Mateusz Morawiecki twierdzi, że o pocisku, który spadł w lesie w Zamościu pod Bydgoszczą, dowiedział się pod koniec kwietnia. Tymczasem do incydentu miało dojść już w grudniu, ale wojsku nie udało się znaleźć obiektu. Zatajono tę sprawę przed premierem? Do tematu odniósł się szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W środę Mateusz Morawiecki został zapytany o to, kiedy dowiedział się o incydencie w lesie pod Bydgoszczą i "dlaczego śledztwo zostało wszczęte tak późno". – Dowiedziałem się o tym incydencie wtedy, kiedy poinformowałem o tym. To było pod koniec kwietnia, kilka dni przed końcem kwietnia, w środku tygodnia – odparł szef rządu.
Morawiecki przez kilka miesięcy nie wiedział o pocisku pod Bydgoszczą?
Jego wypowiedź może więc świadczyć o tym, że nie wiedział, iż rakieta w podbydgoskim Zamościu spadła już w grudniu 2022 r., a tak wynika z ustaleń RMF FM. Teraz do sprawy odniósł się gen. Rajmund Andrzejczak, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
W rozmowie ze stacją wojskowy przekonuje, że informował o incydencie swoich przełożonych. I to szybko. – Wtedy, kiedy miało to miejsce – doprecyzował.
Dopytywany o konkretny termin, gen. Andrzejczak nie chciał podać żadnej daty. Zaapelował jedynie, by poczekać, aż "prokuratura skończy swoje dochodzenie i wtedy będziemy mieli oficjalną wersję". – Proszę zapytać pana premiera, pana ministra. Ja robię to, co mam w zakresie swoich obowiązków – dodał wojskowy.
Zatajono informację przed premierem?
Jak informowaliśmy w naTemat, wcześniej Morawiecki sam powiązał incydent pod Bydgoszczą z rakietą z 16 grudnia 2022 roku. – Istnieją przesłanki, by połączyć to znalezisko z informacją, którą powzięły nasze służby już w zeszłym roku, a co do której byliśmy w kontakcie z sojusznikami, wiążącej się z incydentem z grudnia – mówił 28 kwietnia podczas wizyty w Zielonej.
I dodał: – W trakcie tego incydentu samoloty F-35 i nasze samoloty zostały poderwane we właściwym czasie i we właściwy sposób, by śledzić trajektorię tego sprzętu, rakiety, która znalazła się nad terytorium RP.
Jak pisaliśmy w naTemat, polskie służby śledziły co prawda obiekt, ale w okolicach Bydgoszczy straciły go z oczu. Wojsko prowadziło też poszukiwania, ale nie mogło znaleźć pocisku m.in. z powodu potężnych śnieżyc. Do zderzenia rakiety z ziemią doszło natomiast około 2 km od miejsca, w którym jej szczątki pod koniec kwietnia zostały odnalezione przez przypadkową osobę.
Według RMF FM wojsko, wbrew obowiązkowi, nie powiadomiło też prokuratury o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez niezidentyfikowany obiekt. "Wygląda to tak, jakby polska armia zlekceważyła ten incydent albo chciała go ukryć" – czytamy.
Przypomnijmy, że sprawa od początku wzbudzała kontrowersje, bo służby długo nie informowały o tym, co wydarzyło się w lesie w Zamościu pod Bydgoszczą. Pozalakonicznym komentarzem Zbigniewa Ziobry nikt z polskich władz nie przekazywał żadnych informacji, co tylko potęgowało szereg spekulacji.
W komentarzach eksperci wskazywali, że pocisk mógł być elementem wyposażenia polskiej armii, która przypadkowo zrzuciła go podczas ćwiczeń. Jak się okazuje, scenariusz ten prawdopodobnie się nie potwierdzi.
Z ustaleń Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych wynika, że na Polskę spadł radzieckipocisk manewrujący Ch-55. Oznaczałoby to, że został wystrzelony z rosyjskiego samolotu i przyleciał do nas zza wschodniej granicy, bo w polskiej armii nie ma tego uzbrojenia ani na wyposażeniu, ani w magazynach.