Dziesięć lat temu do kin weszli "Bogowie". Od tego momentu polskie kino nie było już takie samo. Film o młodym Zbigniewie Relidze i pierwszym przeszczepie serca w Polsce był spektakularnym sukcesem i udowodnił Watchout Studio, że Polacy chcą oglądać prawdziwe historie. Już niebawem czeka nas kolejna taka opowieść: wyczekiwany "Kulej".
"Bogowie" byli najchętniej oglądanym filmem w Polsce w 2014 roku. W sumie obejrzało go aż ponad 2 miliony widzów. Obraz ten przyniósł też przełom w karierze debiutującego w roli producenta Piotra Woźniaka-Staraka, a także domu produkcyjnego Watchout Studio.
O tym, jak wyglądały przygotowania do nakręcenia "Bogów", jakim producentem był Piotr Woźniak-Starak, czym obecnie zajmuje się Watchout Studio, które wyprodukowało ten kinowy hit, i jak pomaga młodym twórcom w rozwijaniu kariery filmowej, rozmawiamy z Krzysztofem Terejem, producentem filmowym oraz szefem
Watchout Studio.
W dniu 10 października 2024 roku minie dziesiąta rocznica premiery filmu "Bogowie". Cofnijmy się w czasie. Jaka była droga od pomysłu do realizacji tej produkcji?
Dołączyłem do zespołu Watchout Studio na etapie, w którym pojawił się już pomysł na historię profesora Zbigniewa Religii. Przyniósł go Krzysiek Rak, ówczesny producent i scenarzysta. Piotrek Woźniak-Starak od razu uznał ten projekt za bardzo obiecujący. To właśnie tutaj, w siedzibie Watchoutu, w tym domku, w którym teraz rozmawiamy, ten projekt powstał od zera.
Krzysiek Rak z pasją opowiadał, że kardiochirurdzy są trochę jak piloci myśliwców F-16, że ich pracy towarzyszy taka adrenalina i takie emocje, że stają się w jakiś sposób przysłowiowymi bogami, bo mają to życie w swoich rękach, w tym przeszczepianym sercu. Dużym argumentem "za" była też popularność wśród Polaków seriali medycznych.
Jako wspaniały dokumentalista Krzysiek Rak dotarł do prof. Zembali, prof. Bochenka i Anny Religii. Potrafił też rozmawiać z tymi wszystkimi ekspertami, co jest ogromnym wyzwaniem zwłaszcza dla kogoś, kto nie ma wykształcenia medycznego i styczności z medycyną. Krzysiek wykonał ogromną pracę poszukiwawczo-researcherską. Kiedy pojawił się pierwszy draft scenariusza jego autorstwa, zapadła decyzja, że to jest ten film, który Studio chce realizować.
Gdzie na rynku znajdowało się Watchout Studio, gdy rozpoczęły się przygotowania do nakręcenia "Bogów"?
To był taki czas dla Piotrka i dla naszego Studia, że "Bogowie" byli takim trochę "sprawdzam". Poprzez ten film chcieliśmy się dowiedzieć, czy warto na takich ludzkich historiach tworzyć kolejne produkcje, czy mają one szansę zainteresować widzów i odnieść sukces komercyjny, czy może trzeba będzie zmieniać kierunek Watchoutu albo w ogóle branżę. Powiedziałbym, że była to sytuacja, w której ważyła się przyszłość, "być albo nie być" firmy.
Jak na pomysł wyprodukowania tego filmu zareagowała branża?
Byli reżyserzy, którzy odrzucili ten projekt. Ale byli też tacy reżyserzy jak Łukasz Palkowski, którzy znajdowali się na samym szczycie listy naszych wymarzonych reżyserów do współpracy. I właśnie Łukasz w ten projekt uwierzył. Podobnie operator Piotrek Sobociński, który w tamtym momencie był jeszcze największymi triumfami w karierze.
Wreszcie Tomek Kot, który był już po wielkich sukcesach, ale też po różnych zawirowaniach życiowych i czekał na swoją kolejną szansę po "Skazanym na bluesa". Ten trójkąt, czworokąt i pięciokąt rozrastał się do coraz większej liczby osób.
Chcieliśmy pracować z ludźmi, którzy mieli tak dużo pasji jak my i byli w stanie zaangażować się w ten projekt w maksymalnie możliwym stopniu. Wychodziliśmy z założenia, że jeśli mamy wybierać, czy cenniejsze jest doświadczenie, czy dobre chęci, to idealną mieszanką będzie podstawowe doświadczenie, a za to bardzo dużo chęci.
Dla Piotra Woźniaka-Staraka film "Bogowie" był też debiutem w jego roli producenta.
Piotrek był katalizatorem tego projektu. Świadomość "być albo nie być" wspaniale zadziałała na niego, sprawiła, że nabrał jeszcze więcej pokory, szacunku i cierpliwości, wykazując się przy tym niezwykłym zaangażowaniem. Był dostępny dla wszystkich, dla każdego członka ekipy i każdej osoby z obsady. Piotrek zarażał ludzi wiarą w ten film, przekonywał, że możemy wspólnie zrobić coś wyjątkowego. Zależało mu na tym, żeby był to film uniwersalny, kino środka, po prostu film dla widza. Mawiał, że filmy powstają przez ludzi dla ludzi.
A jak wyglądało poszukiwanie inwestorów do tej produkcji?
Podczas gdy Krzysztof Rak zajmował się stroną kreatywną, to Piotr zdefiniował swoją rolę jako producenta od A do Z, a więc nie tylko był obecny na każdym etapie produkcji, ale przede wszystkim musiał zapewnić ekipie środki na ten film. Budżet wynosił 5,9 mln zł. Dzisiaj brzmi to zabawnie, bo praktycznie żaden z filmów współczesnych nie powstaje za taką kwotę, ale w tamtych czasach było to ogromne wyzwanie finansowe. Dlatego Piotrek postanowił skorzystać z mojego doświadczenia w zakresie komunikacji i promocji, bo wcześniej razem pracowaliśmy nad projektami marketingowymi. Tak dołączyłem do ekipy "Bogów" i zostałem współproducentem tego filmu.
Niestety, szybko się okazało, bo już na samym początku okresu zdjęciowego, że wielu partnerów, którzy mieli wejść w projekt, wycofało się z niego. Mieliśmy dystrybutora NEXT FILM, był też złożony wniosek do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, ale nie było jeszcze decyzji. Brakowało środków, tak ok. 50 proc. budżetu. Obaj stawaliśmy na głowie, żeby do czasu premiery uzupełnić tę pulę. Piotrek pożyczał nawet pieniądze, żeby film mógł dojść do skutku. Razem zorganizowaliśmy ponad 300 spotkań i prezentacji z koproducentami branżowymi: ze specjalizacji medycznej, z producentami sprzętu medycznego, dosłownie z każdym, kto w jakimś stopniu miał związek z tematyką filmu.
Nawet na etapie, jak już film był zmontowany, a my mogliśmy pokazywać zdjęcia, trailery i roboczy obraz, niektórzy wciąż uważali, że to za duże ryzyko dla inwestycji. Mozolną pracą i badaniami wśród grup fokusowych doszliśmy do tego, że dosłownie brakowało już parędziesięciu tysięcy złotych przed premierą filmu. Przełom przyniósł Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Ostatni kontrakt podpisaliśmy na trzy tygodnie przed premierą i to on zamknął tak naprawdę cały budżet.
Praca nad "Bogami" była też przełomowa dla Pana kariery.
Tak. Ostatecznie zakończona sukcesem misja zebrania budżetu spowodowała, że Piotrek zaprosił mnie, bym został wspólnikiem Watchout Studio. To był moment, kiedy zaczęliśmy już stricte ze sobą współpracować i wspólnie rozwijać firmę.
Co takiego niesamowitego zapamiętał Pan z okresu, gdy film znajdował się już na etapie produkcji?
Po pierwsze, że opowiadamy historię człowieka, który zmienił nasze życie we współczesnej Polsce. Po drugie, to, jak nas, filmowców, zmieniła styczność z tematyką medyczną. Pamiętam doskonale przejście przez korytarz w Instytucie Kardiologii, szatnię, przebieranie się, widok kardiochirurgów i możliwość zobaczenia takiego zabiegu na żywo. To wszystko zmieniło perspektywę takich zwykłych zjadaczy chleba, jakimi ówcześnie byliśmy. I powodowało, że powaga sytuacji na planie była zupełnie inna. Ale proszę pamiętać, że mimo wszystko to była młoda ekipa filmowców, trzydziestoparolatków, dlatego na planie zdjęciowym nie brakowało zabawnych momentów i chwil rozluźnienia.
To obycie medyczne bardzo się opłaciło.
Wiarygodność medyczna była bardzo ważna dla tego projektu. W tym zakresie aktorzy wykonali ogromną pracę. Tomek Kot wszystkiego się uczył: jak myć ręce przed zabiegiem, jak trzymać ten skalpel, co robić, jak się już otworzy tę klatkę piersiową. Tak samo Piotr Głowacki czy Szymon Warszawski. Dodatkowo bezpośredni kontakt z prof. Zembalą czy prof. Bochenkiem znakomicie pomógł obsadzie w przygotowaniach do filmu.
"Bogowie" byli najchętniej oglądanym filmem w polskich kinach w 2014 roku ze wszystkich, i tych amerykańskich, i tych polskich. Co Pana zdaniem wyróżniało ten film w gatunku filmów biograficznych, że odniósł aż tak spektakularny sukces frekwencyjny?
Myślę, że na pewno doskonałym zabiegiem było wybranie określonego wycinka z życia profesora, tych dwóch lat, w których najwięcej się działo i które były najbardziej przełomowe dla niego i kraju. Historia kończyła się w określonym momencie, a my sprawiliśmy w finale, że widz mógł wyjść z seansu pełen pozytywnej energii i motywacji, wiary, że można zmieniać świat i trzeba o to walczyć, że nie wolno się poddawać. Myślę, że to uczucie, z którym widzowie zostawali, jak kończył się ten film, to największa różnica w stosunku do wielu filmowych biografii.
Kolejnym czynnikiem był timing. Czasami jest tak, że pewne historie trafiają na podatny grunt w określonym czasie i miejscu. W tamtych latach bardzo modne było słowo "innowacja". My postrzegaliśmy prof. Religę jako bohatera narodowego, a widzowie w fokus grupach widzieli w nim raczej innowatora takiego jak Steve Jobs. Bo podarował nam przeszczep serca. Film zaprezentował więc takiego bohatera, którego widownia w tamtym momencie potrzebowała.
Mam wrażenie, że takiego bohatera, który chce zrobić coś wyjątkowego i na tej drodze mierzy się z przeciwnościami losu, potrzebowało również wtedy wasze Studio?
Celne spostrzeżenie. Kiedyś Xawery Żuławski powiedział nam, że w zależności od tego, jaki film robimy, o kim i o czym, to bardzo często one tak wtedy powstają. I to były prorocze słowa. Tak jak profesor Religa musiał walczyć o finansowanie swojej kliniki, tak ja z Piotrkiem, jeżdżąc po całej Polsce na te spotkania, musieliśmy być równie zdeterminowani. Bo profesor Religa się nie poddał i doprowadził do tego zwycięstwa. To my też musimy przekonywać ludzi do skutku, aż to się uda. I wielu Polaków też znalazło w tym filmie motywację do walki z tymi przeciwnościami losu, które wszystkim nam towarzyszą, niezależnie od tego, czym się zajmujemy.
Podsumowując z perspektywy czasu, jakie elementy sprawiły, że ten debiut okazał się takim sukcesem?
Bardzo dobry główny bohater, który ma jasny cel, jasną motywację, bardzo zrozumiałą dla widzów, i tych młodszych, i tych starszych. Poza tym bardzo uniwersalny przekaz. Udało nam się stworzyć historię środka, takie w pełni uniwersalne kino, które nikogo nie odstrasza, a wręcz zachęca do działania osoby, które wychodzą z niego w bardzo dobrym nastroju, w doskonałej, zmobilizowanej i zmotywowanej formie. Ponadto kumulacja historii twórców i aktorów, którzy byli wtedy na takim etapie swojej kariery, że można było z nimi tylko powalczyć o wielki sukces.
Czego dowiódł wspomniany już Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
"Bogowie" byli wyjątkowi również pod tym względem, że jako jedyny film chyba przez ostatnie 20 albo 30 lat otrzymał na Festiwalu w Gdyni nagrodę dziennikarzy i krytyków, publiczności oraz jury. Przeważnie jak film dostaje jedną nagrodę, to nie dostaje drugiej, bo każda z tych publik ma inne oczekiwania. A nam udało się stworzyć obraz, który podbił serca wszystkich trzech grup.
Wspomniał Pan, że ekipa "Bogów" wykazywała podejście, oceniając z perspektywy czasu było wręcz skazane na sukces. W mediach można znaleźć wiele informacji o tym, jak bardzo Piotr Woźniak-Starak odróżniał się od innych producentów filmowych, na czym to polegało?
Był bardzo aktywny i zaangażowany, wręcz skrajnie zaangażowany. Otwierał i zamykał plan każdego dnia, był zawsze na nim obecny. Rozmawiał ze wszystkimi, wszystko go interesowało. Wykazywał poziom zaangażowania w tamtym czasie dosyć nietypowy dla producentów, którzy raczej sztywno dzielili obowiązki i odpowiadali za swoją rolę.
Piotrek widział w producencie kogoś, kto jest do pomocy każdemu, niezależnie od jego roli przy produkcji. Ponadto pokładał ogromną wiarę we wszystkich, którzy tworzyli "Bogów", wspierał zespół i dbał nie tylko o film, ale o całą ekipę, która go realizowała. Oczywiście były momenty trudne, wyzwań, ale Piotrek potrafił rozwiązywać problemy i motywować zespół. W takim składzie, w jakim zaczynaliśmy produkcję, w takim samym ją kończyliśmy. Ta postawa Piotrka w podejściu do ludzi była naprawdę bardzo rzadka, wręcz powiedziałbym niepowtarzalna.
Poznał go Pan bardzo dobrze. Jakim kinem się fascynował? Jakie miał marzenia związane z filmem?
Kino, które lubił oglądać, było kinem dla widza. To znaczy takim, które każdy mógł zrozumieć albo po swojemu zinterpretować. Kino bardzo autorskie mniej go interesowało, bo często nie dowoziło swojej obietnicy artystycznej. Co nie znaczy, że miało to być kino masowe albo głupie. Piotrek w ogóle uważał, że widz nie jest głupi, że każdy zasługuje na rozrywkę i nasza w tym rola, żeby ją opowiedzieć w taki sposób, by była zrozumiała.
Piotrek chciał robić niesamowite historie. Mogę zdradzić, że po wielkich sukcesach produkcyjnych marzył o tym, żeby reżyserować, żeby swoją kreatywność i emocjonalność przenieść na inny poziom, a więc także wziąć odpowiedzialność za film od A do Z od strony artystycznej. Odbyliśmy bardzo dużo dyskusji na ten temat.
Dziwiło mnie, ale i imponowało mi to, że choć przy tak dużej barierze wejścia do branży obaj staliśmy się producentami, którzy odnieśli sukces i teraz są na początku kolejnej wielkiej drogi, to Piotrek już po dwóch filmach i w trakcie trzeciego pragnął rewolucyjnej zmiany. Ja chciałem doskonalić się w tym fachu, on zaś chciał pójść w reżyserską stronę, a tę producencką zostawić za sobą.
Jest Pan teraz szefem Watchout Studio. W jakim kierunku prowadzona jest firma, odkąd po śmierci Piotra musiał Pan zacząć kierować nią sam? Zacznijmy od tego, co się nie zmieniło.
Nasze profesjonalne podejście i filozofia produkcji. Na pytanie, czy celem jest zmieszczenie się w budżecie, czy jest nim zrobienie jak najlepszego filmu, odpowiadamy sobie: "jakość filmu musi być zawsze na pierwszym miejscu". Ja i Piotrek lubiliśmy powtarzać, że nie ma nagród w Polsce za zmieszczenie się w budżecie czy za skończenie o czasie. Wierzymy, że udany film wynagrodzi nam wszystkim trudy i wyrzeczenia i tak stało się z "Bogami", po których nikt nie narzekał na brak pracy i mógł robić wspaniałe rzeczy. I nadal mamy w sobie dużo pokory.
Dla mnie osobiście brak Piotrka w Watchout Studio oznaczał, że musiałem wziąć większą odpowiedzialność za wiele rzeczy, którymi dotąd się dzieliliśmy. Też otoczyć się odpowiednimi ludźmi, bo przecież nie jestem specjalistą od wszystkiego. Natomiast dla wytwórni jest to okres wiecznej adaptacji, którą spotęgowała najpierw śmierć Piotrka, potem pandemia, a następnie wojna na Ukrainie. Musimy dostosowywać się do zmieniających się nie tylko okoliczności zewnętrznych, ale także trendów i gustów widowni.
Jak ta adaptacja wygląda?
Działalność Studia opieramy na kilku fundamentach. Poza autorskim kinem oferujemy swoje usługi na rynku filmowym jako producent wykonawczy. Ponadto rozwijamy też biznes serialowy. Nie wykluczam, że np. za 3 lata będziemy głównie znani jako dostawca seriali. Watchout Studio zajmuje się też produkcją reklam. Mogę więc powiedzieć, że firma rzeczywiście skutecznie rośnie przez ostatnie lata, mamy coraz więcej osób na pokładzie i coraz więcej projektów realizujemy.
W kontekście autorskiego kina wielu zastanawia się, dlaczego tak bardzo upodobaliście swoje PRL-owskie czasy i postacie? Po "Bogach" była "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej", a niedługo do kin wejdzie "Kulej".
Jak źle by to nie zabrzmiało, to my nigdy nie celowaliśmy w tematykę PRL-owską [śmiech]. To jest zawsze kwestia historii i bohatera. Faktem bezsprzecznym jest to, że ci bohaterowie, którzy coś osiągnęli, zaczynali młodość w PRL-u. Choć dla nas "Kulej" mógłby być historią, z której byśmy się nawet cieszyli, gdyby nie działa się w minionym ustroju. Nie da się jednak ukryć, że po prostu jest potrzebny czas, który musi upłynąć od wydarzeń, żeby móc o nich naprawdę swobodnie opowiadać, z dystansem, bez sensacji i we właściwy sposób. Niemniej jednak, jeśli chodzi o tematykę naszych filmów, to z pewnością już w niedalekiej przyszłości będziemy też robili filmy o współczesnej Polsce.
Jakie plany ma teraz Watchout Studio? Czyli w głównej mierze Pan, bo przecież plany Studia są tożsame z Pańskimi.
Taka prawda [śmiech]. Chciałbym, żeby Watchout Studio był firmą ugruntowaną na rynku, żeby znalazł się w gronie tzw. dużych firm, które już od dekad funkcjonują w tej branży z sukcesami, oferując rozrywkę w najróżniejszy sposób. Życzyłbym sobie też, żeby wyróżnikiem Watchoutu zawsze była jakość, zarówno produkcji pokazywanych na ekranie, jak i samych opowieści czy wyborów bohaterów, jakich dokonujemy.
Marzę o tym, żebyśmy mogli być firmą, która nie tylko zarabia na usługach, ale także znajduje przestrzeń, by realizować ważne, ambitne i na swój sposób artystyczne historie. Skoro dostaliśmy od losu taką możliwość, to byłaby to ogromna szkoda, gdybyśmy nie skorzystali z tej szansy i nie próbowali opowiedzieć jak największej liczby najlepszych historii dla wszystkich. Bo myślę, że każdemu z nas jest potrzebna w życiu rozrywka, ale też jest nam potrzebna motywacja.
Większość z nas lubi oglądać filmy i seriale. To jest coś, co nas łączy i pewnie jeszcze będzie łączyło przez bardzo długi czas. Chciałbym, żeby były one jak najlepszej jakości i żebyśmy mogli wspólnie znowu przeżywać rzeczy, które będą nas, jako społeczeństwo, łączyły, a nie dzieliły. Mam nadzieję, że "Kulej" będzie właśnie takim filmem.
A macie na oku już jakąś kolejną biografię?
Choć jako producent jestem w 130 proc. skupiony teraz na "Kuleju" i tylko o nim myślę, to oczywiście nasze Studio, a konkretnie poszczególne zespoły zajmują się również innymi tematami. Poza tym, że rozwijamy równolegle dziewięć produkcji serialowych, to mamy już na oku kolejną biografię, którą zamierzamy przekuć w autorski film. Trafiliśmy bowiem na bohaterkę, która skradła nasze serca i nie możemy się doczekać ekranizacji jej losów. Ale na szczegóły przyjdzie jeszcze czas, myślę, że w perspektywie najbliższych trzech lat.
W czasach PRL-u rozgrywa się też "Olbrzymka", koncept filmowy, który wygrał tegoroczną edycję "Wyobraź Sobie", konkursu na najlepsze treatmenty, którego organizatorem jest Watchout Studio. Jakie są założenia tej inicjatywy?
Tej inicjatywie przyświeca hasło: "tu liczy się pomysł". Konkurs w swoich ideach ma dawać pełną swobodę artystyczno-kreatywną twórcom, aby mogli wypowiedzieć się, jakie filmy by chcieli tworzyć, które z kolei chcieliby oglądać widzowie. Potem następuje weryfikacja tych koncepcji ze strony producentów, reżyserów, dystrybutorów i innych przedstawicieli branży filmowej. Ten łańcuch decyduje o tym, jakie projekty ostatecznie powstają.
Do trzeciej edycji konkursu w sumie zgłoszono 763 historie. Czy widzicie w nich jakiś trend odnośnie do tematyki, a tym samym kierunek, w którym idzie kino, a może też wy jako Watchout Studio?
Najwięcej młodzi twórcy piszą dramatów, takich lokalnych, bardzo skromnych historii. Nie oceniam tego, czy to dobrze, czy źle. Po prostu tak jest. Z roku na rok jest jednak coraz więcej takich odważniejszych koncepcji np. science fiction. Pojawiają się nowe gatunki, których twórcy odważają się napisać, mimo tego, że może być to bardzo trudne, by w naszych warunkach powstawało science fiction czy kino akcji. Takie produkcje robi się w Stanach od wielu dekad. To oni na tym zjedli zęby, mają na to budżety, a my musielibyśmy się wszystkiego uczyć od zera. Ale to nie znaczy, że nie powinniśmy próbować.
Ja jestem zwolennikiem tego, że powinniśmy się otwierać na coraz większą liczbę gatunków. Myślę, że to, co daje ten konkurs, to jest właśnie szansa na to, że jakiś być może kompletnie abstrakcyjny pomysł, który nie przeszedłby tradycyjnej ścieżki do realizacji, znajdzie kogoś, kto się nim zainteresuje. Czyli, gdyby autor lub autorka historii poszli bezpośrednio do dystrybutora czy platformy, to prawdopodobnie ich pomysł zostałby odrzucony. Jeżeli jednak autorzy treatmentów, uczestnicy konkursu trafiają w tym łańcuchu zdarzeń do reżysera, producenta, dystrybutora i dalej, to mają większe szanse, że ich film powstanie.
Głęboko wierzę, że tylko takim kinem, tylko takimi pomysłami możemy zachęcać polską widownię do polskiego kina. Bo to, co mnie jako producenta najbardziej boli, to wątpliwa reputacja polskich filmów. To prawda, że większość z nich może być niskiej jakości, mieć np. wątpliwej jakości dźwięk, ale co roku powstaje też naprawdę wiele genialnych polskich filmów, które warto oglądać. Wszyscy powinniśmy pracować na ten dobry wizerunek polskiego kina.
Czy realizacją niektórych tych projektów z konkursu byłoby zainteresowane Watchout Studio?
Sądzę, że tak, ale nie od razu. Partnerem konkursu jest Polska Gildia Producentów i wszystkie prace po nim są udostępniane wszystkim producentom. My jako organizator konkursu nigdy pierwsi ich nie "zaklepujemy", czekamy spokojnie te 2-3 tygodnie po zakończeniu konkursu. Na pewno doradzamy uczestnikom, żeby wybrali sobie producenta, z którym się dobrze rozumieją, i by sprawdzili, jaka jest u niego perspektywa czasowa na realizację projektu. Nie zawsze najlepiej jest sprzedać pomysł komuś, kto pierwszy się zgłosił. Często najlepiej porozmawiać z wieloma producentami, poznać się i dać sobie czas. Chcemy, żeby ich historie znalazły dla siebie jak najlepszy "dom".
A nawet, jeśli nagrodzony projekt ostatecznie nie powstanie, to zwycięstwo w konkursie i znajomości z przedstawicielami branży filmowej mogą zaowocować tym, że dany twórca zrealizuje jakiś inny pomysł. To wyjście na scenę i wypłynięcie na szerokie wody ma mimo wszystko duże znaczenie?
Kolosalne. To jest trochę przejście z amatorstwa na zawodowstwo. Może ten pomysł nie zostanie zrealizowany, ale to, że dana osoba pokazała swój warsztat pisania, że potrafi świetnie pisać, że jest kreatywna i że poznała producentów i reżyserów, to wszystko otwiera jej drzwi do zupełnie innych sytuacji.
Bardzo często my jako producenci szukamy scenarzystów do seriali czy do innych zadań, które są już w pełni zadaniami zawodowymi i bardzo dobrze płatnymi. I wielu naszych laureatów już współpracuje z nami czy z innymi domami produkcyjnymi, rozwijając kompletnie inne projekty lub właśnie te projekty, które były na konkursie.
Dzięki konkursowi "Wyobraź Sobie" twórca może zatem się przedstawić i być zaproszony do takiego writer's roomu, gdzie nagle pracuje w pełni profesjonalnie, w stawkach takich samych jak wszyscy inni scenarzyści. Rozwija, kształci się, zdobywa doświadczenie i być może już kolejna produkcja jego autorstwa będzie zupełnie inaczej napisana i dostanie on/ona szansę zrealizowania tego na dużym lub małym ekranie.
Obecnie współpracujemy z dwójką autorów, akurat finalistów z poprzednich edycji. A jeden z pomysłów kupiliśmy i przerabiamy właśnie na serial, bo uznaliśmy, że choć koncept jest świetny, to nie postawilibyśmy go jako film. W formacie serialowym łatwiej też będzie znaleźć dla niego dystrybutora.
Nigdy nie wiadomo, dokąd zaprowadzi twórcę filmowa droga.
Nie inaczej. Konkurs „Wyobraź Sobie” otwiera wiele ścieżek, którymi można podążyć. Idealnym podsumowaniem będzie tu cytat z Piotrka z jednego z filmów, jaki zrobiliśmy, aby go upamiętnić. Otóż Piotrek miał zwyczaj mawiać, że "sukces często nie jest tam, gdzie my się go spodziewamy, tylko nas zaskakuje z zupełnie innej strony".