Nowoczesny fasiąg miał być pojazdem konnym wyposażonym w dodatkowy napęd hybrydowy, czyli taki, który będzie wspomagał pracę koni podczas jazdy pod górę, a podczas jazdy w dół ładował się, odzyskując do 95 proc. zużytej energii. Jednocześnie miał wyglądać jak klasyczny tatrzański powóz, pielęgnując miejscową tradycję. Tyle w teorii, bo w praktyce jeszcze daleko do realizacji pomysłu.
Testowany w tym roku hybrydowy fasiąg nie spełnił oczekiwań fiakrów, którzy nie byli w stanie obsługiwać systemu. –Problemem okazały się akumulatory oraz obsługa wspomagania elektrycznego, ponieważ ten system wymagał stałego monitoringu i ustawiania napędu. Woźnica jednak nie może się zajmować powożeniem i nastawianiem tego sprzętu jednocześnie – wyjaśniał w rozmowie z PAP Kowalski.
I dodał: – Aby sprawnie obsługiwać system wspomagania, na wozie musiałyby być dodatkowa osoba, która by pilnowała na bieżąco pracy wspomagania i monitorowała parametry tak, aby nie dochodziło do szybkiego rozładowania akumulatora. Nie da się raz ustawić parametrów wspomagania i jechać, ponieważ trasa ma odcinki wypłaszczone i bardziej strome, gdzie wspomaganie powinno być większe.
Co więcej, okazało się, że akumulatory zastosowane w nowoczesnych fasiągach były za słabe, a powożący musieli zmniejszyć wspomaganie, aby dojechać nad Morskie Oko.
– Na razie wstrzymujemy dalsze testy i musimy się zastanowić, co dalej. Czy trzeba będzie wymyślać zupełnie nowe rozwiązanie? Być może będziemy zastanawiali się nad dalszą modyfikacją. Na pewno nie będziemy zamawiali nowych wozów – powiedział Kowalski.
Pierwszy nowoczesny fasiąg powstał na zlecenie TPN w 2016 roku. Niestety po serii testów baterie powozów zaczynały płonąć.
– Zimą 2018 roku siedzieliśmy na spotkaniu w TPN. My, lekarze, którzy badają konie i dyrektor parku. I nagle, w trakcie tego spotkania, przyszła informacja, że w garażu na Łysej Polanie płonie hybryda – relacjonowała w rozmowie z portalem oko.press Anna Płaszczyk z Fundacji Viva! Akcja dla zwierząt.
W tym roku pojawił się kolejny poprawiony prototyp. Inwestycja została sfinalizowana przez TPN i kosztowała 120 tys. zł.
Decyzja o unowocześnieniu transportu konnego w Tatrach zapadła w 2015 roku po protestach obrońców praw zwierząt, którzy zablokowali drogę do Morskiego Oka, domagając się całkowitego zakazu wykorzystywania koni na górskich szlakach.
– Punktem zwrotnym był rok 2009, kiedy na Polanie Włosienica, na oczach turystów umierał koń Jordek. Jeden z turystów nagrał ten moment, kiedy koń leżał na asfalcie i nie potrafił wstać. Umieścił go później w internecie. Wtedy cała Polska dowiedziała się o cierpieniu koni z Morskiego Oka – twierdzi Płaszczyk.
– Co ciekawe, proszę zauważyć, że TPN zlecił wykonanie hybrydy, żeby odciążyć konie. Jednocześnie ten sam TPN cały czas uparcie twierdzi, że konie nie są przeciążone – zarzuca działaczka.
Z kolei na stronie internetowej TPN czytamy, że "władze parku od lat aktywnie starają się doprowadzić do sytuacji, w której transport konny nie będzie budził kontrowersji". Jednym z nich są hybrydowe powozy, które pozwolą na zachowanie tradycji Podhala i zmniejszyć wysiłek koni.
"Mamy nadzieję, że jeśli uda się to rozwiązanie wprowadzić w życie, rozwieje to już na dobre wszelkie wątpliwości dotyczące tego, czy konie w Morskim Oku pracują ponad siły" – czytamy na stronie.
Czytaj także: https://natemat.pl/474647,psy-lawinowe-topr-opowiesci-ratownikow