Wielki talent, przedwczesna śmierć, romanse z komunistyczną władzą i powszechne odrzucenie. Twórczość Andrzeja Wróblewskiego to zdecydowanie więcej niż romantyczny mit narosły wokół młodego malarza okresu powojnia. O tym dlaczego Muzeum Sztuki Nowoczesnej organizuje historyczną wystawę, co pisał Wróblewski w liście do swojej matki tuż przed śmiercią oraz o przygotowaniach do ekspozycji "Andrzej Wróblewski: Recto/Verso. 1948-1949, 1956–1957" rozmawiam z kuratorką Martą Dziewańską.

REKLAMA
Czemu otwierać wystawę o Andrzeju Wróblewskim właśnie teraz? Czy to czas, w którym toczy się wokół niego jakaś dyskusja?
Wystawa poświęcona Andrzejowi Wróblewskiemu organizowana w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie to owoc długich badań poświęconych artyście realizowanych w Muzeum: seminarium badawczego (2012), międzynarodowej konferencji (2013) wreszcie publikacji. Wszystkie te wydarzenia realizowane były we współpracy z profesorem Erickiem de Chassey, kuratorem wystawy, i od początku pomyślane były jako próba spojrzenia na ikonę polskiej sztuki współczesnej w szerszej, międzynarodowej perspektywie. Przyzwyczailiśmy się traktować twórczość Wróblewskiego lokalnie, a przecież kontekst jego sztuki jest międzynarodowy. Zapraszając do współpracy zagranicznego badacza sztuki okresu powojnia chcieliśmy zobaczyć Wróblewskiego w dialogu z innymi artystami, którzy jak on nazajutrz II Wojny Światowej stanęli przed koniecznością „zaczęcia od zera” i wymyślenia malarstwa od nowa. Tak założone badania od razu spotkały się z entuzjazmem badaczy tak w Polsce jak i zagranicą. U nas potrzeba było "odmuzealnić" zbyt oswojoną legendę narosłą wokół Wróblewskiego. Dla tych, którzy w toku naszych badań dopiero go poznali – jego postawa pokazała całkiem nowe aspekty sztuki tamtego okresu.
logo
Widok ogólny wystawy Dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. B. Stawiarski
Przygotowując się do wywiadu natrafiłam na list Andrzeja Wróblewskiego do matki, w którym tłumaczył jej dlaczego mimo braku sukcesów w malarstwie nie zrezygnuje z dalszej twórczości. Właściwie dlaczego nie został doceniony za życia?
Nie powiedziałabym, że Andrzej Wróblewski nie był doceniany za życia. Wystawiał na ważnych wystawach, publikował, aktywnie działał w stworzonej wspólnie z m.in. Andrzejem Wajdą Grupie Samokształceniowej. Był artystą ambitnym i bardzo charyzmatycznym. Jego sztuka od początku wymykała się jednak zbyt jednoznacznym klasyfikacjom. Nie malował prac wyłącznie abstrakcyjnych, ani czysto figuratywnych co sprawiło, że malarze z kręgu koloryzmu nigdy nie przyjęli go do swojego grona. Nie został też zaakceptowany przez malarzy informelu, którzy uważali, że okłamuje abstrakcję. Nieopowiadanie się po żadnej ze stron i poszukiwanie własnej drogi, automatycznie wyrzucało go poza nurty formujące się w sztuce polskiej po II Wojnie Światowej. Nawet kiedy w latach 50. opowiedział się po stronie socrealizmu jego obrazy nie spotkały się ze stuprocentową akceptacją ze strony władz, nigdy nie były „czyste”, a zawsze choć trochę niejednoznaczne. W tym sensie Andrzej Wróblewski był artystą oddzielnym – nieustannie poszukującym. I zdaje się, że to właśnie czyni jego twórczość tak bardzo współczesną.
Na czym w takim razie przede wszystkim polegała jego wyjątkowość?
Na tym, że jego twórczość składa się z szeregu sprzeczności. Nie da się jej zaszufladkować. Wróblewski tworzył i obrazy propagandowe i formalne eksperymenty na granicy abstrakcji. Był rozdarty między politycznym zaangażowaniem, a artystycznym eksperymentem. Jego dwustronne obrazy, na których skupia się wystawa w Muzeum dodatkowo pokazują, że on tych sprzeczności nie rozstrzyga, nie próbuje ich tłumić, ale pozwala im wybrzmiewać: dwie propozycje są obecne i tak samo obowiązujące. Podobnie dzieje się na obrazach jednostronnych: jego abstrakcje mają cechy ludzkie, jego bohaterowie są abstrakcyjnie kadrowani. Jeśli Wróblewski malował abstrakcyjną, kosmiczną strukturę, nigdy nie była ona idealna. Widać to chociażby w serii astronomicznej z 1948, która wedle założeń artysty, miała zawisnąć w stołówkach i fabrykach, żeby swoją kolorystyką i optymizmem mobilizować robotników do wydajniejszej pracy, do odbudowy nowego świata.
Jednak wszystkie malowane przez niego figury są zawieszone w próżni i sprawiają wrażenie ciężkich, przygnębiających. Ich bryły są pokruszone, rozczłonkowane. Tak jakby sam Wróblewski, na płaszczyźnie płótna, wierzył i zarazem wątpił w ten utopijny, wspaniały świat.
Co dodatkowo ciekawe, pokazywane na wystawie dwukrotne zaczynanie od zera Andrzeja Wróblewskiego – najpierw po doświadczeniu wojny (1948-1949), a potem po okresie wiary w socrealizm (1956-1957) – każe spojrzeć na te dwa wydarzenia jak na dwie następujące po sobie katastrofy – koniec wobec którego artysta musi się pozycjonować.
logo
Widok ogólny wystawy Dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. B. Stawiarski

Czy to że użył (z perspektywy czasu) tych samych środków do mówienia o dwóch rodzajach traumy, doprowadziło go do różnych wniosków?
Tuż po studiach, Andrzej Wróblewski wierzył, że sztuka może zmienić świat. Malował wtedy głównie bardzo ekspresyjne płótna w dużej skali. Uważał, że artysta jest przewodnikiem, a obrazy mają być drogowskazami, mają misję społeczną. Po rozczarowaniu socrealizmem – co jest widoczne w narracji wystawy w MSN – coraz rzadziej sięga do płócien i skłania się ku małym, bardziej prowizorycznym formatom, pracuje głównie na papierze. Bohaterami jego obrazów stają się dzieci, kobiety i przedmioty – a właściwie ich zespolenie z tymi ostatnimi i stopniowe tracenie cech ludzkich. Tak, jak po wojnie Wróblewski malował swoje słynne "Rozstrzelania", na których próbował oddać stopniowe tracenie cech życia, tak prace z końca lat 50. ukazują grozę prozaiczności: ich tematem jest bezsilność, odczłowieczenie, uprzedmiotowienie – inny rodzaj śmierci (wystarczy pomyśleć o oskarżycielskich „Ukrzesłowieniach”). Wyraźnie widać tu zmianę nastawienia do świata i do własnej twórczości: artysta już nie kształtuje świata, ale bacznie go opisuje.
logo
Oprowadzanie kuratorskie dla prasy, prowadzenie Eric de Chassey Dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. B. Stawiarski

Czemu Muzeum zaprosiło do współpracy zagranicznego kuratora? Czy nie lepiej sprawdziłby się ktoś stąd, lepiej znający polski kontekst twórczości artysty?
Zwrócenie się do Erica de Chassey wiązało się z naszą potrzebą spojrzenia na twórczość Andrzeja Wróblewskiego z nowej, szerszej perspektywy. O Wróblewskim napisało w Polsce już wielu wybitnych historyków sztuki, poświęcono mu wiele wystaw w wielu polskich muzeach. Ciągle jednak jest on artystą zupełnie nieznanym zagranicą. De Chassey zapoznał się z jego twórczością przez zupełny przypadek w czasie przygotowań do wystawy zorganizowanej w Lyonie na przełomie 2008 i 2009 r. zatytułowanej „Starting from scratch” („Zaczynając od zera”). Była ona podsumowaniem jego wieloletnich badań poświęconych powojennemu malarstwu w Europie i USA.
Pamiętam jakim szokiem było dla mnie zobaczenie prac Wróblewskiego w pobliżu ekspresyjnych płócien Jacksona Pollocka, Marka Rothko czy Henriego Matissa. Eric de Chassey nie znał narosłych wokół tej twórczości mitów i legend i dzięki temu spojrzał na nią jak na jedną z postaw wobec uniwersalnej tragedii wojny. Było to bardzo odświeżające. Dlatego kiedy przygotowywaliśmy się w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie do badań poświęconych artyście jasnym było, że chcemy zaprosić „zewnętrznego” badacza, który pomoże nam przeczytać tę twórczość na nowo. I w ten sposób w naszym duo, i w dialogu z badaczami z Polski i zagranicy, rozpoczęliśmy długi proces przygotowań do wystawy.
A co współczesny widz może wynieść dla siebie z jego twórczości?
Wróblewski starał się opisać świat po katastrofie i dokładnie jak ten świat, jego malarstwo jest pełne sprzeczności i napięć. To artysta nieustannie próbujący znaleźć sens dla siebie i swojej twórczości: zaangażowany i bardzo aktywny. Dziś żyjemy w cieniu wielu konfliktów politycznych i społecznych – świat trzeba ciągle na nowo wymyślać, znajdować swoje w nim miejsce i swoją w nim rolę. To, że twórczość Wróblewskiego jest tak różnorodna i tak niejednoznaczna pokazuje, że wyboru nie dokonuje się raz na zawsze, a wysiłek poszukiwania własnego języka jest stanem permanentnym. Dokładnie ta postawa czyni jego dzieło bardzo współczesnym. Poza tym niezaprzeczalna jest formalna jakość tej twórczości – to dla widza spotkanie z wielkim malarstwem.
logo
W przeddzień wystawy z kuratorką Martą Dziewańską, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, luty 2015. fot. Anna Diduch