Część młodych ludzi… nie pamięta Polski bez PiS. Osiem lat rządów tej partii zmieniło kraj, ale i nasze spojrzenie na politykę. To czas walki o prawa kobiet, niezależne sądy i media. Na progu wyborów mamy też czas rozliczeń. Niektóre dane są zawstydzające dla obecnej władzy i dają do myślenia wszystkim – niezależnie od politycznych sympatii. Pokażemy wam, jaka była Polska jeszcze w 2015 r., kiedy Jarosław Kaczyński i jego ludzie na nowo wzięli się za "naprawianie" kraju.
Dziś możemy powiedzieć, że to była jeszcze inna epoka. W Wielkiej Brytanii panowała Elżbieta II, prezydentem USA był Barack Obama. Nie wiedzieliśmy, co to jest pandemia koronawirusa i nie spodziewaliśmy się, że za kilka lat przy naszej granicy będzie toczyć się regularna wojna.
Nawet w PiS mogli być zaskoczeni, że przyszło im rządzić… w tak ciekawych czasach. W 2015 r. wszyscy zajmowaliśmy się jeszcze innymi problemami. Polacy poszli głosować, mając w głowie sztandarową obietnicę Jarosława Kaczyńskiego: 500 plus. To miała być kluczowa karta w kampanii i dowód, że PiS to partia prorodzinna. No i zaszachowanie opozycji, bo trudno było coś takiego przelicytować.
Wracamy do tego, bo 500 plus było przełomem. Nie brakuje przecież głosów, że to dzięki tej spektakularnej deklaracji PiS przejęło władzę. Problem w tym, że program się nie sprawdził tak, jak miał w założeniu, co publicznie przyznał sam Kaczyński. – To nie zadziałało – mówił w odniesieniu do sytuacji demograficznej w Polsce.
– Liczba urodzeń spada i wciąż będzie spadać, bo liczba potencjalnych
matek również się zmniejsza. Tak więc program waloryzacji do 800 zł będzie globalnie
mniej kosztował budżet – przyznał w naTemat politolog i publicysta prof. Antoni Dudek.
Wykresy są kłopotliwe dla partii z Nowogrodzkiej i tylko na początku widać w nich było powiew optymizmu. PiS przejmowało władzę w listopadzie, więc wyborczego roku 2015 już nie ma sensu uwzględniać. Dwa kolejne lata to wzrost liczby urodzeń w Polsce, ale w 2018 r. doszło do załamania.
W 2022 r. statystyki były już przygnębiające. Rodziło się najmniej Polaków od czasu II wojny światowej. 500 plus straciło moc, bo wypłacane pieniądze były "zjadane" przez inflację. PiS jeszcze podbiło stawkę i zapowiedziało waloryzację 500 plus do 800 zł. Mimo że gołym okiem widać, że założenia projektu były trafieniem kulą w płot.
Tylko do końca 2022 r. na 500 plus wydano 213 mld zł – tak wynikało z rządowych danych. – Nie zapominajmy, że to wsparcie otrzymują wszyscy, także ci, którzy tego nie potrzebują. Mówienie, że to jest znakomity pomysł z zakresu polityki społecznej, również jest nieprawdziwe – podkreślał prof. Dudek.
Jednocześnie od 2015 r. zniknęło kilkadziesiąt porodówek, ale przybyło tysiące żłobków i klubów dziecięcych. To jedyny pozytyw, choć w kwestii demografii wciąż jest ich za mało.
Przez osiem lat PiS przyzwyczaiło nas do przecinania wstęg. Premier i ministrowie ustawiają się na nowych odcinkach dróg, by pokazać Polakom, że budują autostrady, ekspresówki i lokalne trasy. I tu faktycznie, liczby mogą przysłużyć się obecnej władzy. Od 2015 r. oficjalnie oddano bowiem do użytku ponad 2120 km dróg szybkiego ruchu. Diabeł tkwi jednak w szczegółach.
Jasne, nowe drogi powstają, ale nie jest to wyłącznie zasługa PiS. Pamiętajcie, że od projektu do końca inwestycji to daleka droga, a potrzebne zgody wydawane są na przestrzeni lat. Dlatego większość dróg oddawanych nawet w ostatnim czasie to efekt wniosków składanych… ponad dekadę temu. Gdyby zliczyć inwestycje drogowe w całości przeprowadzone przez PiS, byłby to brutalny bilans. No, chyba że policzymy przekop Mierzei Wiślanej jako inwestycję 10-lecia, o której mówi się, że wykopano kanał, którym nie można nigdzie dopłynąć.
W sprawie dużych inwestycji najbardziej efektowne i konsekwentne wydatki PiS wiążą się jednak z obronnością. Na tym polu rząd Mateusza Morawieckiego do tej pory działał bezkompromisowo.
– Przed 2014 rokiem z trudem utrzymywany był konsensus w sprawie 2 proc. PKB na wojsko. Nie było społecznej i politycznej woli zwiększania armii. Później Polacy zaczęli się bardziej martwić o swoje bezpieczeństwo. Po pełnoskalowej agresji na Ukrainę w 2022 r. sytuacja się zmieniła radykalnie. Pojawiło się społeczne przyzwolenie na nawet bardzo istotne zwiększanie nakładów na siły zbrojne i rozbudowę armii – mówi dla naTemat gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Były wojskowy zauważa jednak poważny problem. – Upolitycznienie wojska jest chyba czymś najgorszym, co mogło spotkać siły zbrojne. Oczekuje się od żołnierzy, że będą akceptowali politykę jednej partii. Wielu generałów musiało odejść tylko z tego powodu. Każdy żołnierz ma swoje poglądy, ale to prywatne sprawy. O tym nie powinno się rozmawiać w szeregach armii. To jeden z moich największych zarzutów wobec obecnej ekipy rządzącej – nie ukrywa.
W sumie wydatki na obronność wzrosły od 2015 r. z 37 mld zł do 97 mld zł w 2023 r. Najnowszymi nabytkami dla wojska PiS pochwaliło się podczas wielkiej sierpniowej defilady w Warszawie. Gen. Koziej widzi w tym jednak coś niepokojącego.
– Minister co jakiś czas ogłaszał wielkie zakupy, ale niespodziewanie, bez wcześniejszej dyskusji choćby na sejmowej komisji obrony lub na posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Te decyzje spadają jak grom z jasnego nieba i trudno je uzasadniać. Słuszną decyzją było przekazanie poradzieckiego uzbrojenia broniącej się Ukrainie. Zakupy na poziomie uzupełniania tych ubytków były bezdyskusyjne. Wątpliwości pojawiają się przy zakupach na przyszłość, które pokazują, że rząd PiS chce budować wielką armię pancerną. Dzisiaj bardzo skuteczne są środki do zwalczania czołgów, w tym tanie drony. Czołgi pozostają ważnym elementem wojsk lądowych, ale niekoniecznie na masową skalę. Bardziej potrzebne byłyby programy związane np. z produkcją nowoczesnych i perspektywicznych systemów broni w Polsce – wylicza.
Zakupy dla armii to jedno, były szef BBN przypomniał, jak PiS potraktowało kwestię armii na początku swoich rządów.
– Minister Antoni Macierewicz rozpoczął urzędowanie od zerwania ciągłości strategicznej w programach modernizacyjnych. Zamiast kontynuować programy podjęte przez poprzedni rząd i ewentualnie dodawać do nich nowe, obserwowaliśmy przez dwa lata zahamowanie rozwoju sił zbrojnych. Stracono wtedy dużo czasu na czystki kadrowe, co było charakterystyczne dla początków rządów PiS – zaznacza.
I dalej dodaje: Mieliśmy konflikt między ministrem obrony a prezydentem. Nie było żadnej współpracy w zakresie wojskowym, a powinna być ona ponadpartyjna. To PiS zerwał tradycję konsensusu politycznego wobec wojska i zmonopolizował politykę obronną ze szkodą dla jej ciągłości. Za kadencji Mariusza Błaszczaka obserwujemy brak optymalnego wykorzystywania środków na wojsko. To efekt samowoli w podejmowaniu przez ministra decyzji. Te najbardziej spektakularne dotyczą zakupu uzbrojenia i tworzenia nowych formacji wojskowych, albo forsowania pomysłu dotyczącego 300-tysięcznej armii. Minister decyduje bez uwzględniania profesjonalnych analiz Sztabu Generalnego. W tej kampanii wyborczej dostajemy przesadzone i zmanipulowane informacje nawet na temat planów operacyjnych, które są zawsze we wszystkich armiach największą świętością i otaczane najgłębszą tajemnicą. Najgorsze, że takie fałszywki rozpowszechnia też szef MON w swoich spotach.
Warto wspomnieć, że na samym finiszu kampanii wyborczej doszło do trzęsienia ziemi w polskiej armii. Nagle do dymisji podało się dwóch najważniejszych generałów w naszym wojsku.
PiS w swoich kampaniach często wskazywało też na wykluczenie komunikacyjne, z którym problem ma wielu Polaków. W niektórych miejscach po prostu nie da się żyć bez samochodu, bo nie dojeżdża żaden zbiorowy środek transportu. Jeszcze pod koniec 2022 r. niektóre dane mówiły, że to problem jednej piątej kraju.
W 2015 r. mieliśmy 754 026 km regularnych linii autobusowych. Spadła jednak w tym czasie liczba miast do 10 tys. mieszkańców bez dostępu do kolei pasażerskiej. Mimo to fakty są takie, że wielu Polaków wciąż ma kłopot, by rano dojechać do szkoły czy pracy. Nie mówiąc już o wyjazdach w nagłych przypadkach. Z tym PiS mimo wszystko próbowało się uporać.
– W ostatnich latach jest pozytywna tendencja, jeśli chodzi o przywracanie ruchu pasażerskiego na zawieszonych lub nawet całkowicie zlikwidowanych wcześniej liniach kolejowych. Na przykład doskonale znana trasa przez Końskie czy do Bielawy na Dolnym Śląsku, gdzie odbudowano linię kolejową siłami samorządu województwa. Do tego mamy m.in. powrót kolei do Lubina, Mielca, albo świeży przykład spod Warszawy, gdzie w czerwcu otwarto odbudowane połączenie do Zegrza – wylicza w rozmowie z naTemat Paweł Rydzyński ze Stowarzyszenia Ekonomiki Transportu.
Jak podkreśla, warto pamiętać, że to jest kontynuacja. – Do 2015 roku też mieliśmy pozytywne działania ws. kolei. Wtedy połączenia odzyskały np. Kartuzy, Parczew czy Trzebnica. Skala ograniczeń sieci kolejowej, licząc od lat 80. ubiegłego wieku, była ogromna. Reaktywowano tylko mały procent, ale jest dobry trend m.in. dzięki środkom unijnym – dodaje.
Rydzyński zauważa, że jeśli chodzi o regionalny transport kolejowy, dobrze dzieje się od kilkunastu lat. Jego zdaniem bez względu na sympatie polityczne, nie można nie zauważyć, że obecnemu rządowi udał się projekt Kolej Plus.
– Zakłada on budowę bądź odbudowę linii kolejowych do miast liczących co najmniej 10 tys. mieszkańców. Dzięki temu połączenia kolejowe odzyskają np. Śrem, Bogatynia, Sokołów Podlaski czy Jastrzębie-Zdrój. Naturalnie trzeba pamiętać, że wiele z zamkniętych linii z racji mało atrakcyjnego przebiegu, już w momencie zawieszania przewozów nie cieszyło się wielkim zainteresowaniem podróżnych i ich ewentualna reaktywacja dziś byłaby nieracjonalna – wyjaśnia.
Z połączeniami autobusowymi wygląda to gorzej, ale trzeba dostrzec jeden pozytyw. – Fundusz Rozwoju Przewozów Autobusowych, mimo iż nie jest wolny od wad, jest pierwszym narzędziem do wsparcia finansowego samorządów w kwestii pozamiejskiej komunikacji autobusowej – stwierdza nasz rozmówca.
– Transport autobusowy został oddany niewidzialnej ręce rynku. Bogate samorządy jakoś sobie z tym radzą, ale w mniej zamożnych regionach bywa z tym różnie. FRPA trochę odwrócił negatywny trend, ale tylko częściowo, głównie dlatego, że uczestnictwo w FRPA jest dla samorządów dobrowolne, a nie obowiązkowe – tłumaczy Rydzyński.
A ochrona zdrowia? Dla każdego nowego rządu jest jak… gorący ziemniak. Niby wiadomo, że trzeba w końcu uporać się ze stertą problemów, ale większość z nich spada na kolejne kadencje.
– Brak podjęcia się długofalowych reform systemu opieki zdrowotnej, a skupienie raczej na doraźnych rozwiązaniach. Zmiana paradygmatu i postawienie na medycynę ambulatoryjną, lepsza redystrybucja środków finansowych oraz odbiurokratyzowanie polskiej ochrony zdrowia to recepta na jej uzdrowienie. Niestety, przez 8 lat nie zrealizowano tych punktów – wylicza dla naTemat Bartosz Fiałek, lekarz, specjalista w dziedzinie reumatologii z PCR w Sopocie.
Dla przykładu, pod koniec 2015 r. na poradę lekarza specjalisty trzeba było czekać średnio 2,4 miesiąca. W listopadzie 2022 r. było to już 4,1 miesiąca. Nie mówiąc już o kolejkach w celu wykonania badań.
Co najbardziej rozczarowało w kwestii ochrony zdrowia? – Na pewno strategia walki z epidemią COVID-19. Wiele decyzji było niezrozumiałych, podobnie jak niekonsultowanych ze specjalistami, co prowadziło do ograniczenia możliwości skutecznego zwalczania skutków zarazy związanej z SARS-CoV-2. W ciągu tych 8 lat pandemia COVID-19 była wydarzeniem najważniejszym. "Nie pozwól, aby dobry kryzys się zmarnował" – mówił Winston Churchill. Mam wrażenie, że polski rząd nie wykorzystał wszystkich narzędzi pozwalających na kontrolę przebiegu epidemii COVID-19 w Polsce i zmianę oblicza polskiego systemu opieki zdrowotnej – przekonuje Fiałek.
Od przejęcia władzy przez PiS w 2015 r. mieliśmy czterech ministrów zdrowia. W zasadzie każdy, poza urzędującą Katarzyną Sójką, odchodził w ogniu krytyki środowiska medycznego.
– Pełnienie urzędu ministra zdrowia jest niezwykle trudnym zadaniem. Tym gorszym, że nie jest to stanowisko o adekwatnym uznaniu, np. w randze wicepremiera, co znacznie ułatwiłoby podejmowanie decyzji i ich realizację. Żaden z ministrów zdrowia, którzy mieli okazję pełnić tę rolę w ciągu ostatnich 8 lat, poza obecną minister, której działania nie można - z powodu krótkiego czasu - realnie ocenić, nie doprowadził do odbudowy polskiego systemu opieki zdrowotnej, który byłby przyjazny dla pacjentów oraz ergonomiczny dla personelu – przekonuje Fiałek.
Co się zmieniło na lepsze? – Na pewno należy wskazać na system e-zdrowia. E-recepty, e-skierowania, e-zwolnienia, e-dokumentacja medyczna – to wszystko istotnie usprawnia pracę personelu medycznego, a także zwiększa bezpieczeństwo pacjentów. Wykorzystanie narzędzi elektronicznych w biurokracji na pewno skraca czas poświęcany na dokumentację, a zarazem pozwala na sprawdzenie historii medycznej naszych pacjentów – zauważa lekarz, z którym rozmawialiśmy.
Ponadto liczba Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych w osiem lat wzrosła o 30. Nic nie drgnęło za to w kwestii np. przytłoczonego biurokracją personelu medycznego czy braków kadrowych wśród pielęgniarek.
PiS lubi też sprytnie przedstawiać dane na swoją korzyść – choćby w kwestii bezrobocia. Jeśli porównamy skrajności, to rzeczywiście będzie wyglądać pozytywnie dla PiS. W listopadzie 2015 r. bezrobocie wynosiło 9,6 proc., natomiast w sierpniu 2023 r. – 5 proc.
Problem w tym, że to PiS, kiedy było u władzy jeszcze w 2006 r. mogło "pochwalić się" najwyższym w UE bezrobociem (13,9 proc.). Jeszcze wyższe było w 2005 r., czyli też za rządów PiS – 17,8 proc., na co zwracała uwagę Alicja Defratyka, autorka projektu "Ciekawe liczby".
Dane o bezrobociu falowały przez lata, ale PiS i tak próbuje naginać liczby i stawiać znak równości między tym problemem… a Donaldem Tuskiem.
Jedną z najbardziej widocznych porażek PiS może być bezradność wobec problemów, które dotyczą milionów Polaków. Od 2015 r. ceny mieszkań na rynku pierwotnym i wtórnym poszybowały w górę nawet o 100 procent.
Tu wiele zależy od lokalizacji, ale wspólny mianownik jest taki, że koszty stały się absurdalne. Podobnie jak plaga związana z "patodeweloperką" czy opłatami za wynajem. Jeszcze w 2015 r. kawalerka w Warszawie za 2 tys. zł miesięcznie mogła być synonimem luksusu. Obecnie 3 tys. zł za podobne mieszkanie stało się normą.
Przez lata piętrzą się też problemy przedsiębiorców. W 2015 r. minimalna składka ZUS wynosiła 1092,28 zł. Przez osiem lat urosła do ponad 1400 zł.
W tym samym czasie PiS-owi nie wyszło "odchudzanie" kadrowe Kancelarii Premiera, gdzie jeszcze w 2015 r. zatrudniano 555 osób. W 2023 r. liczba pracowników wzrosła do 769.
Partia Kaczyńskiego zasłynęła z nieformalnego sojuszu z Kościołem. Ogromne dotacje dla Tadeusza Rydzyka czy pokazywanie się polityków choćby na Jasnej Górze, nikogo już nie dziwi. Ta pobożność na pokaz nie przełożyła się jednak na religijność wśród Polaków. Jeszcze w 2015 r. w Polsce zawarto 117 459 ślubów kościelnych. W 2022 r. było ich już tylko 79 412.
Podobnie wygląda to z chodzeniem uczniów na religię. W niektórych szkołach z tych lekcji wypisują się całe klasy, co pokazywaliśmy w 2020 r. na przykładzie Sosnowca. Frekwencja na niedzielnych mszach to też powód do zmartwień dla polskich duchownych.
Na sztandarach PiS w 2015 r. była reforma sądownictwa. Twarzą tych zmian został Zbigniew Ziobro, a celem miało być usprawnienie pracy wymiaru sprawiedliwości. Co z tego wyszło – wszyscy wiemy. A bardziej konkretnie, średni czas rozpatrywania spraw w sądach rejonowych w latach 2015-2022 wydłużył się z 4,1 miesiąca do 5,5 miesięcy. Już w 2021 r. było jasne, że postępowania sądowe po reformach PiS przedłużyły się o średnio 1,5 miesiąca. I wynikało to z danych opublikowanych przez sam resort Ziobry.
Oddzielna kwestia to zamach na niezależność Trybunału Konstytucyjnego, gdzie władzę sprawuje Julia Przyłębska. Statystyki są miażdżące, bo jeszcze w 2015 r. TK wydał 188 postanowień i orzeczeń. W 2022 r. było ich już tylko… 73. Trybunał pod kierownictwem "odkrycia towarzyskiego" Jarosława Kaczyńskiego nie przepracowywał się.
Z kwestią sądów i podejścia do demokracji wiąże się też przykra statystyka, na którą PiS zapracowało przez osiem lat przy władzy. To zawstydzająca pozycja Polski w rankingu wolności prasy "World Press Freedom Index"
Jeszcze w 2015 r. Polska zajmowała w tym zestawieniu 18. miejsce. W 2022 r. spadliśmy na 66. pozycję, a obecnie podskoczyliśmy na 57. pozycję. To, że wyprzedza nas Mołdawia, Korea Południowa, Armenia czy Kosowo, raczej nie powinno napawać optymizmem.
To chyba jeden ze smutniejszych wniosków po ośmiu latach rządów PiS. Z jednej strony mieliśmy ofensywę rządu przeciwko TVN i wielkie protesty Polaków w obronie stacji, z drugiej pompowanie publicznych pieniędzy dla mediów prorządowych. To pokazuje, że odjechał nam pociąg z podstawowymi wartościami. Chociaż PiS i tak chętnie kreuje się na wolnościową partię.