Wysoki budżet, ale brak stylu i ciężar gry spoczywający na młodych, niedoświadczonych piłkarzach, a także brak (poza Ljuboją) prawdziwych gwiazd – tak wygląda dziś sytuacja Legii Warszawa. Klubu, który po 17 latach ma w końcu przełamać pucharową niemoc Polaków i awansować do Ligi Mistrzów.
Liga Mistrzów – ten cel, którego od 1996 roku nie potrafi osiągnąć żaden polski klub, zdaniem kolejnych ekspertów jest możliwy do dosięgnięcia przez Legię Warszawa. Silny skład, duży budżet, piękny stadion i kibice – te wszystkie atuty mają sprawiać, że stołeczni mogą realnie pretendować do wymarzonej Champions League. Po zwycięstwie z Zagłębiem Lubin podopieczni Jana Urbana są liderami tabeli T-Mobile Ekstraklasy i na 9. kolejek przed końcem ligi wyprzedzają Lech Poznań o 4 punkty. Jeżeli przewagę utrzymają i Legia zdobędzie mistrza, klub będzie miał szansę, aby nawiązać do sukcesu sprzed prawie dwóch dekad – roku 1995 i historycznego awansu do Ligi Mistrzów.
Równania, które z góry w każdej lidze zapewniłoby udany start w LM do dziś nie udało się wymyślić. Mimo milionów petrodolarów Manchesteru City, The Citzens zajęli w tym roku ostatnie miejsce w swojej grupie. Z drugiej strony do Champions League awansowały zespoły, które dla przeciętnego polskiego kibica mogą kojarzyć się co najwyżej z nazwą chemicznych środków czyszczących – takie jak rumuński Otelul Galati, czy duński Nordsjælland. Niestety do najlepszych wciąż nie udaje się awansować zespołom znad Wisły. Pucharową niemoc przełamać ma Legia, która teoretycznie może nie popełnić błędów poprzedników. A więc przede wszystkim utrzyma silny skład, który nie zostanie wyprzedany, a dodatkowo będzie wzmocniony.
Finansowo Legia jest już gotowa do startu w Lidze Mistrzów. Stołeczni mają największy budżet w lidze i w porównaniu z 30- 40 milionami jakimi operowała Wisła Kraków w czasach, kiedy o Champions League mierzyła się z Anderlechtem Bruksela, Realem Madryt czy Panathinaikosem Ateny, 80 milionów Legii robi wrażenie.
Dla porównania budżet czeskiej Victorii Pilzno, która w 2011 roku awansowała do fazy grupowej LM, gdzie zajęła trzecie miejsce, a w tym sezonie doszła do 1/8 finałów Ligi Europejskiej był czterokrotnie niższy! W tegorocznej edycji elitarnych rozgrywek mniejszy budżet niż polski klub miały m.in. chorwackie Dinamo Zagrzeb, białoruskie BATE Borysów i rumuński Cluj.
Pieniądze przekładają się na klasę piłkarzy, a o ile Legia dziś kadrowo wygląda naprawdę dobrze, o tyle latem – jeżeli klub nie poczyni poważnych wzmocnień – sytuacja może być kiepska. Wciąż niepewna jest przyszłość aż czterech kluczowych bądź ważnych dla Legii piłkarzy. Nie wiadomo co dalej z Danijelem Ljuboją. Serb najlepsze lata ma już za sobą, ale wciąż jest dla drużyny trenera Urbana bezcenny. Jego roczne utrzymanie kosztuje jednak, bagatela, 700 tys. euro. I jest już pewne, że na tych zasadach umowa nie zostanie przedłużona. Ljubo zgodził się podobno na 25% obniżki i jeśli pogodzi się dodatkowo z faktem, że coraz częściej będzie zasiadał na ławce rezerwowych (tak jak w ostatnim meczu z Zagłębiem), to zapewne pozostanie w Warszawie na jeszcze jeden sezon.
Podobnie jak Ljuboja, bliski pozostania w Warszawie jest Marek Saganowski. Jeżeli tylko będzie zainteresowanie ze strony klubu ex reprezentant Polski na pewno dogada się z prezesem Bogusławem Leśnodorskim w sprawie kontraktu. Umowę uzgodnił już Ivica Vrdoljak, ale zarząd zawiesił jej podpisanie. Jeżeli Legia zdobędzie mistrza prawdopodobnie zwiąże się nowym kontraktem także z Chorwatem. Najmniej pewne jest pozostanie Inakiego Astiza. Obrońca na razie nie rozmawia z klubem o przedłużeniu wygasającej umowy, a i ze strony Legii nie widać wielkiej presji na dogadanie się z wychowankiem Osasuny Pampeluna. Zwolennikiem pozostania Inakiego w Polsce będzie z pewnością Jan Urban, ale nie wiadomo, czy hiszpański obrońca nie wolałby spróbować sił w jednym z zespołów Primera Division.
Jeżeli jednak Astiz odejdzie, Legia wpadnie w spore tarapaty. Po sezonie klub opuści dwóch innych obrońców (w lutym karierę zakończył trzeci, Tomasz Kiełbowicz): Michał Żewłakow zostanie dyrektorem sportowym Legii, a wiecznie kontuzjowany Dickson Choto wróci do Nigerii. Dlatego jeżeli Stołeczni chcą walczyć o Ligę Mistrzów, to koniecznie muszą wzmocnić defensywę. Wśród celów transferowych – o czym mówił w rozmowie z naTemat prezes Leśnodorski – są m.in. Marcin Wasilewski, który dziś jest rezerwowym Anderlechtu Bruksela, Piotr Celeban, grający pierwsze skrzypce w rumuńskim Vasuli, oraz ewentualnie Marcin Kuś, który na razie związał się z Górnikiem Zabrze. Legia z pewnością postawi też na dwóch-trzech młodych zawodników występujących aktualnie w Młodej Ekstraklasie, albo przebywających na wypożyczalniach.
Ostatnie pytanie, które na polskich kibiców działa jak płachta na byka, to: kto latem zostanie wytransferowany. Legia w ciągu ostatnich lat wyprzedała już swoje najcenniejsze srebra rodowe – Ariela Borysiuka za 2 miliony do Kaiserslautern, Macieja Rybusa za 3 miliony do Tierieka Grozny, a ostatnio Rafała Wolskiego, który za 2,7 mln. euro wyjechał do włoskiej Fiorentiny. Dziś z zawodników, którzy szykują się do ewentualnych wyjazdów jest trzech. Niemal na pewno odejdzie Słowak Dusan Kuciak, który już zimą był o krok od West Hamu Londyn. Szansę na transfer ma Artur Jędrzejczyk, który może wyjechać do Włoch, ale jego skusić może perspektywa walki o LM i być może przy Łazienkowskiej pozostanie. Najdalej od opuszczenia Legii jest Kosecki, ale dobra oferta z Włoch lub Hiszpanii byłaby w stanie przekonać młodego skrzydłowego do rozpoczęcia zagranicznej przygody.
Wielkim problemem Legii jest brak stylu i regularności w grze. Idealnym przykładem może być wspomniany mecz z Zagłębiem Lubin (2:0), kiedy legioniści w pierwszej połowie grali słabo, a w drugiej zanotowali chyba najlepsze 45 minut w rundzie wiosennej. Wyniki i styl gry w drugiej części sezonu mogą budzić niepokój. Punkty stracone na porażka z Koroną Kielce, czy remisie z Bełchatowem być może da się odrobić w słabej, polskiej lidze, ale nie w europejskich pucharach.
W czasach Macieja Skorży Legia udowodniła, że może jak równy z równym walczyć z klubami pokroju Spartaka Moskwa, Maccabi Tel-Aviv, czy Rapidu Bukareszt. Niestety w pojedynku z PSV Eindhoven czy Sportingiem Lizbona warszawiacy byli wtedy bez szans. Dlatego jeżeli ktoś w klubie realnie myśli o Lidze Mistrzów musi zdać sobie sprawę, że z tak nierównym stylem gry Legia nie ma czego w Champions League szukać.
Nierówna gra może wynikać z braku doświadczenia młodych piłkarzy. Linia pomocy Legii oparta jest wszak na młodzieży. Dominik Furman, Daniel Łukasik, Jakub Kosecki czy Michał Żyro z pewnością są utalentowani, ale na pewno nie przygotowania do rozegrania całego pierwszoligowego sezonu na pełnych obrotach. Ich organizmy potrzebują odpoczynku, co widać właśnie w tej rundzie. Łukasik i Furman są cieniami samych siebie, a jeżeli to zbyt surowa ocena, to napiszmy, że do ich dyspozycji z jesieni jest tak daleko, jak Polsce do liderowania w grupie eliminacji do mistrzostw świata. Czyli bardzo. Nie jest to oczywiście wina młodych piłkarzy, których wytrzymałość ma przecież swoje granice – eksploatowani przesadnie tracą swoje walory, takie jak szybkość, dynamika czy odwaga.
W ofensywie siłą napędową Legii, prócz młodych Koseckiego, Łukasika, czy Żyry, mają być doświadczeni Miroslav Radović, który w Warszawie gra już od 2006 roku (na koncie ma ponad 180 meczów) i sprowadzony przed tą rundą z Polonii Wladimir Dwaliszwili, reprezentant Gruzji. Oni dwaj pretendują do roli sportowych liderów, choć dziś są oczywiście w cieniu Ljuboji. Natomiast ani Serb, ani Gruzin nie są gwiazdami, w które mogłyby być wpatrzone kolejne pokolenia legionistów. W klubie zaczyna brakować piłkarza, którym był w pierwszym sezonie Ljuboja – z innej piłkarskiej planety, z wielkim doświadczeniem i równie wielkimi umiejętnościami. Lidera. Kogoś kto może więcej, ale i daje więcej.
Tu zaczyna się więc temat transferów do klubu. O nich wie najlepiej prezes Leśnodorski, który jak do tej pory nie puścił pary z ust. Mając jednak na uwadze kryzys finansowy w Europie Zachodniej coraz więcej dobrych, doświadczonych zawodników będzie do wzięcia za teoretycznie niewielkie (jak na klasę zawodników) pieniądze. W Legii z czterech hitów sprawdził się tylko jeden – właśnie Ljuboja. Ani Inakie Descarga (kapitan pierwszoligowego hiszpańskiego Levante), ani Nacho Novo (gwiazda Glasgow Rangers), ani Ismael Blanco (dwukrotny król strzelców ligi greckiej) nie dali sobie w Polsce rady. Jak widać same nazwisko nie wystarczy. Prezes Leśnodorski i jego kompania mają więc dziś spory ból głowy.