"Ludzie chcieli wyjść na ulice". Śmierć Agnieszki wstrząsnęła Polską, w Częstochowie mobilizacja
Jest środa, kilka minut po godz. 12., oburzenie w mieście i w kraju chyba już sięga zenitu. Wiceprzewodnicząca Rady Miasta w Częstochowie od pięciu godzin non stop odbiera telefony. Szpital, w którym zmarła 37-letnia Agnieszka, dopiero za chwilę wyda oświadczenie, w którym odniesie się do zarzutów stawianych przez rodzinę. Ale wielu już chce wyjść na ulice. Taki wstrząs i poruszenie wywołał apel rodziny zmarłej kobiety.
Od rana wszyscy do niej wydzwaniali ws. 37-letniej Agnieszki, której historia poruszyła całą Polskę. Kobieta była w I trymestrze ciąży bliźniaczej i 25 stycznia zmarła w szpitalu. Rodzina zarzuca szpitalowi, że lekarze odmówili usunięcia martwego płodu, czekając na obumarcie drugiego. Prokuratura Okręgowa w Częstochowie wszczęła śledztwo w sprawie narażenia pacjentki na utratę życia i zdrowia. Zainteresowanie sprawą w samej Częstochowie jest ogromne.
– Od rana jestem przy telefonie. Teraz już wiemy z oświadczenia szpitala, że usunięcie płodu nie było bezpośrednią przyczyną śmierci, przyczyna śmierci była inna. Muszę opanować dziewczyny, żeby nie traktowały tego jako bezpośredniej przyczyny śmierci pani Agnieszki. Co nie zmienia faktu, że jak szpital usunął pierwszy płód, to drugi żył. A lekarze czekali. I tu kłania się wyrok TK, który w dużym stopniu utrudnia podejmowanie decyzji lekarzom. Dlatego w piątek o godz. 17. robimy protest przed siedzibą PiS w Częstochowie. Pod hasłem "TK zaszczuwa lekarzy" – mówi nam Jolanta Urbańska.
"Wspierali się całą rodziną"
Pani Agnieszka osierociła troje dzieci. Dla rodziny i tych, którzy ja znali, to potworna tragedia i szok. Osoba, która miała kontakt z dziećmi pani Agnieszki podczas ich transportu do szkoły, wspomina w rozmowie z naTemat: – Pani Agnieszka była kochaną kobietą. Pamiętam, jak dzwoniła do mnie dopytać, o której dzieci będą w domu. Zawsze wychodziła przed blok i czekała na nie. Zdarzały się korki, dzwoniłam wtedy do niej, żeby poczekała na dzieci w mieszkaniu, ponieważ będziemy później. Ale kiedy przyjeżdżaliśmy ona i tak czekała. Codziennie rano przytulała dzieci i odprowadzała do busa.
– Wspierali się całą rodziną. Walczyli razem i naprawdę dbali o siebie. Widać to było chociażby po zachowaniu młodszej córki, która ciągle opiekowała się młodszym braciszkiem – słyszę.
Polska dowiedziała się o jej historii dzięki wstrząsającemu apelowi, który na Facebooku zamieściła rodzina kobiety. Z jej relacji wyłoniła się tragedia podobna do tej, jakiej doświadczyła Izabela z Pszczyny i jej rodzina. Cała Polska maszerowała potem w listopadzie dla zmarłej Izy – pod hasłem "Ani Jednej Więcej".
Apel rodziny 37-letniej Agnieszki
Przypomnijmy w dużym skrócie, apel o nagłośnienie sprawy jest bardzo długi. Agnieszka trafiła do Wojewódzkiego Szpitala w Częstochowie na oddział ginekologii 21 grudnia 2021 roku z powodu uciążliwego bólu brzucha i wymiotów. "Wcześniej lekceważono jej skargi, mówiąc, że to ciąża bliźniacza i ma prawo tak boleć" – napisali jej najbliżsi. Z relacji rodziny wynika, że 23 grudnia zmarło pierwsze dziecko.
"Niestety nie pozwolono na usunięcie martwego płodu, ponieważ prawo w Polsce temu surowo zabrania. Czekano aż funkcje życiowe drugiego z bliźniaków samoistnie ustaną. Agnieszka nosiła w swoim łonie martwe dziecko przez kolejne 7 dni (!!!) Śmierć drugiego z bliźniaków nastąpiła dopiero 29 grudnia 2021 r. Następnym karygodnym faktem jest, że ręcznego wydobycia płodów dokonano po następnych 2 dniach (!!!)" – napisała rodzina w apelu. Według niej prawdopodobną przyczyną śmierci była sepsa.
"Apelujemy o sprawiedliwość i zadośćuczynienie za śmierć naszej zmarłej żony, mamy, siostry i przyjaciółki. To kolejny dowód na to, że panujące rządy mają krew na rękach. Ponownie zginęła ciężarna, niewinna, młoda kobieta, matka i żona, osieracając 3 dzieci, które nie doczekały się powrotu Mamy do domu".
Czytaj także: Nie żyje 37-letnia Agnieszka. Rodzina oskarża szpital: Zwlekali z usunięciem martwych płodów
Pod apelami na obu profilach ludzie ślą wyrazy współczucia. "Boże, straszne", "Brak słów", "To nie może być prawda. Przyjacielu, jest 3 w nocy i ja już nie usnę do rana. Tak się cieszyłem na twoje szczęście, nie wierzę w to, co teraz czytam" – można przeczytać. Chcieli organizować strajk
Jakub Matyjaszczyk z Młodej Lewicy w Częstochowie też przeczytał apel i natychmiast zaczął działać. – Historia tej pani była dla mnie wstrząsająca. Jak widzę takie rzeczy, mam ochotę wyjść na ulice i głośno krzyczeć, żeby Polska się zmieniła. Żeby zmienić prawo aborcyjne i aby to kobiety i lekarze mogli decydować – mówi naTemat.
Chciał zorganizować konferencję prasową przed szpitalem. – Od razu zacząłem robić notatki do konferencji, zadzwoniłem do Strajku Kobiet, szukałem kontaktów do mediów, żeby jak najszybciej to nagłośnić i zacząć konkretnie działać. Chciałem też zorganizować strajk na Placu Biegańskiego. Wszystko było już przygotowane. Strajk miał polegać na tym, że siedzielibyśmy ze zniczami i kartkami, w ciszy – opowiada.
Gdy zadzwonił do Jolanty Urbańskiej, plany się zmieniły. Zaraz potem pojawiło się oficjalne oświadczenie szpitala, na które wszyscy czekali.
– To bardzo słabe, że mamy takie prawo w Polsce, że nie można pozbyć się martwego płodu z organizmu i trzeba czekać, aż drugi umrze, żeby jakiekolwiek działania mogły być podjęte. Ale okazało się, że przyczyna śmierci pani Agnieszki była inna. Dlatego powstrzymaliśmy się od działań. W sprawie jest za dużo niejasności, musimy poczekać jeszcze na sekcję zwłok. Gdyby wszystko było przejrzyste, w tym momencie stałbym na placu Biegańskiego i realizowałbym plany, które mieliśmy – mówi.
Oświadczenie szpitala
Szpital w oświadczeniu wyjaśnił powody działania lekarzy. Jak informuje dyrekcja, kobieta trafiła pod opiekę medyków dwukrotnie. Obumarcie pierwszego płodu odnotowano 23 grudnia. "Po tym jak nastąpił zgon pierwszego dziecka przyjęte zostało stanowisko wyczekujące, z uwagi na to, że była szansa aby uratować drugie dziecko" – podano w komunikacie.
Jak wynika z oświadczenia szpitala, robiono wszystko, by jej pomóc. Wykonano szereg badań. Jej stan pogorszył się 23 stycznia, gdy był na oddziale neurologicznym. Stwierdzono cechy zatorowości płucnej i zmiany zapalne."Pomimo starań lekarzy doszło do obumarcia również drugiego płodu. Natychmiast podjęta została decyzja o zakończeniu ciąży. Lekarze rozpoczęli indukcję mechaniczną i farmakologiczną. Pomimo zastosowania wyżej wymienionych środków brak było odpowiedzi ze strony pacjentki pod postacią rozwierania się szyjki i skurczów macicy. W dniu 31.12.21 r. stało się możliwe wykonanie poronienia. Zabieg przeprowadzono w znieczuleniu ogólnym".
Pani Agnieszce wykonano też wymaz w kierunku SARS-CoV-2, wynik był pozytywny
W swoim apelu rodzina podała adres emailowy do siebie. "Jesteśmy zdruzgotani a ból, jaki nam towarzyszy jest nie do opisania. Bardzo prosimy o pomoc. Dysponujemy niezbitymi dowodami na popełnione przestępstwo, jak i próby utajenia przyczyn stanu zdrowia Agnieszki a także podawanie przez personel szpitala fałszywych informacji co do okoliczności śmierci bliźniąt" – napisano.
Mimo prób kontaktu, nie udało nam się jednak z nikim porozmawiać.
Tymczasem w kraju wrze. Głos zabrały organizacje kobiece, politycy, internet gotuje się od komentarzy.