Pierwszy raz z chińskim elektrykiem. Sprawdziłem, czy jest się czego bać
Michał Mańkowski
05 sierpnia 2024, 11:05·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 sierpnia 2024, 11:05
I tytułowe obawy dotyczą nie tylko mitycznej już chińskiej (nie)jakości, ale i tego, co Chińczycy mogą zrobić z polskim rynkiem motoryzacyjnym. To był mój pierwszy raz za kierownicą "chińskiego elektryka", które powoli i sukcesywnie zalewają Polskę. Dlatego tym bardziej byłem ciekaw, co mają do zaoferowania i jak sprawdzają się w praktyce. Za kierownicą BYD-ów przejechałem ok. 1000 kilometrów i oto kilka pierwszych wrażeń.
Reklama.
Reklama.
Z BYD-em to w ogóle ciekawa historia, bo jeszcze do niedawna nie miałem pojęcia o istnieniu tej marki. Po raz pierwszy na samochody z tym logotypem trafiłem w marcu podczas… wizyty w Uzbekistanie. Było ich tam naprawdę dużo, ale większość towarzyszących mi Polaków też nie wiedziała, co to w ogóle jest. A auta te rzucały się w oczy nie tylko ze względu na nieznany logotyp, ale i ciekawy, nowoczesny design.
Okazało się, że BYD to… Build Your Dream, czyli chiński producent (nie tylko) samochodów. I dość szybko zadziałało tu prawo przyciągania, bo niewiele później pojawiła się informacja, że BYD wchodzi do Polski za sprawą współpracy z dealerstwem Krotoski, które stało się ich pierwszym dystrybutorem. Gdy pojawiła się możliwość przetestowania BYD-ów, powiedziałem “sprawdzam” i tak trafiłem za kierownicę “chińczyków na prąd”.
Dealer przy współpracy z BYD zaprosił grupę dziennikarzy na prasowy wyjazd z Polski do Niemiec, podczas którego mieliśmy okazję przetestować te samochody na własnej skórze.
Ciekawe, że jako polski rynek doszliśmy do momentu, w którym “te dziwolągi” Ssang Yonga stały się dla rodzimych kierowców tymi “oswojonymi azjatyckimi autami”. Do tej pory to one brzmiały i wyglądały egzotycznie jako mało znana marka z Korei walcząca o polskiego klienta. Minęła chwile i nagle jeszcze mniej znane chińskie auta, zwłaszcza elektryki, zaczynają w Europie i Polsce wyskakiwać z lodówek. Więcej o rynku chińskiej elektromobilności piszemy w naszym dziale Moto.
Jedną z tych marek jest BYD. Choć w Polsce jest mało znana, tak naprawdę to chiński gigant, który zatrudnia ok. 700 tysięcy pracowników, a branża motoryzacyjna to jedynie kawałek ich działalności. Powstali w 1995 roku jako producent baterii. Dziś – jak to bywa w przypadku azjatyckich firm-gigantów – produkują masę rzeczy np. pociągi, wózki widłowe, panele fotowoltaiczne, autobusy. I oczywiście samochody – od 2003 roku. W Chinach z udziałem w rynku na poziomie 37-procent jest najpopularniejszym producentem samochodów. Co warte wspomnienia, od jakiegoś czasu całkowicie wycofali się z produkcji spalinówek i tworzą tylko elektryki i hybrydy.
W Polsce BYD na razie oferuje trzy modele:
SEAL (elektryczny sedan)
SEAL U (elektryczny SUV)
SEAL U DM-i (hybrydowy SUV)
Za jakiś czas ma dołączyć do tej stawki także Dolphin, malutki, miejski kompaktowy elektryk.
Najciekawszy z tej gamy jest według mnie SEAL. To sedan, który jest chińskim odpowiednikiem Tesli 3 i nawet delikatnie ją przypomina. Muszę przyznać, że Seal robi naprawdę dobre wrażenie. Designersko trudno się do czegoś przyczepić. Auto jest zgrabne, nowoczesne i przyciąga wzrok nie tylko nietypowym logotypem, ale swoją sylwetką.
To, co mnie jednak zaskoczyło, to wnętrze. Naprawdę trudno się do czegoś przyczepić. Zaskakująco duża ilość miejsca na tylnej kanapie. Do tego gigantyczny panoramiczny dach i bardzo dobra jakość wykończenia. Poważnie. Nie ma mowy o “taniej i skrzypiącej chińszczyźnie”, z którą lata temu kojarzyły się tego typu wynalazki. Jakość materiałów jest naprawdę wysokiej jakości.
Mięsista i bardzo fajna kierownica, materiały miłe w dotyku i dobrej jakości przeszycia. Momentami akcenty przeszyć kojarzyły mi się z Porsche Exclusive Manufaktur. Naprawdę tutaj nie ma się co wstydzić.
Na środku deski rozdzielczej króluje duży ekran, którego głównym ficzerem jest możliwość przekręcenia w pionie i poziomie. Dość nietypowym rozwiązaniem jest też bardzo zaawansowana kamera 3D, która nawet w trakcie jazdy pozwala nam obserwować nasz samochód i… poruszające się otoczenie. Robi wrażenie, choć trudno mi wyobrazić sobie praktyczne zastosowanie tej opcji.
Momentem, który dość brutalnie przypomina, że jedziemy chińskim autem, jest jednak wejście w szczegóły. Jakość tłumaczenia niektórych zdań i komunikatów, które wyświetlają się na ekranie, jest rozczarowująca. Nie brakuje absurdalnych zdań i konstrukcji. To niby szczegół, ale pokazuje, że czegoś tu zabrakło. Najgorsze, że tego naprawdę bardzo łatwo można by uniknąć. Czasem brak staranności i np. niektóre litery są małe, a nie wielkie, a czasem to absurdy w stylu: “źródło dźwięku zachęty pojazdu”, “wyremontować”, “podążaj za mną reflektorem domu”. Wstyd, bo od razu się zastanawiasz, czy jeśli położono tak błahą i podstawową rzecz, to czy na pewno te ważniejsze są odpowiednio zaopiekowane?
Zdarzają się też błędy z oprogramowaniem, jak np. gubiący się Apple Carplay, gdy przekręcimy ekran. Wtedy efekt wygląda tak:
Aż takich zachwytów jak nad wnętrzem nie ma jeśli chodzi o jazdę. Auto jechało poprawnie i nieco rozczarowująco przy nagłych zwrotach, kiedy to “myszkowało”. Realny zasięg w trybie mieszanym rozsądnej jazdy to ok. 400 kilometrów. Na autostradzie dużo realniejsze było jednak 300 km, po których bateria się niemal zerowała.
Prędkość maksymalna to 180 km/h, a zależnie od wersji do 100km/h przyspiesza w 5,9 lub nawet 3,8 sekundy do setki. Natomiast to, co mnie zaskoczyło, to fakt, że mimo prowadzenia tej najmocniejszej wersji (Excellence) o mocy 390KM te dynamika jazdy nie była aż tak porywająca, jak w innych sportowych elektrykach.
Niemniej, SEAL to bardzo ciekawe auto, które zaskakuje designem i świetnym wnętrzem. Problem w tym, że przy cenach, które zaczynają się aż od 200 tysięcy złotych, chińskiemu producentowi bardzo trudno będzie przekonać masowego kierowcę z Polski. Polaków najpierw trzeba przekonać do elektryka (co już samo w sobie nie jest łatwe), a potem dodatkowo jeszcze od wyboru nieznanego elektryka z… Chin. Jeśli na starcie nie zrobią tego wyraźnie niższą i atrakcyjną ceną, może być trudno.
Dlatego ciekawą alternatywą wydaje się SUV o nazwie SEAL U DM-i. To hybryda, która ma niecałe 900 kilometrów zasięgu. A podobno w Chinach po testach jest już tajna chińska broń. To hybryda, która na “jednym baku” ma robić nawet… 2000 kilometrów. I to jest coś, co może rozpalić wyobraźnie kierowców. Ciekawe tylko, jak będzie w rzeczywistości.