O kondycji polskiej nauki mówi prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, prof. Maciej Żylicz
Ewa Nieckuła
25 grudnia 2013, 10:22·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 25 grudnia 2013, 10:22
Zdolni naukowcy, którzy chcą prowadzić badania w Polsce, trafiają na dyktaturę ludzi przeciętnych i przerost biurokracji.
Reklama.
Partnerem akcji jest PGNiG SA
Prof. Maciej Żylicz, biolog molekularny, kieruje Zakładem Biologii Molekularnej w Międzynarodowym Instytucie Biologii Molekularnej i Komórkowej w Warszawie, prowadzi badania nad białkami szoku cieplnego. Od września 2005 r. jest prezesem Fundacji na rzecz Nauki Polskiej (FNP), od 2010 r. doradca Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Doktor honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego, Uniwersytetu Gdańskiego, Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ewa Nieckuła: Co w Polsce najsilniej hamuje rozwój kariery naukowej?
Prof. Maciej Żylicz: Barierą jest samo środowisko naukowe, które nie wyróżnia i nie promuje najzdolniejszych. Niektórzy profesorowie wręcz próbują hamować karierę młodszych od siebie. W polskim środowisku naukowym panuje dyktatura ludzi przeciętnych. Jeśli ktoś wyrasta ponad średnią, próbuje się go z nią zrównać. Każda rada wydziałowa ma własny system oceny pracowników, wymaga określonej liczby publikacji i cytowań do osiągnięcia stopnia lub tytułu naukowego. Poprzeczka jest specjalnie nisko umieszczona, żeby większość mogła ją pokonać. Tymczasem należy ją ustawić tak wysoko, by nie strąciło jej tylko kilku najlepszych, by móc ich docenić i wyróżnić.
Praca zespołowa też chyba nie jest naszą mocną stroną?
Niestety, łatwiej współpracować z kolegą ze Stanów Zjednoczonych niż z kolegą zza ściany, ponieważ osoba z sąsiedniego pokoju jest konkurentem w zdobywaniu polskich grantów. Amerykański naukowiec ma własny system grantowy i praca z nim może przynieść same korzyści. Współpraca wewnątrz środowiska naukowego to dzisiaj klucz do sukcesu. W nauce panuje wyścig, jeśli pracuje się indywidualnie łatwo się go przegrywa, bo ktoś inny szybciej opublikuje wyniki podobnych badań. Tylko współpraca pozwala szybko przejść kolejne etapy pracy. Niestety, nadal pracujemy zbyt wolno.
A przekonanie, że wszyscy mają pracować na etatach?
W porównaniu do systemu anglosaskiego w polskiej nauce za dużo ludzi jest zatrudnionych albo przez nominacje, albo na czas nieokreślony. Jeśli chcę wprowadzić świetnego młodego naukowca, który właśnie wraca z zagranicznego stypendium, to jest problem, bo nie ma dla niego miejsca. Wszystkie etaty od dawna są już zajęte.
Naukowcy, z którymi rozmawiam, skarżą się na biurokrację.
System zamówień publicznych, który mam nadzieję zostanie zmieniony, jest kompletnym absurdem. Dochodzi do tego, że na wszystkie „ołówki i gumki myszki” na Uniwersytecie Jagiellońskim czy Uniwersytecie Warszawskim trzeba urządzać przetarg. Jeżeli ktoś jest szefem zespołu, to ma po uszy sprawozdań i rozliczeń. W gruncie rzeczy, cały system administracyjny i system oceny parametrycznej, dzielenie ośrodków naukowych na kategorie stworzono po to, by ktoś niekompetentny kontrolował pracę naukowca. To są sztuczne parametry i zupełnie chybione w przypadku oceny indywidualnej.
Czy doświadczenie naukowca pomaga Panu kierować fundacją?
Zadaniem Fundacji jest wspieranie najlepszych w nauce, ale trzeba ich rozumieć, by ich promować. Gdybym sam nie był naukowcem, nie wiedziałbym komu należy pomagać. Kierując FNP, nadal mam swój mały zespół badawczy i nadal prowadzę pracę naukową, choć oczywiście nie tak intensywnie, jak przed laty.
Fundacja działa od 1991 roku. Co jej się udało zmienić w polskiej nauce?
Naszym największym sukcesem jest skuteczna promocja nielicznej elitarnej grupy najlepszych uczonych pracujących w Polsce. Udowadniamy, że można być o klasę lepszym od większości kolegów. Poza tym, powstało na razie niewielkie środowisko naukowe, w którym liczy się jakość opublikowanych prac, nie ich liczba. Co wynika z faktu, że ktoś przedstawia 100 czy 150 publikacji, jeśli jego prace są wyłącznie przyczynkowe, nic nie wnoszące, niezauważone, niecytowane przez innych? W takim przypadku trudno mówić o naukowym sukcesie. U nas, niestety, ciągle liczy się przede wszystkim liczba prac. Szczególnie wyraźnie widzę to, będąc doradcą Pana Prezydenta. Czytam wnioski o nadanie tytułu profesora. Niewielka liczba wniosków zawiera informacje, na temat rzeczywistych osiągnięć i odkryć. Fundacja próbuje to nastawienie zmienić. Mamy dziedziny naukowe, takie jak fizyka, matematyka, chemia czy biologia, które są mocne i same się nie deprawują.
A które dziedziny się deprawują?
Nie można naturalnie uogólniać, ale sporym problemem jest środowisko nauk humanistycznych i społecznych. To tam niejednokrotnie specjalnie obniża się poprzeczkę wymagań, a radość panuje, gdy znajdzie się ktoś jeszcze gorszy od nich.
Fundacja wspiera bardziej indywidualne osoby czy instytucje?
Wspieramy przede wszystkim ludzi, doceniamy ich dotychczasowe osiągnięcia. Przyznajemy nagrody, pieniądze na pensje lub stypendia, głównie dla młodych naukowców. Pomagamy tworzyć nowe zespoły lub zwiększać już istniejące. Do końca 2015 roku na ten cel rozdzielimy przeszło 100 mln euro z funduszy strukturalnych.
Jak FNP wybiera najlepszych do swoich programów stypendialnych, bo to chyba inwestycja wysokiego ryzyka?
Mamy trzystopniowy system oceny, który minimalizuje ryzyko pomyłki. Na pierwszym etapie odrzucamy wnioski, które nie spełniają wymogów formalnych, są tak słabe, że na pewno nie przejdą. Pozostałe, zwykle około dwóch trzecich wniosków, przekazujemy recenzentom.
Kim są recenzenci?
To w większości dotychczasowi laureaci FNP oraz naukowcy z zagranicy, często polskiego pochodzenia. W sumie pomaga nam około 2,5 tys. osób, mamy do nich zaufanie i polegamy na ich opinii. Każdy wniosek otrzymuje trzy recenzje. Najlepsi kandydaci przechodzą do ostatniego etapu, czyli rozmowy z panelem ekspertów. Ostateczną decyzję o przyznaniu nagrody podejmuje zarząd FNP.
Fundacja prowadzi wiele programów stypendialnych. Które z ich można nazwać flagowymi?
Najważniejsza jest oczywiście główna Nagroda Fundacji, którą niektórzy nazywają polskim Noblem. Środowisko naukowe zgłasza kandydatów, następnie nasza rada wybiera najlepsze kandydatury i wysyła wnioski za granicę do recenzji. To musi być odkrycie globalne, rozpoznawalne na świecie, więc wśród recenzentów nie ma zazwyczaj Polaków. Zarząd wyznacza jeszcze osobnych ekspertów, którzy oceniają tylko najlepszy wyselekcjonowany wniosek, sprawdzając, czy to dokonanie utożsamiane jest z nazwiskiem tej jednej osoby. Po tym, zapada decyzja Rady Fundacji. Czasami jednak Rada FNP pozostawia w systemie oceny na następny rok lub dwa naukowców, którzy mieli pecha, ponieważ byli minimalnie gorsi od tych, z którymi konkurowali. W takiej sytuacji biuro fundacji monitoruje przez dłuższy czas, co się dzieje ze zgłoszonym odkryciem, czy zostało zauważone na świecie. Podobnie działa fundacja noblowska.
Na czym polega program MISTRZ?
To nasz drugi sztandarowy program dla wybitnych uczonych. I tutaj nie ma otwartego konkursu. Wnioski składane są przez środowisko, a my wysyłamy je za granicę. Na kolejnych etapach procesu selekcji oceniana jest jakość naukowych osiągnięć oraz czy kandydaci tworzą szkoły naukowe. Sprawdzamy, na ile promują swoich najlepszych wychowanków, ilu ich pracowników zrobiło doktoraty, uzyskało habilitacje czy tytuł profesora. Subsydium MISTRZ może trwać od roku do trzech lat. Są to pieniądze na stypendium dla laureata, stypendia dla młodych naukowców, fundusze na zakup materiałów potrzebnych do prowadzenia badań, krótkie wyjazdy naukowe.
Co fundacja proponuje osobie, której kończy się stypendium na Uniwersytecie Harvarda i zastanawia się, czy wrócić do Polski?
Do tej pory mieliśmy trzy programy, których celem jest ułatwienie naukowcom powrotu zza granicy. Młodzi ludzie studiujący za granicą, to najczęściej olimpijczycy. Po powrocie do kraju z doktoratem, dostają dzięki programowi HOMING PLUS całkiem przyzwoite stypendia i pieniądze na badania. Program HOMING PLUS jest otwarty dla naukowców przez cztery lata po zrobieniu doktoratu. To ograniczenie wynika z mojego własnego doświadczenia. Uważam, że jeśli naukowiec zostaje dłużej poza krajem, to prawdopodobieństwo powrotu do Polski maleje. Oprócz programu HOMING PLUS stworzyliśmy także programy FOCUS i TEAM dla tych, którzy chcą wrócić i założyć własny zespół badawczy. Do 2020 roku będziemy starali się kontynuować te programy.
Czy laureatem fundacji może zostać także cudzoziemiec?
Wszystkie te programy są otwarte dla obcokrajowców. Uważam, że za mało ich pracuje w Polsce. W programie WELCOME sprowadzamy do kraju dojrzałych naukowców z dużym dorobkiem. Gwarantujemy pensję taką samą, jaką mieli na zachodnim uniwersytecie, pod warunkiem, że przez pięć lat będą tu prowadzić badania. Dla wielu z nich pobyt w Polsce nie jest łatwy, borykają się z wieloma kłopotami. Kilku z nich w ogóle nie mówi po polsku. Mimo to, chcą z nami teraz budować międzynarodowe ośrodki i wirtualne instytuty naukowe, chcą tworzyć nowe struktury i związać się z Polską jeszcze bardziej.
Co Pan sądzi o prywatnym finansowaniu nauki? Pojawiają się opinie, że to najkrótsza droga do podniesienia innowacyjności.
Jesteśmy jednym z ostatnich krajów w Europie pod względem liczby ludzi z doktoratem, którzy pracują w przemyśle. Jak przemysł może być kreatywny, skoro nie ma w nim ludzi twórczo myślących?
Prywatne finansowanie powinno istnieć, ale nie jako jedyna droga do innowacyjności. Wiele innowacji wprowadzanych do przemysłu powstało dzięki badaniom podstawowym. W gruncie rzeczy bardzo nie lubię tego terminu, ponieważ nie dzielę nauki na podstawową i stosowaną, ale na dobrą i złą. Dobra nauka da się zastosować w przemyśle w przeciwieństwie do złej. Dobry uniwersytet musi prowadzić badania, bo studentów najlepiej uczyć innowacyjności przez eksperymentowanie. Uczelnia staje się szkołą kreatywnego myślenia, gdy student musi znaleźć błąd, z powodu którego nie wychodzi mu doświadczenie, gdy codziennie myśli, jak zmieniać parametry.
Poza tym, mamy takie przeświadczenie, że uniwersytety powinny być przedsiębiorcze, czyli powinny zarabiać. Jesteśmy dość biednym krajem, wydajemy na całą naukę i rozwój tyle, ile w Stanach Zjednoczonych wydaje się na jeden dobry uniwersytet. I jeszcze zmusza się nasze uczelnie, by za te skromne pieniądze były kreatywne. Trzeba robić dobre badania naukowe, ale nowe produkty powinny wprowadzać firmy, a nie uniwersytety.
To jak zwiększyć społeczny potencjał innowacyjności?
Trzeba zacząć od przedszkoli i szkół podstawowych, wprowadzić gruntowne zmiany w całym systemie edukacji. Prowadziłem badania w Stanach Zjednoczonych przez kilka lat. Moje dzieci chodziły tam do szkoły. Ogólny poziom wykształcenia Amerykanów jest bardzo niski, ale nawet w szkole podstawowej wymagano od dzieci kreatywnego poszukiwania informacji. Dwadzieścia lata temu, po powrocie ze Stanów, prowadząc seminarium na piątym roku studiów, zaproponowałem, by studenci zaplanowali eksperyment, jaki sami chcieliby przeprowadzić, mając na to nieograniczone fundusze. Większość patrzyła na mnie w całkowitym osłupieniu. Raptem, dwóch studentów napisało świetne wnioski i tych dwóch jest już dzisiaj profesorami. Pozostali uważali, że mam skandaliczne wymagania, bo w żadnym podręczniku nie można przeczytać, jak takie doświadczenie zaplanować.
Skoro student piątego roku studiów nie może wygenerować własnego pomysłu, to znaczy, że cały nasz system jest mało kreatywny.