Plan zawsze jest prosty: wstajemy skoro świt, ładujemy się do auta, ruszamy i jedziemy przed siebie. Kilkanaście godzin później i kilka setek kilometrów dalej, już w promieniach południowego słońca, wznosimy toast za sprawnie pokonaną trasę. Tyle teorii. A jak w praktyce wygląda podróż do wymarzonego urlopu widziana oczami kogoś, kto nigdy wcześniej nie przejechał na raz tysiąca dwustu kilometrów? Powiem tak: to lekcja, którą powinien obowiązkowo zaliczyć każdy kierowca.
Nie będę się upierać, że wasza treningowa trasa musi koniecznie wieść z Polski do włoskiego Południowego Tyrolu, ale… Jest to kierunek zdecydowanie warto rozważenia. O tym, dlaczego Południowy Tyrol, z turystycznego punktu widzenia, to jeden z najlepiej skrywanych sekretów Włoch, możecie przeczytać tutaj [link].
Jeśli chodzi o samą trasę, to na początek powiedzmy tylko eufemistycznie, że dostarczy wam ona wielu wrażeń. To, czy zapiszecie je bardziej po stronie plusów, czy jednak bardziej po stronie minusów, zależy tak naprawdę od kilku dość istotnych czynników, o których za moment. Najpierw jednak wyjaśnijmy, gdzie się w ogóle ten Południowy Tyrol znajduje.
Jak widzicie, nasza trasa wiodła z Warszawy do Niemieckiej granicy, następnie przez Austrię, aż do włoskiego Prissiano. Dlaczego jechaliśmy z taką “górką”? Trasa przez Wrocław ma tę zaletę, że wyprowadza was wprost na niemieckie autostrady: bezpłatne i zasadniczo bardzo dobrze utrzymane. Kawalkada przez całe Czechy i całą Austrię mogłaby dostarczyć nieco więcej niepotrzebnych na tym etapie wrażeń, a i bilans czasowy nie wychodzi tu jakoś przesadnie na plus.
Nawigacja nastawiona, ruszamy. I to właśnie jest ten moment, kiedy orientujesz się, że…
13 godzin i 43 minuty to jednak sporo czasu
Za kółkiem nie ma co zgrywać chojraka: jeśli zmęczenie daje o sobie znać, jeśli coś zaczyna boleć czy strzykać, trzeba zrobić przerwę. Dlatego nie łudźcie się, że skoro sprawnie robicie nieco krótsze trasy, to sami “łykniecie” też takiego długasa. Nie, nie i jeszcze raz nie. Koniecznie załatwcie sobie zmiennika.
Nie każdy pojazd nadaje się na tak długą trasę
Pewnie, da się dojechać maluchem do Chorwacji. Jeśli jednak macie opcje wyboru, bo na przykład jedziecie na urlop ze znajomymi, zapakujcie się w jedno, ale lepsze i wygodniejsze auto.
Alternatywnie: pomyślcie, czy nie pokonać części trasy samolotem* i na miejscu nie wypożyczyć możliwie jak najbardziej komfortowego i niezawodnego w górskich warunkach pojazdu (spoiler: w Południowym Tyrolu nie ma dróg, są rollercoastery)
*Lotnisko w Bolzano nie przyjmuje przewoźników z Polski, więc najlepsze opcje to Mediolan lub Innsbruck.
My podróżowaliśmy na miejsce Skodą Superb. I szczerze polecam tego użytkownika. Przyznaję, może na początku sprawiał wrażenie zbyt dobrze “ubranego”, jak na wyjazd ze znajomymi w góry (jak tu wsiąść do tej, bądź co bądź, limuzyny w ubłoconych butach trekkingowych?). Na miejscu okazało się jednak, że po długim spacerze od jednego zamku na skale do drugiego, marzyliśmy tylko o tym, żeby umościć się w tych wygodnych samochodowych fotelach i podgrzać sobie plecy.
Komfort w trakcie jazdy przekłada się na pewność za kierownicą (i spokojny sen na tylnej kanapie)
Podgrzewane, miękkie (ale nie za bardzo), lekko wyprofilowane, regulowane automatycznie (z możliwością ustawienia pamięci dla trzech kierowców) - nie twierdzę, że Skoda Superb ma najwygodniejsze fotele w historii motoryzacji. Twierdzę, że kiedy przesiadacie się ze “zwykłego” auta do znacznie wyższej klasy, jest to coś, co zwróci waszą uwagę i jednocześnie coś, w co może w przyszłości warto inwestować.
Robotę robią też sensownie rozplanowane schowki, wgłębienia na kubki czy gniazdo USB-C. Wysoki, regulowany podłokietnik to też bardzo fajny, wygodny detal. Do tego przejrzyste, cyfrowe zegary, wyświetlające dane z nawigacji, duży ekran multimediów plus fizyczne przyciski do kontroli klimatyzacji - jeśłi miałabym skazać choćby jedną irytującą rzecz w tym kokpicie, to miałabym problem.
Może brak “dużego” USB? Ale trochę głupio obrażać się na rozwój technologii. Poza tym Skoda Superb wydaje się po prostu przemyślana. Nie ma tu fajerwerków, ale też niczego, co w czasie jazdy mogłoby was rozpraszać. Za UX - piątka z plusem.
A jak sprawy mają się na tylnej kanapie? Ujmijmy to tak: jeśli macie to szczęście w nieszczęściu, że nie podjadacie prawka i waszym jedynym zadaniem na trasie jest nie rozpraszać kierowcy, Skoda Superb będzie idealną kołyską - wygodną, z niewiarygodną wręcz przestrzenią na nogi. To, ile miejsca jest w tym aucie, naprawdę wgniecie was w fotel. A w zasadzie: wtuli.
Jeszcze jedno: w trakcie jazdy jest cicho. Nawet gdy w trakcie szybkiej jazdy autostradą można spokojnie rozmawiać. Pod warunkiem że współpasażerowie jeszcze nie zdążyli jeszcze usnąć…
Zróbcie kanapki na drogę
Albo nie róbcie, ale w takim razie załóżcie sobie na trasę podwójny dzienny budżet na wyżywienie. Mniej więcej taka przebitka obowiązuje na niemieckich MOPach. 4 euro za cappuccino i 10 za sałatkę naprawdę boli, gdy okazuje się, że na miejscu zapłacicie za te same pyszności 2 i 5 euro.
Ciekawym przypadkiem są też toalety na stacjach benzynowych. Płatne. Ale uwaga: zdarza się, że wydruk uprawniający do przejścia za toaletową bramkę jest jednocześnie voucherem do wykorzystania w sklepie czy kawiarni.
Miejsce w bagażniku warto oszczędzać
Jadąc autem pokusa, aby zabrać “wszytsko” jest spora. Warto ją pohamować, bo zapewniam, że na miejscu znajdzie się sporo towaru do załadowania. Sery, wina, wędliny będziecie chcieli wywozić w hurtowych ilościach - to pewne.
Nasza Skoda Superb nie zawiodła na polu ładowności: bagaże czterech osób, jak również spożywcze pamiątki tychże, dojechały bezpiecznie do Polski. Bagażnik oprócz tego, że ogromny, jest również wyposażony w siatkowe torby po bokach - genialny trik niwelujący problem “latania” niezidentyfikowanych obiektów po całym wnętrzu.
Opłaty na autostradach: koniecznie zweryfikujcie
Przed wyruszeniem w trasę koniecznie zróbcie dobry research. Jasne, jeśli jest was kilkoro, zawsze można wygooglać opłaty drogowe w trakcie jazdy. Opłacenie przejazdu nie we wszystkich krajach jest bezproblemowe.
Przykład z Polski: wiecie, że odcinek A4 pomiędzy Wrocławiem a Katowicami jest płatny, ale nie uświadczycie już na nim bramek? Opłaty dokonujecie online, poprzez aplikację lub na stacji benzynowej.
Niemcy, jak już mówiliśmy, są pod tym względem bezproblemowi (chyba że wieziecie się dostawczakiem powyżej 7,5 tony). Za to Austria to już inna historia. Tu musicie wykupić winietę - na stacji dostaniecie je bezproblemu (najtańsza opcja: 10 euro za winietę ważną 10 dni). Można też online, ale na pewno nie z trasy - chyba że macie ochotę na 18-dniowy kemping. Od zakupu winiety przez internet do dnia przejazdu musi bowiem upłynąć 2,5 tygodnia.
Czy austriacka winieta uprawnia do przejazdu przez wszystkie austriackie autostrady? Nie do końca. Przed tunelami albo specjalnymi odcinkami, napotkacie bramki, a wasz portfel uszczupli się o kolejne kilka euro.
Włosi również mają płatne autostrady - za nasz odcinek zapłaciliśmy nieco ponad 6 euro.
Jazda po górach to nie jest jazda po mieście. Tak, naprawdę trzeba to napisać
Zrobić trasę - to swego rodzaju sztuka. Nie zapominajcie jednak, że mimo wszystko jest to jazda po “sznurku”. Poza pędzącymi 200 na godzinę “wyścigówkami” (w Niemczech na autostradach co do zasady nie ma limitów) wiele was tam nie zaskoczy. Podjazd do waszego hotelu w górskiej wiosce - do zupełnie inna historia.
Nasze apartamenty znajdowały się na poziomie 600 m.n.p.m. Urokliwie, owszem. Problem w tym, że prowadząc auto, raczej nie da się zamknąć oczu i powiedzieć sobie: “Nie patrz w dół”. A taka wysokość potrafi zaskoczyć. Podobnie jak brak barierek przy drodze albo zakręt, tak ostry, że nie nie widać co się za nim znajduje ewentualnie nachylenie drogi na poziomie kilkunastu procent, które ciągnie się przez kilka minut.
Wjeżdżając w Alpy po raz pierwszy zdecydowanie zaaplikujcie sobie dodatkową dawkę pokory oraz cierpliwości. A wyjeżdżając w taką podróż w ogóle, upewnijcie się, że macie w małym palcu ruszanie z naprawdę stromego wzniesienia. Albo skrzynię biegów w automacie.
Południowotyrolscy kierowcy to nadal włoscy kierowcy
Miejscowi lubią się chwalić, że są idealną mieszanką cech włoskich i austriackich. To prawda, gdy mówimy o mentalności, krajobrazie, kuchni… Gdy mowa o kulturze jazdy to… w zasadzie panuje Ordnung i umiłowanie zasad. Ale nie zdziwcie się, gdy jakiś miejscowy zacznie wyprzedzać was na srogich serpentynach. Gen włoskiej brawury potrafi czasem wziąć górę.
Południowy Tyrol to zaawansowana szkoła jazdy, ale warto się do niej zapisać. Tak, będziecie się czuć trochę tak, jakbyście drugi raz zdawali egzamin. Ale przynajmniej nikt nie wymaga teorii, a w gratisie macie takie widoki: