Do tej pory tzw. techniki wydobywcze przypisywano wyłącznie prokuratorom z czasów IV RP. "Gazeta Wyborcza" dotarła jednak do dowodów, które jednoznacznie wskazują na stosowanie tych technik w 2008 roku, a więc już za rządów koalicji PO-PSL. Najbardziej zaskakujące jest w tej sprawie to, że prokurator sam się przyznał.
"Był na krawędzi załamania. Blisko było do uzyskania dowodów" – w ten sposób o przesłuchiwanym podejrzanym mówił Jacek Skała, w 2008 roku prokurator z krakowskiej prokuratury rejonowej. To wtedy, a dokładnie w kwietniu, doszło do głośnego zatrzymania prezesa Comarchu i Cracovii prof. Janusza Filipiaka i trzech działaczy tego klubu.
Choć wszyscy zatrzymani zostali wypuszczeni następnego dnia, sprawa się nie zakończyła, bo nocne przesłuchania, jakie prowadził prokurator Skała, zainteresowały sąd dyscyplinarny przy prokuraturze. W tej kwestii w czerwcu 2011 roku wypowiedział się nawet Sąd Najwyższy.
"Obwiniony [Skała] przedstawił w swoich - co istotne, spontanicznych - wyjaśnieniach złożonych w toku postępowania wyjaśniającego cel owej czynności procesowej zatrzymania, mówiąc, że "R.W. [jeden z zatrzymanych działaczy sportowych] był na krawędzi tzw. załamania"; "Realnie bliskie było uzyskanie dowodów na (...) przestępstwa wówczas niezarzucane podejrzanemu" i gdyby to "najsłabsze ogniwo" [R.W.] pękło, dziś minister wręczałby mu [Skale] nagrodę" – napisał.
R.W. dziś jest prawnikiem z własną kancelarią. Jak mówi w rozmowie z "Gazetą", prokurator być może dlatego uznał go za "najsłabsze ogniwo", bo był najmłodszy, źle się czuł podczas przesłuchania, był roztrzęsiony. "Pamiętam, że miałem powiedzieć wszystko, co wiem, bo cała sytuacja może się obrócić przeciwko mnie. Ale co miałem powiedzieć? Konfabulować, żeby się odczepili?" – wspomina.
Jak dziś tamtą sprawę pamięta prokurator Skała? W wywiadzie dla "GW" nie zgadza się z zarzutem o stosowanie "techniki wydobywczej". Jak twierdzi "taka jest metodyka prokuratorska", by informacje o popełnionych przestępstwach weryfikować. Z dyscyplinarką też się nie zgadza. "Sporo dyscyplinarek jest za niewinność. Media i politycy chcą prokuratorskiej krwi. Potem idzie wniosek do sądu i są uniewinnienia. Dyscyplinarkę zrobiono, bo min. Ćwiąkalski obiecał w mediach, że przeprosi prezesa Filipiaka i ukarze młodego, zdolnego i cieszącego się dobrą opinią prokuratora, który zatrzymał profesora" – podkreśla.
Sprawa aresztów wydobywczych wracała w ostatnich miesiącach przy innej okazji. Chodzi o wyrok sędziego Igora Tulei w sprawie doktora Mirosława G. "Taktyka organów ścigania w sprawie dr. Mirosława G. może budzić przerażenie. Budzi skojarzenia nawet nie z latami 80., ale z metodami z czasów największego stalinizmu" – napisał sędzia w uzasadnieniu, co wywołało dyskusję o prokuratorskich nadużyciach z czasów IV RP.
Filipiaka policjanci wyciągnęli z samolotu, skuli kajdankami i zawieźli na komendę. Informacja o zatrzymaniu obiegła Polskę, bo to znany biznesmen. Poleciła go zatrzymać krakowska prokuratura rejonowa. Jacek Skała, awansowany na prokuratora zaledwie kilka miesięcy wcześniej, prowadził śledztwo w sprawie kontraktu jednego z piłkarzy Cracovii. Prokuratura podejrzewała, że łamano jego prawa pracownicze i antydatowano aneks do umowy, przez co dostawał niższe wynagrodzenie.
"Gazeta Wyborcza"
Skała ma na koncie jeszcze jedno niesłuszne zatrzymanie - adwokata z Krakowa. Wieloletni członek palestry miał zarzut przywłaszczenia pieniędzy klientki. - Wysłał po mnie policję na cmentarz. Zgarnęli mnie zaraz po pogrzebie koleżanki z palestry, na oczach całego środowiska - mówi adwokat M. Sąd go uniewinnił, a skarb państwa wypłacił 5 tys. zł za niesłuszne zatrzymanie.