Jednostki wojskowe łączone z Rosją zajmują kolejne obiekty na Krymie – autonomicznej Ukrainy, zamieszkanej w większości przez Rosjan. Dzieje się to przy całkowitej bierności UE i USA. W piątkowy wieczór wizytę na Ukrainie zapowiedział jedynie minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii William Hague, a p.o. prezydenta Ukrainy Ołeksandr Turczynow oskarżył Władimira Putina o agresję na jego kraj. Jednocześnie zapowiedział, iż wkrótce sytuacja na Krymie powinna zostać "unormowana".
Jak informuje Reuters, w telefonicznej rozmowie z kanclerz Niemiec Angelą Merkel i premierem Wielkiej Brytanii Davidem Cameronem prezydent Rosji Władimir Putin stanowczo podkreślił, iż w jego ocenie, na Ukrainie nie może dochodzić do eskalacji przemocy. Pomimo tej uspokajającej deklaracji przywódcy Kremla napięcie na Krymie nie spada.
Właśnie ze względu na działania Rosji w odpowiedzi na wydarzenia na Ukrainie. Z informacji dziennikarzy pisma "Ukraińska Prawda" wynika, że w piątkowe popołudnie na Krymie wylądowało aż pięć rosyjskich transportowców Ił-76 wylądowało na Krymie, a do rogatek Symferopola zbliża się potężna kolumna transporterów opancerzonych. Ukraina zamknęła przestrzeń powietrzną nad Krymem. Sky News informuje natomiast o kolejnych trzynastu rosyjskich samolotach, na pokładach których przetransportowano około 2 tys. żołnierzy.
I think we can stop pretending these are local "Crimean separatists" http://t.co/fflBuPmgPO
Długo jedyną odpowiedzią ze strony tymczasowych władz w Kijowie jak dotąd był jedynie apel do społeczności międzynarodowej o przeprowadzenie konsultacji w sprawie kryzysu na Ukrainie. Nowy ukraiński rząd zwrócił się do Rady Bezpieczeństwa ONZ, by jak najszybciej zwołać posiedzenie poświęcone rozstrzygnięciom w sprawie przyszłości Ukrainy.
Wieczorem p.o. prezydenta Ukrainy Ołeksandr Turczynow zarzucił władzom rosyjskim agresję na Krym. - Zwracam się do Władimira Putina z żądaniem natychmiastowego zaprzestania prowokacji - grzmiał ukraiński przywódca. - Chcę uspokoić cywilnych mieszkańców Autonomicznej Republiki Krymu, którzy nie popierają separatystycznych haseł prowokatorów i zwerbowanych agentów. Sytuacja na półwyspie w najbliższym czasie powinna zostać unormowana - apelował do obywateli.
W piątkowy wieczór wizytę na Ukrainie zapowiedział tymczasem minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii William Hague. Z informacji Reutersa wynika, że w Kijowie pojawi się on już w niedzielę. Podczas wizyty na Ukrainie spotka się on z najważniejszymi przedstawicielami tymczasowych władz.
W piątkowy wieczór nowy premier Ukrainy Arsenji Jaceniuk odniósł się też do wcześniejszego wystąpienia Wiktora Janukowycza. W konferencji zorganizowanej w Rosji ścigany za zbrodnie były prezydent Ukrainy twierdził, iż nadal czuje się prawowitym przywódcą państwa. Ubolewał natomiast nad faktem, iż teraz został zmuszony do szukania gwarancji bezpieczeństwa w Rosji. - Zapewnimy bezpieczeństwo Janukowyczowi, absolutne bezpieczeństwo w więziennej celi - odpowiedział Jaceniuk.
Co wydarzyło się wcześniej?
Noc z czwartku na piątek, lotnisko w Symfropolu na Krymie. Grupa ok. 100 uzbrojonych mężczyzn próbuje zająć płytę startową. Atak odpierają służby ochrony, ale napastnicy wracają, tym razem w nieco większej sile i zajmują terminal lotów krajowych i międzynarodowych. Później pojawiły się doniesienia o lądowaniu tam ośmiu rosyjskich śmigłowców wojskowych.
Żołnierze bez oznaczeń przynależności zajęli też lotnisko w Sewastopolu oraz przejęli firmę zarządzającą transportem lotniczym nad półwyspem krymskim. Sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana. Minister spraw wewnętrznych Ukrainy Arsen Awakow wprost określił te działania jako "inwazję zbrojną i okupację". Po godz. 13 czasu polskiego poinformowano co prawda o odzyskaniu kontroli nad przestrzenią powietrzną Krymu, ale kilkanaście wcześniejszych godzin to niepokojący sygnał.
Pełzająca inwazja Rosji
Właściwie wszystkie komentarze obwiniają Rosjan na działania "sił samoobrony". Napastnicy są ubrani w mundury rosyjskiej piechoty (choć pozbawione dystynkcji). Jeśli potwierdzi się informacja o lądowaniu rosyjskich śmigłowców, nikt już nie będzie mógł mydlić oczy tym, że Rosja nie kontroluje bojówek.
Tymczasem europejscy i światowi politycy zdają się przyglądać wszystkiemu z boku i czekać na rozwój wydarzeń. Problem z tym, że może być za późno. Ukraińscy politycy zapewniają, że będą bronić swojego kraju. Także z bronią w ręku. Ale czy właśnie tego chcemy? Poza tym skoro według niektórych już mamy do czynienia z inwazją, dlaczego brak bardziej stanowczych działań ze strony Ukraińskich polityków?
Rosjanie to większość, a nie mniejszość potrzebująca ochrony
Witold Waszczykowski namawia, by być nieco bardziej wstrzemięźliwym niż politycy ukraińskiego rządu i nie mówić jeszcze o "rosyjskiej interwencji zbrojnej". Dodaje jednak, że trzeba z uwagą obserwować rozwój wydarzeń. – To, co nazywa się "samoobroną ludności rosyjskiej" to rzeczywiście mogą być wojska rosyjskie z samego Krymu. Ale nazywanie ich "samoobroną" to błąd, bo Rosjan jest większość i nic im nie grozi – ocenia poseł PiS.
Były prezydencki minister przyznaje, że porównania z Gruzją same się tutaj nasuwają. Jednak podobnie jak wtedy konflikt powinien być rozwiązany na drodze pokojowej. – Najbardziej potrzebne są tutaj mediacje. Ukraińcy mają dzisiaj wiele problemów, trwa tam odtwarzanie władzy państwowej. Pomóc mógłby sekretarz generalny Ban Ki Moon, albo Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, które podpisały deklarację budapesztańską w 1994 roku. Ewentualnie jakąś rolę mogłaby odegrać OBWE – wylicza były wiceminister spraw zagranicznych.
– Polska powinna ściśle współpracować z Ukraińcami i reagować na ich potrzeby, ich prośby. Musimy uważnie przyglądać się temu, co się tam dzieje, sprawdzać, czego potrzebują. Sami raczej nie jesteśmy w stanie odegrać roli w mediacjach, bo mamy z Rosją trudne stosunki. Jednak możemy szukać dla tej sprawy poparcia w UE i NATO, przekazywać tam informacje o tym, co się dzieje i prosić innych o działanie – mówi Witold Waszczykowski.
MSZ śledzi sytuację, Schetyna idzie do domu
Polskie władze zapewniają, że przyglądają się sytuacji. Chociaż nie wszystkie. Szef komisji spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna był dzisiaj chyba bardziej zajęty sprawą swojego rywala Jacka Protasiewicza, niż Ukrainą. Co prawda rano poświęcił naszym wschodnim sąsiadom część wywiadu w "Kontrwywiadzie RMF FM", ale później zajął się innymi sprawami. Od 10 prosiliśmy jego sekretariat o rozmowę, ale przed godz. 14 dostaliśmy telefon, że… przewodniczący już wyszedł i dzisiaj nie wróci.
Powagę problemu zdaje się dostrzegać Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Radosław Sikorski jest na planowanej o dawna wizycie w Iranie, ale na Ukrainie reprezentuje go wiceminister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, specjalistka od spraw Europy wschodniej.
Dobrze byłoby, gdyby poza "śledzeniem rozwoju sytuacji" i "apelowania do stron konfliktu" udało się zrobić coś poważniejszego. Bo Ukraina jest właściwie pozostawiona sama sobie. Nie ochroni jej na pewno wspomniane porozumienie z Budapesztu, podpisane w 1994 roku przez USA, Wielką Brytanię i Rosję. Jego głównym tematem było rozbrojenie byłych republik radzieckich z broni atomowej. Znajduje się w nim zapis, że sygnatariusze nie mogą naruszać integralności terytorialnej kraju.
Ukraina jest sama
Tyle na papierze. A w praktyce? – Zobowiązania międzynarodowe mają to do siebie, że obowiązują tylko w takim stopniu, w jakim zainteresowane strony są w stanie ich przestrzegać. Od słabych wymaga się ich przestrzegania, od silnych trochę mniej – zauważa dr Andrzej Szeptycki z Instytutu Spraw Międzynarodowych UW. – Ukraina nie będąc członkiem żadnego porozumienia sojuszniczego odwołuje się do tego, co ma, czyli dokumentu z Budapesztu – dodaje.
– Idea tego dokumentu z Budapesztu to zobowiązanie tych mocarstw do poszanowania suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, a także wstrzymania się od użycia siły i groźby użycia siły wobec tego kraju. Nie ma tam zobowiązań do ochrony Ukrainy przed agresją ze strony innych państw. Słowo "gwarancje" pada tam tylko w tytule – zauważa dr Szeptycki. – Nie sądzą, aby Stany Zjednoczone podjęły przeciwko zdecydowane działania, gdyby powtórzył się scenariusz gruziński – ocenia ekspert ds. Ukrainy.
Niejasna gra Rosji
Poza tym w tej chwili trudno się o cokolwiek do Rosji przyczepić. Nie da się się stanowczo potwierdzić, że bojówki zajmujące lotniska i budynki rządowe wywodzą się z rosyjskiej armii. – Rosja celowo gra na Krymie niejasno. Dzięki temu będzie mogła w razie potrzeby się wycofać. Poza tym nie wiemy jaki Rosja ma cel w tych zabiegach na półwyspie. Czy chodzi jej o pokazanie swojej siły, słabości nowej władzy Ukrainy czy też te cele są znacznie dalej idące? – ocenia dr Szeptycki.
Niezależnie od intencji Rosji Polska powinna być w tej sprawie maksymalnie aktywna. – W naszym interesie leży jak najsilniejsze zainteresowanie organizacji międzynarodowych wydarzeniami na Krymie. Nie sądzę, by pożądane było zaangażowanie NATO, bo może to tylko zaognić sytuację. Także Unia Europejska jest postrzegana raczej jako strona sporu, a nie obiektywny arbiter. Dlatego dużą rolę może odegrać OBWE, która ma już doświadczenie w zarządzaniu takimi konfliktami – podpowiada dr Andrzej Szeptycki.
Rosja pod wodzą Władimira Putina to wytrawny, ale i bezwzględny gracz. Kiedy tylko zobaczy, że w obronie przeciwnika jest luka, słabszy element, atakuje. Dzisiaj na Ukrainie tym słabym elementem jest Krym. Na razie nic nie wskazuje na to, by Europa i Stany Zjednoczone chciały ten ukraiński słaby punkt wzmocnić. I chociaż wizje wyrażane w zdaniu "Wczoraj Gruzja, dzisiaj Ukraina, jutro Polska" są bezpodstawne, świat powinien reagować.
Na bieżąco śledzimy rozwój sytuacji na Krymie, która jest niepokojąca i grozi rozprzestrzenieniem się nastrojów separatystycznych. Wypadki na Krymie były tematem rozmowy min. R. Sikorskiego z sekretarzem stanu USA. Apelujemy do stron konfliktu o umiar i podkreślamy wagę zachowania integralności terytorialnej Ukrainy. W Kijowie przebywa wiceminister Katarzyna Pełczyńska - Nałęcz, aby omówić bieżącą sytuację (wspólna wizyta przedstawicieli Grupy Wyszehradzkiej)