Janusz Panasewicz. Ten głos zna każdy Polak. To budujące odkrycie jak ktoś, kto mógłby w sposób nieznośny, rozbijać na drobne swój sukces, mówi o muzyce tak, że wierzę co to znaczy odnaleźć w życiu pasję. Lady Pank to ciężka praca, konsekwencja i przyjaźń, która przetrwała 36 lat.
Nie uciekacie od tego co tu i teraz, kiedy myślę o wizualizacjach Waszych koncertów. Dlatego pojawia się na nich Jarosław Kaczyński?
Janusz Panasewicz: Przy piosence „Mniej niż zero” faktycznie pojawili się politycy. Szczerze mówiąc ja to zobaczyłem dopiero po którymś koncercie. A o Kaczyńskim dowiedziałem się, kiedy naszego dźwiękowca zaatakował jakiś człowiek, że Kaczyński to jego idol. I nie może mieć zakrytych oczu. Pytałem twórcę tych wizualizacji i wyjaśnił, że Kaczyński był jednym z wielu, pojawiają się tam też politycy związani z aferą Fozz. Najzabawniejsze, że tam się pojawiają najwięksi politycy świata np. Obama. Pasuje nam ta metafora. Bo ci najwięksi często dla nas znaczą mniej niż zero i odwrotnie. Polityka w ogóle jest brudna i staram się być od niej daleko. A jeśli mówić o odwadze przekazu to np. piosenka „Strach się bać” zniknęła z youtuba, nikt nam nie wytłumaczył powodu. Teraz próbujemy ją odzyskać i opublikować od nowa. Ja myślę, że nie ma tej piosenki bo jest wprost i to się nie podoba. Nie przykładam do tego wagi. Zależy mi na tym, żeby na scenie mówić ludziom prawdę,
To dlatego prasa nigdy nadmiernie Was nie lubiła?
Janusz Panasewicz: Trafiliśmy w niszę. Był Robert Brylewski, zespoły tzw. zaangażowane, Maanam, Oddział Zamknięty... I nagle pojawiliśmy się my, tacy rozrywkowi, barwni. Z prasą było różnie. Nie byliśmy zespołem, który nagle coś zmieniał, odkrywał coś nowego. Może to przeszkadzało. Zawsze zależało nam jednak na jakości gry, Janek Borysewicz wkładał w to mnóstwo energii. Prasa może i coś zarzucała, ale ludzie przychodzili na koncerty i mówili: „jak oni grają!”.
1987 rok. Dlaczego dostaliście zakaz grania koncertów?
Janusz Panasewicz: Dostaliśmy wyróżnienie na Tokyo Music Festiwalu. Jako zespół i Janek dostał nagrodę za dwie kompozycje. To naprawdę było coś. Pierwsze miejsce zdobyła wtedy Gloria Estefan. Byliśmy w euforii, wróciliśmy docenieni i ruszyliśmy w trasę. Janek podczas jednego z koncertów (był tam z 10 letnią córką) odpowiedział, w swoim stylu, na zaczepki. Trzeba pamiętać, że byliśmy młodzi. Pamiętam tylko, że to było takie kibolskie towarzystwo i tego rodzaju zaczepki. Nikt nas nie mógł rozwiązać, ale minister kultury miał inne sposoby. Wysłał notkę do wydziałów kultury, żeby nas nie zatrudniać. W pierwszym okresie tego zakazu czułem się fatalnie. Ludzie mnie wytykali palcami, nikogo nie obchodziło, że to Janek. Po 8 miesiącach nagle się dowiedzieliśmy, że możemy grać.
Jak brać na klatę błędy kolegów z zespołu?
Janusz Panasewicz: Nikt wtedy nie wiedział czy ta decyzja będzie na zawsze. Zacząłem nawet nagrywać singiel na płytę solową. Nagrywał ze mną Paweł Mąciwoda, który teraz gra w zespole Scorpions. Zebrało się wokół mnie kilku fantastycznych muzyków wtedy. Te utwory jednak nigdy się nie ukazały. Andrzej Mogielnicki był zły na Janka, to była frustracja, ale także jakiś rodzaj dojrzewania, że tacy po prostu jesteśmy. Że to taki zespół.
W mediach to na Ciebie często spada obowiązek bywania? Dlaczego?
Janusz Panasewicz: To jest niepisana umowa między mną i Jankiem. Janek za to lubi w fachowych pismach mówić o muzyce, to jest dla niego ważne. Pojawia się w radio i opowiada o bluesie.
Po tylu latach bycia na scenie, nie wierzę już, że to tylko marketing? (Jeżeli zespół ma taki sukces i tyle lat jest ważny to musi być w nim prawda. Jaka jest ta wasza? Może ten "Włóczykij" nauczył Ciebie prawdy w interpretacji?)
Janusz Panasewicz: To jest trudne. Bardzo trudne jest to złamanie prywatności. Długo nie umiałem się w pełni tym podzielić. W pewnym momencie, kiedy powstawała płyta „Na na”, napisałem 3 teksty. I wtedy chłopaki z zespołu powiedzieli: To jest świetne, rób to dalej. To było nam wtedy bardzo potrzebne. Sposób grania, nonszalancja, to wszystko jest w nas. To jak się ruszam na scenie, to nigdy nie było wystudiowane, to zawsze były moje, nasze emocje. Prawda z naszej codzienności wyłazi na scenie. Piszą do mnie na facebooku młodzi ludzi i pytają o teksty. To mnie dziś bardzo cieszy. To znaczy, że te piosenki mogą być dla kogoś ważne. Te piosenki poszły w świat, cytaty weszły do języka powszechnego.
Co teraz można powiedzieć młodemu twórcy?
Janusz Panasewicz: Świat się zmienił. Wśród ludzi bardzo przypadkowych, dla których atrakcyjne jest bycie przed kamerą, jest mnóstwo ludzi piekielnie utalentowanych.
Podczas Idola miałem kilka takich odkryć, że widziałem siebie z początków, widziałem wrażliwość, emocje, taką iskrę, że ktoś ma coś do powiedzenia. Ja mogę doradzić coś, ale wiadomo, że później to zależy od determinacji i ciężkiej pracy.
Jak rodzice reagowali na taki sukces Lady Pank? Na to ciągłe zamieszanie?
Janusz Panasewicz: Ja wracałem na Mazury do swoich przyjaciół, brałem łódkę i byłem zwykłym chłopakiem. Ja po prostu wiem, że taki mam charakter, że niewiele się zmieniło we mnie. Moja rodzina nigdy nadmiernie nie reagowała na mój sukces. Częściej mamę czy braci wypytywano o mnie. Podpisywałem płyty dla kolegów braci, ale to wszystko.
Ty i Janek jesteście z tej samej gliny? Jak się rodzi taka przyjaźń?
Janusz Panasewicz: My od 83 roku byliśmy non stop ze sobą. Wszędzie. Przebywanie razem przez 2 lata non stop sprawiło, że się siebie nauczyliśmy. Wiemy dziś o sobie wiele. Na scenie wyczuwamy się tak, że od razu wiemy, że coś jest nie tak. To jest znajomość na dobre i na złe. Całe życie, całą młodość spędziliśmy przecież razem.
Ale to jest trudne, sam wiesz, są koledzy, którzy się obrazili, odeszli? Dlaczego Paweł Mścisławski miał dość Lady Pank?
Janusz Panasewicz: My Pawła bardzo lubimy. On po prostu nie chciał mieszkać w Polsce. Spotykamy się z nim za każdym razem, kiedy gramy w Nowym Jorku. Nigdy Pawła nie wyrzuciliśmy z zespołu. Miał marzenie, żeby grać w Bon Jovi. Kilka razy go namawiałem, żeby ze mną wracał, to był jego wybór. Po latach czasem wychodzi z niego jakaś zadra, to niespełnienie. Widzę to czasem, ale ja go naprawdę rozumiem. Kochał muzykę, a codzienność muzyka w Polsce to była bieda. Cinkciarze się bogacili, a nie my. Więc Paweł został kierowcą trucka w Stanach.
Bardzo przyjemny reportaż o Olecku pokazuje jak ważne to jest miejsce dla Ciebie? Widzę też, że scena powoduje, że wśród swoich rówieśników wciąż jesteś najmłodszy?
Janusz Panasewicz: Pewnie coś w tym jest. Wiele razy próbowano mnie przebrać w „dojrzalsze” stylizacje, ale to się nigdy nie udało.
Ponad 100 koncertów rocznie przez 36 lat? Jak mieć na to energię?
Janusz Panasewicz: Odpoczywam w domu, lubię się po takich trasach wyciszyć, ponudzić, jeżdżę na rowerze, poza tym moi 10 letni synowie dają mi oddech. Jeżeli moi synowie zechcą z pasji zostać muzykami, będę szczęśliwy, ale jeśli będą sportowcami, lekarzami, naprawdę kimkolwiek, najważniejsze, by byli spełnieni.
Starszy syn zajmuje się motoryzacją, a ja nadal nie mam prawa jazdy. Śmieję się, że jeżdżąc 35 lat po polskich drogach, prawko powinienem dostać od ręki. Samochody nigdy mnie nie kręciły.
Często odwiedzasz Mogielnickiego na Dominikanie?
Janusz Panasewicz: No właśnie nie. Wciąż brakuje na to czasu. To co mi się podobało, to jak Andrzej opowiadał, że kupno domu i związane z tym sprawy urzędowe trwały 1 dzień. Mamy plan, żeby wrócić do pracy z Andrzejem przy nowej płycie. Tematów przez ten czas się nazbierało. Mnie to cieszy bo nauczyłem się interpretować teksty Mogiela, rozumiem je najlepiej. Mamy z Andrzejem wiele wspólnego.
Co jest najtrudniejsze, kiedy nagrywacie kolejną płytę i nie odnosi spektakularnego sukcesu?
Janusz Panasewicz: Dla nas szukanie pomysłów muzycznych, ciągły rozwój, regularne nagrywanie płyt jest ważne. Staramy się poszerzać repertuar. Przemycamy sobie tym sposobem nowe piosenki do znanego wszystkim repertuaru. To odświeżające i potrzebne, praca w studio jest też przyjemna. Niedawno wydaliśmy płytę "Zimowe Graffiti 2". Pierwsza część od ponad 20 lat nie daje o sobie zapomnieć. Ludzie tę płytę bardzo lubią i często nam dawali takie sygnały. Janek w pewnym momencie zaczął mówić, że komponuje muzykę na drugi taki album. Napisałem pierwszy raz w życiu osobisty tekst o rodzicach. Ale napisałem też o człowieku, o bezdomnym, którego spotykałem w centrum Warszawy, w okresie świątecznym spotykanie go było najbardziej bolesne. Pamiętam raz dałem mu pieniądze i zapytałem co słychać, odpowiedział coś w stylu: „Kiedyś robiłem fajne rzeczy, nie to co teraz”. Do dziś zdarza mi się o nim myśleć, mam nadzieję, że żyje.
Zajmuje mnie też ten nasz podział, że ludzie coraz częściej, nawet na święta, nie chcą jechać do domu bo boją się konfrontacji z rodziną.
Robiliśmy tę płytę na dużym luzie, ale kompozycje Janka mnie zachwyciły. Na grudniowych koncertach te nowe utwory wejdą do naszego repertuaru.
Pierwsza płyta była ogromnym sukcesem, ale nie mam już, po tylu latach pracy, nadmiernych oczekiwań.
Kiedy usłyszymy te kompozycje na żywo? Gdzie gracie w Grudniu?
Janusz Panasewicz: Gramy obecnie bardzo dużo koncertów klubowych, graliśmy np. w Reykjaviku dla kompletu publiczności. Koncerty biletowane najbardziej cieszą, wiesz, że grasz dla swoich odbiorców. W Polsce gra się dużo koncertów darmowych, dla mnie to jest jednak nie do porównania. Zapraszamy 1 grudnia do Kielc, 2 grudnia do Stodoły, 3 Grudnia do Starego Maneżu w Gdańsku i 13 grudnia do łódzkiej Wytwórni. Zagramy na tych koncertach również kilka utworów z płyty "Nocne Graffiti 2".