Odwołanie Lecha Witeckiego wpisuje się w długi ciąg dymisji wysokich rangą urzędników najważniejszych instytucji w państwie. To kolejny urzędnik, który po latach stracił stanowisko, choć aktualnie nie ma związanej z nim żadnej medialnej afery. Do wyborów zostały dwa lata, więc to ostatnia chwila, by poumieszczać na stanowiskach swoich ludzi – tych, którym się coś obiecało lub tym, których chce się zmarginalizować.
Donald Tusk łapie się wszelkich metod, by usprawnić działanie urzędniczej machiny. Na wniosek wicepremier Bieńkowskiej odwołał krytykowanego szefa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad Lecha Wituckiego. Oficjalne powody podane przez Elżbietę Bieńkowską to "potrzeba świeżych sił" oraz "opóźnienia w harmonogramach prac i zła atmosfera współpracy z wykonawcami". Ale może być w tym drugie dno.
Doskonale znane jest zamiłowanie Donalda Tuska do rozgrywek personalnych. Dotychczas dotykały one konkurentów politycznych w Platformie Obywatelskiej, co opisywaliśmy w naTemat niemal rok temu. W cieniu tego pozostawało rozstawanie po kątach urzędników, odwoływanie tych, którzy się nie sprawdzili lub są zbyt niezależni.
Lech Witecki – szef GDDKiA
W przypadku odwołanego szefa GDDKiA ten drugi powód raczej nie ma zastosowania. Co spowodowało, że Witecki pełniący obowiązki dyrektora od maja 2008 roku stracił stanowisko właśnie teraz? Oczywiście można to połączyć z podporządkowaniem infrastruktury Elżbiecie Bieńkowskiej, która już wcześniej zdążyła wymienić wszystkich wiceministrów odpowiedzialnych za transport.
Dzisiaj dymisja Witeckiego nie daje rządowi żadnych korzyści wizerunkowych – wokół budowy autostrad jest cicho, co więcej znaleziono dodatkowe pieniądze na budowę dróg ekspresowych. Bardziej odpowiednimi momentami do wyrzucenia szefa GDDKiA był czas rozliczeń za przygotowania do Euro 2012, doniesienia o upadających podwykonawcach czy kłopoty z przetargami na ważne inwestycje.
Zmiana w centrali GDDKiA była przygotowywana, nie jest rezultatem wyższej konieczności, poważnej wpadki czy impulsu. Elżbieta Bieńkowska wyznaczyła już nawet następczynię – to Ewa Tomala-Borucka, dotychczasowa szefowa oddziału w Katowicach. Z odejścia Witeckiego cieszy się zarówno prawica, jak i lewica. To pokazuje jak źle oceniany był szef GDDKiA.
Odwołany z GDDKiA Lech Witecki był przez prawie 6 lat p.o. A rząd Donalda Tuska jest prawie 7 lat PO i nikt go nie odwołuje.
szef @GDDKiA odwołany. Był do końca konsekwentny. Tylko pełnił obowiązki - nie udało mu się zdać egzaminu. Od 2008 roku! By żyło się lepiej!
— Robert Kwiatkowski (@KwiatkowskiRob) luty 13, 2014
Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel - prezes UOKiK
Ale stanowiska stracili też dobrze oceniani szefowie instytucji. Ostatni przykład to dymisja Małgorzaty Krasnodębskiej-Tomkiel, która przez 7 lat rządziła UOKiK-iem. Przez ten okras napsuła wiele krwi prezesom dużych spółek, nie oszczędzając państwowych i zarobiła dla budżetu 190 mln zł.
Oczywiście nie była idealna i zdarzały się jej błędy. Jednak podobnie jak w przypadku Witeckiego – nie ostatnio. No i zwolnienia Krasnodębskiej-Tomkiel nie można przypisać do kadrowej rewolucji wicepremier Bieńkowskiej – szefowa UOKiK podlega bezpośrednio szefowi rządu.
Anna Streżyńska – prezes UKE
Podczas drugiej kadencji Donalda Tuska funkcję straciła też szefowa drugiego wielkiego regulatora – Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Nazywana "żelazną damą" Anna Streżyńska była powszechnie komplementowana za działania na rzecz osłabienia oligopolu na rynku telefonii komórkowej.
Michał Marzec – dyrektor "Portów Lotniczych"
Mało wiadomo o powodach odwołania Michała Marca, szefa zarządzającego Okęciem Przedsiębiorstwem Państwowym "Porty Lotnicze". Okęcie się rozwija, ogromne opóźnienia w budowie nowego terminala to już przeszłość, a po lotnisku w Zielonej Górze (nim także zarządzał Marzec) nikt nie spodziewał się dobrych wyników.
Najpierw szef PPL, dziś GDDiK. Bieńkowska pozwala reinterpretować powiedzenie o kobiecie która jest zmienna. Jest. Bo wielu zmienia.
Jego dymisja była równie niespodziewana jak nominacja – wszak był ministrem gospodarki w rządach Prawa i Sprawiedliwości. Woźniak miał zająć się sprawą gazu łupkowego i przygotowaniem regulacji, które wreszcie dadzą inwestorom podstawy prawne do działania. Woźniaka (człowieka z zewnątrz) zastąpił Sławomir Brodziński – wcześniej szef Służby Cywilnej i były pracownik Głównego Urzędu Statystycznego
Krzysztof Kilian – PGE
Rezultatem ostrego konfliktu o przyszłość polskiej energetyki było odwołanie Krzysztofa Kiliana, politycznego przyjaciela Donalda Tuska jeszcze z czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Premier nalegał, by PGE wyłożyła pieniądze na rozbudowę Elektrowni Opole, chociaż wszystkie ekspertyzy pokazywały, że inwestycja będzie nierentowna. Nowy prezes w przeciwieństwie do Kiliana, takich oporów nie miał.
Kilian został prezesem Polskiej Grupy Energetycznej w marcu 2013 roku. Zrobiono dla niego miejsce po prywatyzacji Polkomtela, którego Kilian był wiceprezesem. Wtedy stanowisko stracił Tomasz Zadroga. I to właśnie powołanie, a nie odwołanie Kiliana jest symptomatyczne – tak właśnie robi się miejsce dla politycznych sojuszników, zaufanych ludzi partii czy osób, wobec których ma się dług wdzięczności.
Czy taki sam mechanizm działał także w powyższych przypadkach? Upychanie swoich ludzi na synekury to norma. Ale co zrobić z tymi, którzy nie zadowoliliby się podrzędnym stanowiskiem, lecz mają wiedzę i ambicje, by kierować dużymi urzędami lub spółkami Skarbu Państwa? Wtedy właśnie zaczyna działać miotła. To może być ostatni moment na puszczenie w ruch karuzeli stanowisk, bo wynik przyszłorocznych wyborów parlamentarnych rysuje się w coraz mniej kolorowych barwach.