Bartłomiej Maślankiewicz, reporter TV Republika, zasłynął materiałem ze Święta Niepodległości ("został po nim tylko szalik"). Teraz w sieci pojawiła się jego relacja z Kijowa, z samego środka protestów. "Wyborcza" już zdążyła opisać jego pracę, ale zrobiła w nieco złośliwym tonie. Niesłusznie. Łatwo jest oceniać pracę reportera, który w 20-stopniowym mrozie relacjonuje wydarzenia z samego centrum wielkiej walki, siedząc w redakcji z ciepłą herbatką u boku.
"Groteskowy", "podekscytowany" – takie słowa padają w tekście "Wyborczej" o relacji Maślankiewicza. Niby jest to tylko opis tego, co robi reporter TV Republika, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wszystko to napisane jest w złośliwym, szczującym tonie: "Popatrzcie, jak się znowu facet wygłupił". Nie omieszkają też przypomnieć pierwszego, słynnego materiału tego dziennikarza: relacji z Święta Niepodległości. Ten faktycznie mógł budzić uśmiech na twarzy.
Nie da się ukryć, że w Polsce – widać to po reakcjach na TT – Maślankiewicz znowu stał się powodem do żartów. Skrytykował go m.in. Jarosław Kuźniar.
O ile rozumiem, że przeciwnicy prawicy i TV Republika mogą ze złośliwą uciechą kpić z Maślankiewicza, to mierzi mnie, że w podobny ton uderzają koledzy po fachu, czyli dziennikarze. Rozumiem, że reporter mógł zrobić po prostu lepszy reportaż, zachować się bardziej profesjonalnie. Ale czy na pewno jesteśmy w stanie to ocenić z odległości kilkuset kilometrów od wydarzeń. Czy ktokolwiek z nas wie, jak zachowałby się w chmurze gazu łzawiącego, w deszczu kamieni, albo gumowych, czy prawdziwych, ołowianych kul?
Koledzy po fachu woleli się pośmiać, niż konstruktywnie go skrytykować, wskazać co mógłby zrobić lepiej. Szkoda, bo choć domyślam się, że Maślankiewicz niezbyt przejmie się szyderą mainstreamu i będzie dalej robił swoje, to miło by było, gdyby część środowiska schowała czasem do kieszeni różnice polityczne i po prostu wzajemnie się szanowała.
Tym bardziej, że akurat szacunek reporterowi TV Republika się należy. Maślankiewicz dość odważnie – faktycznie może niepotrzebnie narażając się na niebezpieczeństwo – pojechał w sam środek walk, w 20-stopniowy mróz. Ukraińcy podają sobie dalej na Twitterze link do filmiku i wbrew pozorom z Maślankiewicza się nie nabijają. Dominują wpisy o życzliwym tonie.
Łatwo jest oceniać czyjąś trudną pracę, siedząc w domu albo w redakcji, w ciepłych kapciach i z herbatą pod ręką, jak zrobili to Sebastian Kucharski (kiedyś w Press) i Dominik Uhlig w Gazecie Wyborczej. Wystarczy napisać parę kpiących słów i cieszyć się, że ludzie dali się podpuścić oraz mieszają reportera z błotem. Później jeszcze warto napisać jakiś felieton, w którym ponarzeka się na poziom współczesnych mediów i młodych dziennikarzy, jacy to oni nieprofesjonalni.
Niestety, tak to już jest w Polsce, że ci najbardziej profesjonalni używają helikopterów do relacjonowania procesu mamy Madzi, a ci mniej profesjonalni robią to, w co wierzą, często z nutą amatorszczyzny. Można się śmiać z "podekscytowania" i zachowania Maślankiewicza, ale przydałoby się docenić poświęcenie reportera.
Zwłaszcza w czasach, gdy przez reporterkę coraz częściej rozumie się siedzenie przed TVN24 (albo w TVN24) i komentowanie z miną znawcy wydarzeń, których się nie dotknęło i najczęściej nie rozumie.