W projekcie przebudowy państwa według PiS brakowało dotąd najważniejszego – oficjalnej ideologii. Ale od przejęcia mediów przez jedynie słuszną partię już wiadomo. W charakterze marksizmu-leninizmu obsadzone zostały „wartości chrześcijańskie”. A że o wszystkim decydują kadry, to „wartościom” grozi teraz mniej więcej to samo, co wcześniej spotkało leninizm.
Dlaczego? Ponieważ w rezerwie kadrowej „dobrej zmiany” znalazły się zastępy osób, traktującej owe „wartości” wyłącznie jako figurę retoryczną. Bo czy prominentnego kandydata do nowych elit medialnych, który otwarcie mówi o eliminacji z życia publicznego „Owsiaków i innych ludzkich glist”, można uznać za chrześcijanina, niezależnie od tego, jakie oficjalne deklaracje składa na temat swojego wyznania?
Ludzie autentycznie wierzący nie łamią przysiąg składanych przed Bogiem (dla przypomnienia – wszyscy posłowie rządzącej teraz partii, na czele z aktualnie urzędującym prezydentem, w czasie sejmowego zaprzysiężenia powoływali się na Stwórcę). Nie dają „fałszywego świadectwa”, co do swoich intencji. Nie są też zdolni siać nienawiści. No, chyba że Boga mają jedynie na ustach, ale niekoniecznie „w sercu”.
Jak powiada Ewangelia – „po owocach ich, poznacie je”.
Z weryfikacją wiary w codziennym życiu w ogóle jest ogromny problem, i to nie tylko w Polsce. Życie pozadoczesne, to całkiem inna sprawa, ale – jak dowodzą obiektywne badania naukowe – w świecie realnym, religijność bynajmniej nie czyni nas lepszymi obywatelami, członkami społeczności ani – w ogóle – ludźmi.
To nie jest argument przeciwko religii. To tylko statystyka.
Ta zaś z zimną konsekwencją dowodzi, że wiara –wbrew deklaracjom tych, co chcieliby zwiększenia obecności religii w życiu społecznym– wcale nie wpływa na „etykę praktyczną” jej wyznawców.
Dowiedli tego praktyczni Amerykanie (choć nie tylko oni).To właśnie w Stanach już jakiś czas temu zostały podjęte pionierskie badania naukowe, próbujące ustalić związek między zaangażowaniem religijnym a „moralnością dnia codziennego”. Spore osiągnięcia ma na tym polu psycholog z Saint Peter’s University w Jersey City University o swojsko brzmiącym nazwisku Dan Wisneski. Ale jeszcze lepiej niż psychologia radzi sobie z ewaluacją znaczenia religii w życiu publicznym zwykła statystyka.
Przykładem – jednym z wielu – może tu być duże studium Phila Zuckermana z Pitzer College –Atheism, Secularity,and Well-Being: How the Findings of Social Science Counter Negative Stereotypes and Assumptions”, wydane stosunkowo dawno temu, bo w 2009 roku.
Z danych zestawionych w Zuckermana wynika to samo, co każdy może sobie sprawdzić w statystykach. Że – mianowicie – zaangażowanie w praktyki religijne to raczej marny prognostyk dla oceny doczesnych kwalifikacji moralnych tak jednostek, jak całych społeczeństw.
Świadczą o tym choćby statystyki zakładów penitencjarnych.
Materiały zebrane przez Zuckermana dowodzą, że „statystyki morderstw są najniższe w krajach świeckich, a zdecydowanie wyższe w państwach, gdzie kult religijny ma duże znaczenie. Wśród 50 najbezpieczniejszych i najbardziej praworządnych krajów na świecie zdecydowana większość to państwa laickie”.
Tę samą prawidłowość w odniesieniu do jednostek ilustrują statystyki zakładów karnych z USA. Najwięcej ciężkich przestępstw jest popełnianych w stanach leżących w tak zwanym Pasie Biblijnym (Bible Belt), gdzie występuje największa koncentracja amerykańskich fundamentalizmów religijnych, głównie chrześcijańskich. W kryminalnych statystykach Ameryki królują nie Nowy Jork czy Kalifornia, ale Luizjana oraz Alabama. Ten sam Nowy Jork, należący do najbardziej liberalnych i laickich stanów Ameryki, ma jeden z najniższych w kraju współczynników ciężkiej przestępczości kryminalnej.
Stany są krajem o najwyższym w cywilizowanym świecie (może z pominięciem Polski) współczynniku ludzi wierzących i jednocześnie „więzieniem świata”, przodują bowiem w statystykach także pod względem osadzonych, i to zarówno w liczbach bezwzględnych jak i w procencie uwięzionych w stosunku do liczebności całej populacji.
Rzecz znamienna – w Ameryce grupą najbardziej praworządną, bo najskromniej reprezentowaną wśród skazanych są… ateiści. Ich udział w społeczeństwie USA jest szacowany na około jeden procent, natomiast w populacji więźniów stanowią oni zaledwie 0,7 procenta. Katolików jest wśród więźniów 25,1 procenta, przy 24 –procentowej reprezentacji w społeczeństwie. Jeszcze gorzej wypadają muzułmanie. Wśród ogółu Amerykanów jest ich niecały procent. Tymczasem stanowią aż 5,6 procenta pensjonariuszy zakładów karnych w USA.
Gorliwość religijna nie pomaga nie tylko w respektowaniu prawa i powstrzymywaniu się od przemocy wobec bliźnich. Nie sprzyja ona także życiu rodzinnemu.
Z danych przytoczonych przez Zuckermana wynika, że agnostycy i niewierzący rozwodzą się… rzadziej, niż ludzie deklarujący się jako głęboko religijni. Przynajmniej w Ameryce. I że kobiety z grup konserwatywnych chrześcijan są najczęstszymi ofiarami przemocy domowej.
Zdeklarowani chrześcijanie częściej niż inni uprawiają też seks bez żadnych zabezpieczeń. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bowiem wierzący zazwyczaj unikają antykoncepcji. Tyle, że cytowane przez Zuckermana dane dotyczą seksu przed i pozamałżeńskiego.
To może ludzie religijni są bardziej od niereligijnych życzliwi dla współobywateli, bardziej wyrozumiali, bardziej hojni i skłonni do bezinteresownej pomocy ?
Nic z tych rzeczy. Największymi dobroczyńcami (w sensie udziału funduszy pomocowych w dochodzie narodowym) świata są w tej chwili najbardziej laickie kraje Zachodu, czyli państwa skandynawskie!
Z amerykańskich badań wynika też, że mniej żarliwa wiara skutkuje większą tolerancją. Umiarkowanie wierzący częściej niż fundamentaliści skłonni są bowiem popierać koncepcję praw człowieka oraz ideę równości obywateli wobec prawa i w życiu społecznym.
Ludzie głęboko religijni są natomiast, bardziej niż inni, skłoni popierać nie tylko rządy autorytarne, ale także stosowanie tortur. Zapewne w imię miłości bliźniego…
Według amerykańskich statystyk obojętność religijna pozostaje też w korelacji z poziomem wykształcenia. Fundamentalizm oznacza zwykle brak ambicji akademickich, I odwrotnie.
Dane przytoczone przez Zuckermana odbierają politykom reprezentującym interesy organizacji wyznaniowych najważniejszy z argumentów za obecnością religii w życiu publicznym. Dowodzą, że deklarowany pozytywny wpływ religijności na postawy etyczne i jakość życia społecznego, to zaledwie pobożne życzenie zwolenników państwa wyznaniowego. Nic podobnego nie zachodzi.
Prawdziwość wniosków tych badań na każdym kroku potwierdza codzienna amerykańska praktyka. Dowodzi tego choćby raport autorstwa the Organization for Economic Co-operation and Development za rok 2014, referujący poziom „quality of life” (jakości życia) w poszczególnych stanach Ameryki. Obok poziomu przestępczości (w tym zabójstw i napadów z bronią w ręku) na obraz społecznego dobrostanu składają się tu dane o stopie bezrobocia, przeciętnych dochodach (i obszarach ubóstwa), przemocy w rodzinie, wykształceniu, ciążach nastolatek, a nawet o częstotliwości występowania cukrzycy i otyłości. Bowiem dopiero te wszystkie parametry razem wzięte dają wyobrażenie o tym, w których regionach Ameryki żyje się zdrowo, zasobnie, spokojnie i bezpiecznie. A w których wręcz przeciwnie
Nie będzie chyba żadną niespodzianką, że wyniki przywołanego wyżej raportu pokazały negatywny związek między jakością życia społecznego a oficjalnie deklarowaną religijnością mieszkańców różnych regionów USA.
Najlepiej żyje się ludziom tam, gdzie otoczenie społeczne jest najbardziej laickie!
Najsłabiej pod każdym względem wypadły w rankingu jakości życia stany leżące w Pasie Biblijnym (Mississippi, Alabama), najlepiej – świecki Wschód Ameryki, zwłaszcza Nowa Anglia. I amerykański Zachód. Chociaż tam sprawę nieco komplikuje imigracja meksykańska.
W swoich dwóch książkach poświęconych temu samemu zagadnieniu – „Society Without God” oraz „Living the Secular Life”, Zuckermann porównuje amerykańskie dane z sytuacją na świecie. I wyniki są dokładnie takie same.
Nie trzeba zresztą żadnych zaawansowanych badań naukowych, żeby zgodzić się z opinią, że kraje o najwyższej na świecie jakości życia – Skandynawia, Beneluks, Japonia, Australia czy Kanada to – bez wyjątku – kraje laickie. Nie ateistyczne, tylko świecie. To zasadnicza różnica.
Prawidłowość tego rodzaju daje się obserwować nawet w tak – wydawałoby się – elementarnej kwestii, jak troska o życie, w krajach religijnych definiowane jako święte. Tak się składa, że najbardziej jest ono szanowane tam, gdzie – oficjalnie – nie ma sankcji świętości, czyli w krajach zlaicyzowanego europejskiego Zachodu. Najmniej zaś cenią życie… państwa wyznaniowe. Teraz na co dzień dowodzi tego działalność ISIS, ale nie tylko. W religijnej z definicji Ameryce wciąż obowiązuje przecież kara śmierci. Ale – rzecz charakterystyczna – jedynie w stanach uchodzących za najbardziej „ konfesyjne”. Bezbożnicy z Nowego Jorku szanują życie zdecydowanie bardziej, niż głęboko wierzący obywatele stanu Teksas.
Oczywiście nie wszyscy Holendrzy czy Szwedzi są niereligijni. Wysoki poziom życia społecznego w ich krajach wiąże się nie tyle z prywatną wiarą obywateli bądź jej brakiem, ile raczej ze świeckim modelem państwa, którego funkcjonariusze oraz oficjalni przedstawiciele zachowują absolutną neutralność światopoglądową w życiu publicznym (w co i jak gorliwi wierzą prywatnie, to już ich sprawa). Ta prawidłowość dotyczy zarówno społeczeństw stosunkowo jednolitych wyznaniowo i etnicznie (jak Japonia), jak i tych bardziej wielokulturowych, jak kraje Beneluksu. Nie chodzi więc o konfesję, ale o zasadę rozdziału religii i państwa.
Jeśli ta zasada nie jest przestrzegana, to kraj, niezależnie od tego czy katolicki, czy muzułmański, czy też buddyjski, ma zwykle problem z tak zwanym „kapitałem społecznym”, a jakość życia pozostawia w nim wiele do życzenia. Tak jest zarówno na Jamajce, jak w Salwadorze, na Filipinach czy w Jemenie.
Same kościoły powinny więc zabiegać o to, by wiara nie ucierpiała na zbyt ostentacyjnym powoływaniu się na nią przez ludzi świeckich, zwłaszcza polityków. Oni bowiem najczęściej wykorzystują religię do utrwalenie swojej pozycji, gnębienia przeciwników i pogłębiania podziałów społecznych. Co w ostatecznym rachunku najbardziej szkodzi wierze.