Minister nauki Jarosław Gowin obiecuje uczelniom deregulację
i uwolnienie z gorsetu biurokracji. Ale jednocześnie forsuje zmiany,
które uzależnią je od ministerstwa.
profesor nauk prawnych, Poseł do parlamentu Europejskiego, w latach 2007-2013 Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Ministerstwo Nauki opracowało projekt noweli ustawy o szkolnictwie wyższym, który sam minister nazywa "projektem deregulacyjnym" i "specustawą". Celem jest uwolnienie szkół wyższych od części biurokratycznych obowiązków i wymaganych sprawozdań. Po latach reform takie uporządkowanie przepisów to dobry i naturalny krok.
Jednak w projekcie znalazły się też zapisy, które ograniczą autonomię uczelni i uzależnią środowisko akademickie od woli ministra.
Akredytacja od ministra
Polska Komisja Akredytacyjna od lat ocenia jednostki naukowe i kierunki studiów - niezależnie od polityki i zmieniających się rządów.
Jej negatywne oceny niejednokrotnie prowadziły do zawieszenia naboru na źle prowadzone studia, a nawet do likwidacji kierunku. Akredytacje to respektowana w całej Europie gwarancja, że dydaktycy pilnują jakości studiów, a wydział, który je prowadzi, działa zgodnie z prawem.
Pewnie można mieć zastrzeżenia do trybu pracy "PAKi", pewnie jej kontrole bywały dla uczelni uciążliwe, ale system niezależnych akredytacji sprawdził się na całym świecie. U nas także.
Tymczasem Jarosław Gowin przyznał w niedawnym wywiadzie dla "Onetu", że gdy ustawa wejdzie w życie, Polska Komisja Akredytacyjna będzie pełniła wyłącznie "funkcje mentorskie". PKA będzie wprawdzie sprawdzać jakość programową i instytucjonalną uczelni, ale według kryteriów, które ustali minister. Natomiast to pracownicy resortu będą oceniać, czy uczelnie i ich wydziały działają zgodnie z przepisami.
Jeśli będzie to zadanie polityków PiS i tych pracowników ministerstwa, którzy mogą przejmować najważniejsze dyrektorskie stanowiska z politycznego nadania, to nie wróżę dobrze tym jednostkom uczelni, dla których autonomia i niezależność polityczna stanowią nadrzędną wartość.
Dotacja i awans od ministra
Resort nauki przewidział też w projekcie nowelizacji, że minister będzie mógł prowadzić "działania na rzecz podniesienia wiedzy w zakresie szkolnictwa wyższego" i wykorzystywać w tym celu fundusze unijne.
W uzasadnieniu do projektu ustawy można doczytać, że Jarosław Gowin będzie mógł te pieniądze wydawać w trybie pozakonkursowym.
Oznacza to, że bez udziału ekspertów ze środowiska naukowo-dydaktycznego środki te popłyną nie na najbardziej uzasadnione merytorycznie projekty, ale te wybrane według "widzimisię" ministra.
Dodatkowo Jarosław Gowin zapowiedział nową szybką ścieżkę awansu dla "wyjątkowo charyzmatycznych mistrzów dydaktyki" (z wywiadu J. Gowina dla "Onetu"). Czy dla tych mistrzów, których minister nauki wychwalał pod niebiosa podczas swojej wizyty w Toruniu?
Mam nadzieję, że będzie to droga awansu wyłącznie dla pracowników Państwowych Wyższych Szkół Zawodowych i niepublicznych szkół licencjackich, bo nie wyobrażam sobie, by w uczelniach akademickich "mistrzowie dydaktyki" bez osiągnięć naukowych kształcili najbardziej utalentowanych studentów.
Kij i marchewka dla uczelni
Nie trzeba mieć szczególnie bujnej wyobraźni, by przewidzieć skutki tych propozycji. Jeśli uczelnia czy wydział narażą się prezesowi, rządowi czy ministrowi - nietrudno będzie doszukać się nieścisłości w przestrzeganiu prawa, obniżyć ocenę (Wydziały Prawa, krytykujące ustawę o Trybunale Konstytucyjnym?) i nie przyznać środków z UE.
Gdy akademicy okażą się lojalni, będą natomiast mogli liczyć na unijne fundusze i dydaktyczny awans.
Minister Gowin szyje uczelniom bardzo ciasny gorset.