Gdy Brendan Eich, współzałożyciel Mozilli, pod koniec marca został prezesem całej firmy, na świecie zawrzało. Środowiska gejowskie przypomniały bowiem, że Eich wspierał kiedyś kampanie przeciwko małżeństwom gejów. Po raptem 10 dniach protestów środowisk homoseksualnych Eich zrezygnował ze stanowiska. Prawdziwa siła homolobby? – Żądamy od innych, by nie narzucali nam własnego zdania, więc my też nie powinniśmy swojego narzucać – ocenia działacz LGBT Tomasz Szypuła.
Brendan Eich w 2008 roku dał 1000 (tak, tysiąc) dolarów na wsparcie kampanii, która żądała zakazu małżeństw homoseksualnych w Kalifornii. Oczywiście, kampania zakończyła się kompletną porażką. O sprawie nikt nie pamiętał, przynajmniej aż do 25 marca – kiedy Mozilla ogłosiła, że Eich zostaje jej prezesem.
Prezes wyciąga rękę do LGBT
Wybór wydawał się słuszny: Eich to nie tylko współzałożyciel Mozilli, ale też twórca jednej z podstaw internetu, czyli języka JavaScript. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić internet bez JavaScriptu– co czyni Eicha jedną z bardziej zasłużonych osób w historii internetu. Do tego na swojej stronie internetowej nowy prezes ogłosił od razu, że wie o wątpliwościach środowisk LGBT, co do jego wyboru – ale postara się zrobić wszystko, by te wątpliwości rozwiać, nie tylko słowami, ale też czynami.
Do środowisk homoseksualnych wiadomość ta albo nie dotarła – co wątpliwe – albo po prostu została zignorowana. Być może LGBT po prostu uznały, że to tylko PR-owa zagrywka, a Eich od 2008 roku nie zmienił swojego podejścia. "Homolobby", jak nazywa te środowiska prawica, dość ostro protestowało przeciwko Eichowi, jako prezesowi, nakręcało dyskusję na ten temat, aż w końcu pod naporem krytyki twórca JavaScriptu musiał zrezygnować.
Działacz LGBT: Niesłuszne oburzenie
W oświadczeniu wydanym przy odejściu Eich stwierdził, że "misja Mozilli jest większa, niż ktokolwiek z nas" i przyznał, że w takiej sytuacji "nie może być skutecznym liderem". Jego decyzja podzieliła internautów – część uważa, że Eich zrobił słusznie, biorąc pod uwagę wizerunek firmy, inni są oburzeni – i twierdzą, że to kolejny pokaz siły homolobby, które chce wpływać na wszystko.
Co istotne, wcale nie jest tak, że działacze środowisk gejowskich mówią w sprawie Eicha jednym głosem. Tomasz Szypuła, nasz bloger, znany działacz na rzecz środowisk LGBT, były prezes Kampanii Przeciwko Homofobii, uważa, protesty przeciwko prezesurze Eicha "nie były adekwatne do tego, co zrobił". – W Kalifornii toczyła się wieloletnia debata o małżeństwach homoseksualnych, bardzo burzliwa. Małżeństwa najpierw były, potem ich nie było, potem znowu wróciły, sprawa mocno dzieliła społeczeństwo. Karanie kogoś za to, że wiele lat temu miał inne poglądy, oceniam negatywnie – mówi nam Szypuła, działacz na rzecz środowisk LGBT, były prezes Kampanii Przeciwko Homofobii.
People who have asked for removal of Brendan Eich as CEO of @Mozilla should stop using JavaScript & should quit programming in JavaScript.
Takie protesty szkodzą LGBT
Szypuła podkreśla przy tym, że cała ta medialna kampania, skierowana przeciwko Eichowi, nie służy również prawom gejów i lesbijek. – My sami mówimy o różnorodności poglądów, pomysłów na życie i musimy być w tym konsekwentni. Dać prawo do różnorodności również osobom, które nie podzielają naszych poglądów. Żądamy od innych, by nie narzucali nam własnego zdania, więc my też nie powinniśmy swojego narzucać – wyjaśnia nasz rozmówca.
– Chodzi przecież o to, żeby o takich sprawach rozmawiać, a nie nagle wszczynać medialną kampanię przeciwko takiej osobie. Ludzie mają różne przekonania, również takie, że małżeństwo może być tylko związkiem kobiety i mężczyzny i krytyka za to, że ktoś kiedyś zajmował konserwatywne stanowisko, wydaje mi się niesłuszna. To jak strzelanie z armaty do wróbla i przez to właśnie nie będzie teraz żadnej dyskusji o prawach homoseksualistów – wskazuje Szypuła.
Rezygnacja czysto biznesowa
Warto jednak przy tym podkreślić, że nie wszyscy patrzą na rezygnację Eicha jako decyzję obyczajowo-społeczną, a bardziej biznesową. Tomasz Bączkowski, prezes Fundacji Równości, która organizowała do 2010 roku Parady Równości, uważa odejście prezesa Mozilli za kwestię wizerunkową. – Pewnie zachował się tak, jak podpowiedzieli mu współpracownicy. Taka firma jak Mozilla ma na tyle dobrych doradców biznesowych i PR-owych, że prawdopodobnie nie był to wyrzut sumienia ani uderzenie się w pierś, tylko decyzja czysto ekonomiczna – przekonuje Bączkowski.
Prawdopodobnie Bączkowski trafnie ocenia decyzję Brendana Eicha. Amerykańscy dziennikarze od technologii wskazują bowiem, że o ile odejście prezesa Mozilli może wyglądać dziwnie poza Krzemową Doliną, to tam jest całkowicie zrozumiałe. Jak pisze Will Oremus w Slate:
Oremus podkreśla w swoim tekście, że w sytuacji, gdy Mozilla konkuruje w Krzemowej Dolinie z Facebookiem czy Google, a jej jedyną przewagą jest dawanie zatrudnienia w miejscu, gdzie naprawdę wierzy się w głoszone przez siebie wartości, dla bigoteryjnego szefa nie ma miejsca. Niezależnie od tego, jak dobrze radzi sobie z zarządzaniem firmą.
Brendan Eich o współpracy z LGBT jako prezes Mozilli
Fragment oświadczenia z 26 marca
Wiem, że są wątpliwości co do mojego zaangażowania w równość i otwartość na środowiska LGBT w Mozilli. Mam nadzieję, że rozwieję te wątpliwości, po pierwsze dokonując szerego zobowiązań wobec Was. Co ważniejsze, chcę by poszły za nimi działania i efekty.
Wielu Mozillian, w tym ze środowisk LGBT i pokrewnych, wystąpiło z ofertą pomocy i wsparcia w tym. Żadne podziękowanie za to nie wystarczy, i nadal proszę Was o nieustająca pomoc w tworzeniu z Mozilli miejsca równości i otwartości na wszystkich.(...)
Wiem, że niektórzy będą wobec tego sceptyczni i że same słowa nie zmienią wszystkiego. Mogę tylko prosić o Wasze wsparcie, by mieć czas na pokazanie działań, a nie tylko mówienie o nich, a także czas na wyrażenie swojego bólu z powodu sprawienia przykrości innym ludziom.
Will Oremus
Starszy dziennikarz technologiczny w slate.com
Sprzeciwianie się małżeństwom homoseksualnym w USA jest dzisiaj jak sprzeciw wobec małżeństw różnych ras: pokazuje przekonanie, że niektórzy ludzie nie zasługują na podstawowe prawa, tak jak pozostali. Organizacja taka jak Mozilla może to tolerować podskórnie, może nawet tolerować to u prezesa odpowiedzialnego za technologie. Ale takie poglądy u prezesa całej firmy – najbardziej decyzyjnej osoby i publicznej twarzy organizacji – wysyłają fatalną wiadomość. Jak do tej pory to była organizacja poświęcona otwartości i wolności w sieci – nie wspominając o tym, że zatrudnia wielu homoseksualistów.