Prawo i Sprawiedliwość w założeniu miało poczekać do jesieni z ogłoszeniem swojego kandydata na prezydenta w przyszłorocznych wyborach. Ale widać chyba, że Jarosław Kaczyński albo stracił cierpliwość, albo sam zaczął własną grę wewnątrz partii, bo w sobotę na konferencji prasowej wyraźnie namaścił jedną osobę do tej funkcji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jeszcze niedawno słyszeliśmy głosy, że Prawo i Sprawiedliwość wstrzymuje się z ogłoszeniem kandydata na prezydenta RP do jesieni. Chodziły słuchy, że wybór ma nastąpić nawet później i być reakcją na ruchy głównych oponentów, szczególnie Koalicji Obywatelskiej.
Tymczasem w sobotę 10 sierpnia prezes PiS Jarosław Kaczyński pojawił się na konferencji prasowej po miesięcznicy smoleńskiej u boku Zbigniewa Boguckiego i Mariusza Błaszczaka. Mało tego, kiedy zapytano go, kto mógłby kandydować na urząd prezydenta z ramienia PiS, ten nie unikał odpowiedzi i prosto z mostu wypalił:
– Ja jestem przekonany, że gdybyśmy rządzili, to ten pan byłby prezydentem – stwierdził prezes PiS wskazując na Mariusza Błaszczaka.
– Co do tego nie mam wątpliwości, tylko przestał być ministrem obrony narodowej i wobec tego jego ekspozycja medialna bardzo osłabła. Były też różne, inne wydarzenia – nie z jego winy – żeby było jasne – dodał Kaczyński i podkreślił, że Błaszczak nadal znajduje się na liście kandydatów do startu w wyborach.
Ale po takim wstępie raczej nie ma wątpliwości, na kogo stawia lider ugrupowania. Mimo wszystko Kaczyński starał się nie burzyć iluzji i dodał, że kandydatów jest kilku.
– Wiemy czego wyborcy oczekują od kandydata i mamy kilka osób, które odpowiadają tym wymogom. Badania zmierzające do tego, żeby ustalić, czego oczekuje polskie społeczeństwo od prezydenta są gotowe i to się składa w jeden, spójny obraz – tłumaczył prezes PiS.
"Putinowska szmato". Jarosław Kaczyński nie wytrzymał na miesięcznicy
Przypomnijmy, że po miesięcznicy doszło do nietypowej sytuacji. Kiedy Kaczyński wracał do samochodu w towarzystwie ochroniarzy, demonstranci zgromadzeni w okolicy Pomnika Katastrofy Smoleńskiej zaczęli wykrzykiwać, że kierowca limuzyny prezesa złamał przepisy ruchu drogowego.
"Tu jest zakaz zatrzymywania się" – słyszymy na nagraniu. Na miejscu obecni byli policjanci, których uwagę próbowali przykuć demonstrujący.
W pewnym momencie jeden z uczestników przez megafon zaczął wykrzykiwać "Jarek, skończ te łgarstwa. Przestań kłamać i oszukiwać ludzi". I to mogło przelać czarę goryczy. Jarosław Kaczyński odwrócił się w kierunku krzyczącego demonstranta i rzucił w jego stronę "Putinowska sz***o!". Po czym wsiadł do samochodu i odjechał.
Protestujący próbowali jeszcze coś ugrać. W kierunku policjantów wykrzykiwali między innymi, że samochody nie powinny stać w tym miejscu. Ostatecznie jednak żaden z funkcjonariuszy nie zareagował na ich słowa, a po chwili auta odjechały.