Jerzy Pilch w wywiadzie udzielonym najnowszemu "Newsweekowi" niezwykle szczerze mówi nie tylko o alkoholu, który poniekąd ukształtował jego życie, ale i chorobie odkrytej przez lekarzy właśnie dzięki podjęciu próby leczenia nałogu. - Wszedłem w parkinsonizm nietypowo, bo nie ze zdrowia, ale z alkoholizmu. Jeden dygot przeszedł w drugi - mówi w rozmowie z Aleksandrą Krzyżaniak-Gumowską.
O chorobie pisarz nie chce jednak rozmawiać z "Newsweekiem" używając jej nazwy własnej. Parkinson brzmi bowiem zbyt złowrogo. Jerzego Pilcha irytują także pytania o samopoczucie. Jego zdaniem, to stygmatyzacja i sugestia, że pytany musi czuć się źle. Jednocześnie literat nie ukrywa, że jego zdrowie jest w coraz gorszym stanie.
"Cudowność świata"
- Zaczynam rozumieć, przepraszam za wyrażenie, cudowność świata. Kompletną niepowtarzalność i jedyność życia raz danego. Dawniej gdyby Cracovia przegrała z Legią, byłbym chory przez tydzień. A wczoraj myślę: przegrali, ale grali nieźle. Z drugiej strony, pojawiło się nowe zjawisko, czyli złe samopoczucie, że tak nazwiemy chorobę, i to mi trochę komplikuje ten zachwyt - opisuje ten stan.
Jerzy Pilch nie ukrywa także, iż coraz częściej myśli o zbliżającej się śmierci. Tłumaczy, że ten strach pierwszy raz poczuł między 50. a 60. urodzinami. - To jest trochę tak, jakby się wiedziało, że z bardzo daleka po ciebie idą, ale ich nie widać ani nie słychać. W pewnym momencie słychać kroki i słychać, jak śpiewają, a potem już ich widać. Na razie są jeszcze bardzo daleko, bo na przeciwległym stoku, ale ty już ich widzisz, już ich słyszysz - mówi. Pilch dodaje, że to uczucie bywa "dławiące".
To dar
Chorobę pisarz przyjmuje jednak jako swoisty dar. Nie mówi o tym jednak w sposób typowy dla osób głęboko wierzących. Biblijną przypowieść o Hiobie opisuje zresztą jako "wyrżnięcie całej rodziny" dla boskiego eksperymentu przeprowadzonego z czystej ciekawości. Kłopoty ze zdrowiem są tymczasem dla Pilcha darem ze względu na dobry literacki temat. - Wiadomo, że literaci za dobry temat daliby się zarżnąć - stwierdza.
Rozmówca "Newsweeka" wyjaśnia też okoliczności w jakich dowiedział się o tym "darze". Niepokojącą diagnozę usłyszał, gdy do lekarze udał się z nadzieją, że na drżenie rąk pomogą mu leki uspokajające. - Każdemu się ręce trzęsą w stresie, a mnie się trzęsły od głębokiego dzieciństwa, już jak pisałem kredą na tablicy „Piiich”. Podstawową moją chorobą jest drżenie samoistne, czyli choroba, o której nie wiadomo, skąd się wzięła, nieuleczalna, dokuczliwa - zdradza.
Hektolitry alkoholu...
Pilch kolejny raz szczerze przypomina też, że nie bez znaczenia dla jego obecnego stanu zdrowia było wieloletnie zamiłowanie do alkoholu, którego szczególnie dużo przelewało się podczas spotkań krakowskich intelektualistów. - Początki, jakie pamiętam, są najdramatyczniejsze, bo to była wódka Bałtyk, zwana też borygo. Przypuszczam, że jakbym teraz wypił sto gramów tej wódki, umarłbym natychmiast. Ale wtedy zdrowie było bezkarnie marnowane, piliśmy to hektolitrami - wspomina.
Literat opowiada także o "wieloletnim sezonie pieprzówki" oraz zmianach alkoholowych gustów. - W latach 90. to już była trwająca do dziś epoka gorzkiej żołądkowej. Jak wiadomo, jest słodka, dlatego o czwartej nad ranem przechodzi bez popitki pod sklepem monopolowym - stwierdza.
Powiedzieć, że lektura „Dzienników” Pilcha, to obcowanie z wielką literaturą, to nic nie powiedzieć. Lektura „Dzienników” Pilcha, to najprawdziwsza, choć ze względu na tematykę często smutna i przygnębiająca, intelektualno-literacka uczta. W sensie ścisły ma się rozumieć… CZYTAJ WIĘCEJ