Poszedłem do coacha od związków i wciąż dochodzę do siebie. Najlepszy był tekst o "skutku ubocznym"
"Jesteś samotny, a laski się tobą nie interesują? Przedstawię ci kilka prostych kroków"
Po jednym z dość bolesnych rozstań kupiłem lody, czekoladę, powaliłem się w łóżku i oglądałem głupie filmy na YouTubie. Typowe odreagowanie. Niestety, żal mi pieniędzy na wersje premium, więc do dziś muszę męczyć się z reklamami.
Odpalam śmieszne nagranie z udziałem Izabeli Kisio-Skorupy i nagle słyszę: – Jesteś samotny, a laski się tobą nie interesują? Przedstawię ci kilka prostych kroków, jak szybko, radykalnie zwiększyć swój potencjał wśród kobiet.
Na ekranie widzę mężczyznę, a w tle kobietę leżącą na łóżku. Algorytmy to sprytne chytruski i jak się okazuje, potrafią nie tylko dobrze spersonalizować reklamę, ale też nieźle dokopać facetowi po rozstaniu.
Tak dowiedziałem się o istnieniu coachów od związków, podrywu i miłości. Nigdy mnie jakoś specjalnie nie interesowała ich działalność. W ogóle cała moja wiedza o coachingu, mentoringu, tutoringu i innych tych światowych aktywnościach sprowadza się do memów o wstawaniu o 5 rano.
I z takim stanem świadomości minął mi jeden, drugi, trzeci związek. W końcu, będąc na etapie szukania drugiej połówki, dostałem wiadomość od koleżanki. "Może będzie fajnie?" – czytam. Patrzę, a dalej link do strony jednego ze związkowych coachów.
Klikam, a tam oferta darmowej jednorazowej konsultacji. Cel? Rozmowa o problemach, celach oraz planie działania z możliwością podjęcia dłuższej (już płatnej) współpracy. Ot, zarzucenie przynęty. Ale pomyślałem, że w sumie, to czemu by nie spróbować?
Na początku była ciekawość, skończyło się zmieszaniem
Na powodzenie u obu płci nigdy nie narzekałem, ale zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego. Niby wiadomo, coaching jest, jaki jest, ale kto wie? Może ktoś z zewnątrz zwróci mi uwagę przynajmniej na jedną ciekawą rzecz. Albo przynajmniej będę mieć kolejną intrygującą historię, którą mógłbym podzielić się z bliskimi.
Przystępuję do wypełnienia ankiety. Pytania dość proste: imię, nazwisko, wiek, jaki jest mój problem, zainteresowania, ogólna sytuacja osobista, jakiej kobiety bym chciał. Zdziwiło mnie pytanie, ile pieniędzy mogę zainwestować w kobietę.
Nie wiem, czy chodziło o to, że randki kosztują, o strategię stawiania kobiecie drinków w barze, czy o zdobywanie poprzez portfel, a nie charakter. Ale no nic. Wyliczyłem pi razy drzwi, ile obecnie kosztują mnie takie spotkania i wpisałem kwotę.
Dostaje maila. Zanim dojdzie do wyznaczenia terminu pierwszej konsultacji, muszę obejrzeć bezpłatny trening. Myślałem, że to będzie 5-minutowe nagranie w stylu "hej, fajnie, że jesteś, robimy coaching". Materiał trwa około 40 minut.
Autor uczciwie od razu zaznacza, że nie każdemu może to pomóc, ale jeden z widzów po dwóch tygodniach od obejrzenia filmu znalazł "piękną kobietę, którą zatrzymał na dłużej". Na dowód pokazuje wiadomość.
Potem wlatują kolejne wiadomości od uczestników treningu. Jeden z nich pochwalił się, że kobieta wyznała mu, że jest bardzo męski i nie może przestać o nim myśleć. Inny chłopak ma więcej możliwości randek niż miejsca w kalendarzu.
"Gdy kobieta wyczuje, że jest twoim głównym punktem, zostawi cię"
Ba, w zasięgu moich możliwości będą nawet wyższe ode mnie lub starsze kobiety. No i pierwszy szok: "Jedna kobieta staje się oczkiem w głowie mężczyzny. Poświęcają jej zbyt wiele uwagi, nadmiernie komplementują, piszą za często (...) są na każde jej skinienie, totalnie zatracając swoją męskość".
To zaś, według coacha, prowadzi do poważnych konsekwencji. Wtedy kobieta nie widzi w nas atrakcyjnego mężczyzny i zaczyna szukać innego towarzysza. – Gdy kobieta wyczuje, że jest twoim głównym punktem, zostawi cię – słyszę.
Jak już przestanę zwracać uwagę na dziewczyny, to muszę skupić się na samorozwoju. Zbudować pasjonujące życie, żeby kobiety same się do mnie garnęły. Padł przykład kolejnego uczestnika szkolenia.
Chłopak był po prostu "miłym gościem", przez co dostawał kosza. Ale nagle zaczął rozwijać pasje, żyć pełnią życia aż wreszcie zaczął trafiać na wartościowe kobiety. W końcu doszedł do etapu, kiedy "dwa dni z rzędu zabierał do siebie dziewczyny poznane w klubie".
Jak zauważyliście, nie wszyscy szukają związku. W kolejnych wiadomościach pan chwali się, z iloma kobietami różnych narodowości spotyka się równolegle.
Po obejrzeniu materiału miałem mieszane uczucia. Naprawdę, nawet teraz ciężko mi powiedzieć, co dokładnie siedziało mi w głowie. Ale jak powiedziałem "A", to trzeba powiedzieć też "B". Ankieta wypełniona, trening obejrzany, czas umówić się na konsultacje.
Męska energia, zaczepianie kobiet na ulicy, dyscyplina i 6 tys. zł
Przygotowanie do rozmowy – musiałem ułożyć wyjaśnienie, na czym polega mój problem z kobietami. Oczywiście, trzeba podkreślić, że w jedno spotkanie niczego nie naprawisz. Zwłaszcza że chodzi przede wszystkim o namówienie do opłacenia szkoleń. Ale można wybadać grunt i złapać kilka smaczków.
Jeszcze przed rozmową dostaje newslettera. Nagłówek brzmi "Dziewczyny to skutek uboczny twojego życia". No ja rozumiem, że najpierw trzeba zbudować własne życie, żeby móc zaprosić do niego kogoś z zewnątrz, ale sformułowanie mocno niefortunne.
Koleżanka opowiada mi o doświadczeniu swojego kumpla. – Wyłożył kilkanaście tysięcy zł na podobne szkolenia i faktycznie miał cały czas branie. W końcu po dwóch miesiącach znalazł kobietę – słyszę.
No, czyli coś musi w tym być. Wybija moment rozmowy. Widzę się z chłopakiem. Przez pierwsze minuty opowiadam jeszcze raz, czym się zajmuję i jaki mam problem. Tłumaczę, że zagadanie do dziewczyny nie stanowi dla mnie wyzwania, jestem bardzo kontaktowy, ale często wpadam we friendzone lub wybieram sobie typ księżniczki albo szarej myszki.
Wyjaśniam, że nie mam wielkich wymagań. Po prostu fajnie byłoby trafić na otwartą, ciepłą, miłą dziewczynę. Jestem dopytywany o poczucie samotności, ale ono też specjalnie mi nie doskwiera.
Już mam fajną pracę, nawet dobre pieniądze, mieszkam sam, mam pasje. W życiu też już się wyszalałem i chciałbym kogoś poznać. Zdziwiło mnie, że musiałem powtórzyć tę samą kwestię kilka razy, bo te same pytania potrafiłem usłyszeć po dwa, trzy, albo cztery razy.
Nie mówiłem, że jestem biseksualny i nie pije alkoholu, bo nie chciałem komplikować. I tak mam wrażenie, że kompletnie nie wpadłem w schemat typowego rozmówcy, który umawia się na taki coaching.
Wydaje mi się, że głównym targetem są tu faceci z pojemnym portfelem, niskim poczuciem wartości oraz cierpiący na dość mocno doskwierającą samotność. Chociaż trzeba też przyznać, że cena 6 tys. zł za cały proces szkolenia to i tak nie jest kwota z górnej półki, biorąc pod uwagę inne oferty.
I choć coachowie zapewniają o pomocy w znalezieniu kobiety, odniosłem mocne wrażenie, że jednak chodzi o przygody. Gdy już okazało się, że nie cierpię na wielką samotność i kompleksy, padło pytanie o zaczepianie dziewczyn na ulicy, w galerii handlowej czy kawiarni.
Wyjaśniam, że jak już podrywam dziewczyny, to raczej na imprezie, na większym wydarzeniu, a nie ot tak na ulicy. Dlaczego? Bo nie chce nagabywać, zaburzać poczucia komfortu. Poza tym z doświadczenia moich koleżanek wiem, że wiele z nich to po prostu irytuje. Mimo to słyszę, że mogę dostać know-how i przejść szkolenie praktyczne.
Dwa wieczory w tygodniu na randki do tego indywidualne rozmowy z coachem i trening. Co więcej, jak się okazuje, coachowie mają nawet wybrane miejscówki w stolicy na podryw.
Kolejne pytanie to, czy chodzę na siłownię. No i kolejny zgrzyt. Rozumiem, że z wyrzeźbioną klatą zwiększam szanse wśród kobiet, ale wciąż – nie chodzi o podrywanie wszystkiego, co się rusza, a o znalezienie jednej, konkretnej osoby.
Po pytaniu o siłownię słyszę, że u wielu osób szkolących się trzeba podkręcić "męską energię". Czyli wytworzyć moją tożsamość, jako pewnego siebie mężczyzny, samca alfa, budzącego zainteresowanie wśród kobiet.
Nie mówię, że coaching związkowy nie pomaga, ale...
Nieco skołowany po szkoleniu pytam o zagadywanie na ulicy koleżanki. – Dwa razy miałam taką sytuację, że chłopak podszedł i poprosił mnie o numer. Taki typowy facet, a do tego zachowywał się w wyuczony sposób. Dałam mu ten numer, ale potem nic się nie zadziało. Dlatego zaczęłam podejrzewać, to był rodzaj wyzwania, szkolenia, a nie zainteresowania mną – słyszę.
Dla mnie to przede wszystkim brak szacunku do kobiety i traktowanie jej przedmiotowo. Serio mam traktować drugiego człowieka jak worek treningowy? Pole bojowe?
Cały mój problem z tego typu zabiegami to mieszanie się wartościowych i niewartościowych komunikatów. Z jednej strony coach zachęca do samoakceptacji, rozwijania zainteresowań, odrzucenia ograniczających przekonań.
Z drugiej... no właśnie. Ja nie mówię, że takie szkolenie nie działa. Na pewno są osoby, którym to pomaga. Z tego też powodu nie mówię, gdzie konkretnie poszedłem. Nie chcę robić chłopakom antyreklamy ani problemów, skoro faktycznie ktoś z tego korzysta i czerpie profity.
Ba, nawet myślę, że jeśli ktoś ma problemy w samym kontakcie z kobietami, to taki coaching może pomóc. Gdybym jednak ja miał coś konkretnego polecić – wydaje mi się, że o wiele bezpieczniejszą opcją będzie rozmowa z terapeutą czy psychologiem. To nie tylko tańsze rozwiązanie, ale też daje pewność analizowania i pracy z problemem pod okiem osoby z aktualną wiedzą naukową.