mało tego, jeszcze rok temu byliśmy najbardziej euroentuzjastycznym narodem we Wspólnocie. Tak przynajmniej pokazał sondaż przeprowadzony dla Parlamentu Europejskiego. Poparcie dla Unii wyraziło u nas aż 82 proc. obywateli. Na kolejnych miejscach znaleźli się Irlandczycy, Duńczycy, Portugalczycy i Szwedzi.
To tylko jedno badanie, ale pokazuje ogólny obraz. W większości sondaży z ostatnich lat Polacy wysyłają zdecydowany sygnał, że obecność w UE jest kluczowa dla Polski. To pocieszające, że entuzjazm w nas nie gaśnie. Nawet w momencie, kiedy władza robi bardzo wiele, żeby nas do Unii Europejskiej zniechęcić.
Oprawa graficzna: Gabriela Anna Wróblewska, naTemat.pl