Jacek Kurski zabrał głos po przegranych dla niego wyborach do Parlamentu Europejskiego. Tłumacząc, dlaczego nie zobaczymy go w Brukseli, były prezes TVP postawił dość śmiałą tezę. Stwierdził ponadto, że w ogólnym rozrachunku PiS może mówić o sukcesie "zważywszy na postępy politycznego odwetu".
Reklama.
Reklama.
Jacek Kurski startował do PE z drugiego miejsca na liście Prawa i Sprawiedliwości w okręgu numer 5, obejmującym większą część województwa mazowieckiego, ale bez Warszawy i kilku powiatów ościennych. Zdobył 32 222 głosy na 718 391 łącznie oddanych, uzyskując poparcie na poziomie 4,49 proc. Najlepiej wypadł w powiecie wyszkowskim (9,16 proc.), najgorzej w Radomiu (2,15 proc.).
"Jedynką" PiS w tym okręgu był Adam Bielan, który otrzymał trzy razy więcej głosów (ponad 90 tysięcy; 12,62 proc.) i bez problemu dostał się do PE. Mandat zdobył też drugi kandydat z tej listy, ale nie był nim Jacek Kurski. Byłego prezesa TVP przeskoczył Jacek Ozdoba z Suwerennej Polski, który przypuścił udany atak z dalekiego piątego miejsca (54 tys. głosów; 7,56 proc.).
Jak to się stało, że popularny i powszechnie rozpoznawany Kurski nie zdobył biletu do Brukseli, choć miał dobre, "biorące" miejsce na liście? Otóż on sam uważa, że zaszwankowała właśnie... rozpoznawalność.
Kurski komentuje swój wynik w wyborach do PE. Dlaczego się nie dostał?
"Z całego serca dziękuję za każdy z 32 222 głosów oddanych na mnie 9 czerwca na Mazowszu. Gratuluję mojej partii końcowego wyniku dającego nadzieję na rychłą zmianę polityczną w kraju, a nowo wybranym europosłom – mandatów. Dziękuję wspaniałym ludziom, którzy pracowali dla mnie bez wytchnienia w tej kampanii" – napisał Jacek Kurski na swoim koncie w serwisie X.
I był to dopiero początek dłuższego wywodu, w którym polityk nazywany niegdyś "bulterierem" Jarosława Kaczyńskiego rozliczył się ze swoimi wyborcami. Jak przyznał, setki spotkań i tysiące rozmów z Polakami były dla niego fascynującą przygodą po 10-letniej przerwie od polityki.
"To, co od Państwa usłyszałem, zmieniło mój sposób patrzenia na polskie realia i problemy, z którymi muszą się mierzyć polskie rodziny. Wykorzystam to w dalszej pracy dla Polski" – zapewnił.
Jacek Kurski o cenie, którą zapłacił za pracę w sztabie
Kurski podkreślił, że jako członek sztabu PiS cieszy się z faktu, iż jego formacja poprawiła wynik w stosunku do wyborów parlamentarnych. Polityk zauważył, że rezultat na poziomie 36,16 proc., zanotowany w czasie niedzielnych wyborów do PE, jest o prawie 1 punkt procentowy wyższy niż w październiku 2023 roku.
Jego zdaniem PiS może mówić o sukcesie "zważywszy na postępy politycznego odwetu, gwałcenia prawa, w tym Konstytucji oraz domykania monopolu informacyjnego po siłowym przejęciu TVP przez Koalicję 13 grudnia".
W dalszej części wpisu Jacek Kurski gorzko przyznał, że praca w sztabie dla kandydata "spoza jedynki" mogła mieć swoją cenę.
Były prezes TVP tłumaczy, dlaczego nie dostał się do PE
W kolejnych słowach Kurski, słynący wszak z zamiłowania do analiz, pogłębił dywagacje na temat własnej porażki. Według niego "miesięczna kampania, choć intensywna, okazała się zbyt krótka, aby przebić się do świadomości ludzi z jego powrotem do polityki po 10-letniej w niej absencji". "Wyborcy postawili na swoich posłów, na których dopiero co głosowali w wyborach do Sejmu" – dodał.
Na koniec były szef TVP pokusił się jeszcze o refleksję arytmetyczną: "W konsekwencji wyniki zostały tak spłaszczone, że między 6. wynikiem a 2. dającym mandat różnica wyniosła raptem 22 tys. na liście z prawie 400 tysięcznym poparciem".
Czy to już koniec przygody z polityką dla byłego prezesa TVP? Wygląda na to, że nie. "Nic się nie kończy, wszystko się zaczyna. Przed nami dalsza praca dla dobra Polski. Per aspera ad Astra! (przez cierpienie do gwiazd – red.)" – zwieńczył swój wpis Kurski.