Aitana Lopez to influencerka, której nie spotkamy w realnym świecie – została wygenerowana w komputerowych trzewiach. Miesięcznie zarabia (a właściwie agencja, którą ją stworzyła) kilka tysięcy euro i wygląda tak realistycznie, że wiele osób daje się zwieść iluzji. Komplementują ją i wyznają nawet miłość, ale nie ma też co ich obwiniać. Są perfidnie robieni w balona.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Aitana to silna i zdeterminowana kobieta, niezależna w swoich działaniach i hojna w niesieniu pomocy innym. Z odwagą i autentycznością (sic! – red.) stawia czoła wyzwaniom oraz wyraża swoje zdanie bez zastrzeżeń, chociaż jej skomplikowany humor i egocentryzm sprawiają, że trudno jest wywołać u niej uśmiech, co pokazuje jej złożoność" – czytamy w opisie na profilu agencji The Clueless.
Fikcyjna influencerka zarabia prawdziwe pieniądze. I to więcej, niż większość z nas
Jej twórca Rubén Cruz przyznał, że wpadł na pomysł (nie oni pierwsi zresztą, bo fejkowych modelek jest cała masa – podobnie jak i celebrytów z krwi i kości i ze zmyśloną karierą) po tym, jak wiele projektów agencji zostało wstrzymanych lub anulowanych przez rzeczy, na które nie mieli wpływu.
"Często była to wina influencera lub modelki, a nie kwestii projektu" – powiedział w rozmowie z "Euronews". I tak "narodziła się" 25-letnia różowowłosa influencerka z Barcelony, która ma nawet określoną datę urodzin i przez to znak zodiaku (12.11.1998, skorpion). Na Instagramie obserwuje ją już 165 tys. osób. Pierwsze posty wrzucono w lipcu.
Aitana ma nie tylko perfekcyjne kształty, ale wydaje się influencerką idealną – pracuje za darmo, nie zaśpi na sesję zdjęciową, nie odmówi... niczego. Jest czystą maszynką do zarabiania pieniędzy rodem z "Łowcy androidów". Ostateczna forma komercjalizacji: sztuczni ludzie generujący sztuczne potrzeby.
I faktycznie nieźle jej to idzie: w porywach agencja może zarobić 10 tys. euro miesięcznie, ale średnio wychodzi ok. 3 tys. euro, czyli 13 tys. złotych. Za sponsorowany post bierze tysiąc euro – np. teraz na jej InstaStory możemy zobaczyć reklamę shota witaminowanego. I akurat tutaj chyba te dłonie są prawdziwe, tj. należące do innej osoby.
Aitana zarabia też na platformie Fanvue, czyli kalce... OnlyFans, gdzie ludzie sprzedają swoje (pół)nagie fotki i filmy. I to jest dopiero surrealistyczne – są bowiem osoby, które są gotowe wykupić subskrypcję (za 7,50 euro miesięcznie), by przeglądać nudesy fikcyjnej osoby. To się nawet Philipowi K. Dickowi nie śniło.
Aitana wygląda tak realnie, że faceci na coś liczą. To chyba poszło za daleko
Aitana w opisie na Instagramie ma, że jest gamerką, kocha fitness i cosplay. Na razie tylko jedną z tych rzeczy można zaobserwować na jej profilu. Często paraduje w stroju do ćwiczeń, ale głównie można ją oglądać w bikini.
Nie da się ukryć, że obrazy wyglądają hiperrealistycznie - nie ma nadmiarowej liczby palców czy zębów, jak w typowych fotkach AI. Owszem, widać gołym okiem, że są zastosowane jakieś filtry lub retusz, ale... tak robi co druga osoba na Instagramie.
Na profilu ma dodany hashtag #aimodel, odnośnik do agencji, a dwie pierwsze literki imienia zawierają ukryty przekaz. Kto by jednak zwracał uwagę na takie szczegóły – kiedy widzimy nierealnie seksowną kobietę, po prostu głupiejemy. Tak zostaliśmy skonstruowani, a człowiek w starciu z maszyną zawsze przegra.
Stąd internauci dają się robić jak dzieci – ponoć prywatną wiadomość napisał do niej jakiś znany latynoamerykański aktor z 5 milionami obserwujących. Zaprosił ją na randkę. Podejrzewam, że takich wiadomości (i niesfornych zdjęć) dostaje kilkadziesiąt dziennie, bo widać jak ludzie są napaleni w komentarzach. I to nawet mimo tego, że inni zwracają uwagę na to, że to AI.
Z jednej strony ludzie są w stanie simpować (tudzież mówiąc po staropolsku: ślinić się) do wszystkiego – nawet damskiej wersji Jana Pawła II, czyli Karoliny Wojtyły. Nie ma więc co im współczuć, że dali się zrobić w balona, skoro wyznają miłość losowej lasce z internetu.
Z drugiej strony właśnie powinno się ich żałować, bo są perfidnie oszukiwani. I to nie w imię jakiejś akcji społecznej, ale dla zysku. Np. tutaj niżej gość oznajmia, że ją kocha i już pędzi do Barcelony. Aitana mu odpowiada na komentarz, ale nie z informacją, że jest fikcyjna, tylko go jeszcze bardziej podkręca ("Chodź" i emotka serduszka), na co on odpisuje, że już spieszy na lotnisko.
Jeszcze, żeby to bot rozmawiał z AI, ale nie – wszedłem na profil tego amanta i wygląda na prawdziwy. Dlatego właśnie się nie dziwię, że są tak nabierani, bo cały ten projekt przekracza cienką granicę między marketingiem a manipulacją. Wystarczyłoby np. oznaczyć to znakiem wodnym. Po co to jednak robić i tracić potencjalnych klientów...
I bynajmniej nie staję w obronie takich kolesi, ale bardziej jestem przerażony tym trendem, który będzie postępować (niebawem przecież jeszcze dojdą realistyczne filmiki AI) i nas ogłupiać. I w końcu dojdziemy do punktu, w którym nie będzie się dało odróżnić iluzji w sieci od prawdziwych osób. Jak widać, już teraz ludzie mają z tym problem.
Tak, zmierzch ery żywych influencerów i pseudo-celebrytów może i ma swoje plusy, ale tutaj wkraczamy w kolejny etap. Fikcyjna modelka prezentuje swoje fikcyjne życie, by wyciągnąć od nas całkiem realne pieniądze. Na razie brzmi to fajnie i niegroźnie, ale mało jest opowieści ze sztuczną inteligencją w roli głównej, które kończą się dobrze – przynajmniej dla człowieka.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.