Jestem zakochana w formie, która porusza samym obrazem, bez zbędnych słów. Nie sądzę, by tak alegoryczną animację, jaką jest łotewsko-francusko-belgijskie "Flow", ktoś mógłby źle zinterpretować. Bo w tym właśnie tkwi cała magia tego 85-minutowego filmu, który nie mówi widzowi, co i jak ma czuć, za to pozostawia go z otwartym zakończeniem i wolną wolą.
Wystarczy jedno spojrzenie, by dostrzec, że "Flow" to film niezależny, bez budżetu, jakim mogą pochwalić się Walt Disney Animation Studio czy DreamWorks Animation. W jego przypadku prostota to zarówno konieczność, jak i błogosławieństwo. W branży, która wydaje grube pieniądze na produkcję animowanych bajek (czasem generycznych, czasem tak znakomitych jak serial "Arcane" francuskiego studia Fortiche Production SAS), triumf pełnometrażowego tytułu za 3,5 mln dolarów stanowi miły powiew świeżości.
"Flow" – wielka fala, która porwie Oscara i nostalgiczną widownię (RECENZJA)
Szary kot spędza czas we własnym towarzystwie, w przytulnym domku, w którym można znaleźć wytwory ludzkiej ręki, ale człowieka ani widu, ani słychu. Zwierzak chodzi własnymi ścieżkami, unika kontaktu z innymi stworzeniami, niekiedy z zamyśleniem i tęsknotą spogląda na potężne rzeźby w okolicy, które mają łapy takie jak on, uszy takie jak on i nosek też taki sam.
Pewnego dnia na podwórku robi się cicho, aż za cicho. Chwilę później poziom wody w pobliskiej rzece podnosi się, a jelenie i inni mieszkańcy lasu zrywają się do ucieczki przed czymś strasznym. Kot jest jednak ciekawski i tak szybko nie daje się ponieść panice. Przynajmniej do czasu... W końcu czworonóg dostrzega wielką falę nadciągającą zza drzew.
Łąki, lasy, tamten przytulny domek, tamte nostalgiczne posągi – wszystko znika pod wodą. Na szczęście kotu udaje się w porę znaleźć schronienie w dryfującej łodzi, do której po kolei wskakują: kapibara, lemur, pies i wysoki ptak sekretarz. Pomimo tylu różnic załoga musi znaleźć wspólny język i przetrwać w zupełnie nowym środowisku.
Pomysł na "Flow" (w polskim tłumaczeniu: przepływ) zrodził się w głowie 30-letniego łotewskiego reżysera, Gintsa Zilbalodisa, jeszcze w czasach liceum. Główna rola od początku była skrojona pod kota, lecz pierwotnie mała puchata kulka miała bać się wyłącznie wody, a nie innych zwierząt.
– Woda jest w zasadzie sposobem na odzwierciedlenie innych obaw. To rodzaj metafory. Kiedy kot bardzo się boi, woda wydaje się przerażająca i agresywna. Później, gdy kot i inne zwierzęta budują relację między sobą, woda staje się spokojniejsza i spokojniejsza – mówił twórca w wywiadzie z amerykańskim czasopismem "The Hollywood Reporter".
Brak jakichkolwiek dialogów w filmie to wybór artystyczny, dzięki któremu Zilbalodis zdołał nadać pewną niejednoznaczność fabule. Widz interpretuje to, co widzi; ewentualnie sugeruje się ścieżką dźwiękową – raz wesołą, raz smutną. Biblijny wręcz potop zalewa scenariusz, zamieniając litery w alegorie.
Interpretacje? Do wyboru, do koloru
Bogactwo uniwersalnych motywów – od przynależności, samotności i przetrwania aż po poświęcenie, stratę i transcendencję – zachęca nas do znalezienia we "Flow" takiego sensu, jaki najbardziej do nas przemawia.
"Gdy coś tracisz, to coś zyskujesz. Pomimo tylu przeciwności losu, życie toczy się dalej". Banał? Być może, jednak czasem każdy potrzebuje coś takiego usłyszeć, a najlepiej zobaczyć. Piękno nominowanej do Oscara animacji polega na nadaniu kształtu prostym, czasem trudnym do zaakceptowania prawdom.
Poza tym zwierzęta są tutaj personifikacją ludzkich zachowań – np. lemur przywiązuje się do rzeczy materialnych (uwielbia zwłaszcza pozłacane lusterko, w którym non-stop się przegląda) i gdy je traci, tak jak ludzie czuje smutek i niewysłowioną pustkę.
Gints Zilbalodis
w wywiadzie z tygodnikiem "Variety"
Warstwa wizualna "Flow" nie przypomina ani "Dzikiego robota", ani "Krainy lodu". Nie została zrenderowania w stopniu, w którym są renderowane wysokobudżetowe animacje, nie ma też aż tylu detali co bajki spod szyldu Myszki Miki. A jednak czaruje swoją nieoczywistą płynnością, delikatnie kanciastymi krawędziami oraz wodą, która wymagała od artystów sporo kombinowania w oprogramowaniu Blender.
Przed premierą "Flow" obstawiałam, że "Dziki robot" sięgnie w 2025 roku po nagrodę Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej w kategorii "najlepsza animacja". Teraz z bólem zastępuję robota dostawczego ROZ rozkojarzonym kotkiem pokonującym fale.
Jestem pewna, że nie każdy zareaguje tak entuzjastycznie na niekonwencjonalne "Flow" jak ja. Ci zaś, którym ta animacja się spodoba, długo o niej nie zapomną.
Zobacz także