Reklama.
Zwykli Polacy pisali w nich, co dla nich osobiście znaczy „dobra zmiana” nad Wisłą. Zrobili to powodowani poniedziałkowym artykułem w NYT, pełnym redakcyjnych obaw o przyszłość Polski pod rządami Prawa i Sprawiedliwości.
Starając się zachować obiektywizm redaktorzy zachęcili w owym tekście do zabrania głosu świadków „dobrej zmiany”, swoich polskich czytelników.
Ci zaś – pomimo że żadne liberalne media nie informowały o tej akcji ani nie drukowały „gotowców”, jak portal „Niezależna” w sprawie „listów do europosłów – rzeczywiście napisali do redakcji NYT. (Szczegóły na Tekst linka)
Maili było tak dużo, że już w jeden dzień po rozpoczęciu akcji i po pierwszym tysiącu wypowiedzi redakcja zaprzestała przyjmowania korespondencji. Przedwczoraj (15.01) podsumowano akcję „List z Polski” na łamach NYT, publikując niektóre wypowiedzi.
Respondenci potwierdzili najgorsze obawy redakcji. Bo choć wśród tysiąca maili znalazło się trochę takich, które do nowych porządków nad Wisłą odniosły się pozytywnie lub po prostu obojętnie, większość z nich potwierdziła to, co mówi się teraz i pisze w Ameryce o sytuacji w Polsce.
A pisze się z troską i głębokim niepokojem, choć Amerykanie ciągle starają się zachować powściągliwość w tonie komentarzy. Niemniej, już nawet media o tradycyjnie konserwatywnym zabarwieniu nie ukrywają obaw co do przyszłości naszego kraju, zwłaszcza w kontekście jego pozycji i znaczenia w Europie i na świecie.
Amerykanie, przynajmniej na razie, starają się szanować prawo Polaków do wyboru opcji konserwatywnej. Piszą więc głównie o kontrowersyjnych ustawach podważających wiarygodność naszego kraju jako odpowiedzialnego, przewidywalnego partnera w relacjach międzynarodowych i biznesie.
W tej perspektywie najważniejsze są – co oczywiste – gwarancje przestrzegania prawa. Inaczej nie ma pewności, że dotrzymane zostaną umowy i sojusze. Kto bowiem – przy zwieszonym systemie kontroli ustaw pod kątem ich zgodności z konstytucją – zagwarantuje inwestorom , że ich pieniądze czy biznesy nie zostaną „znacjonalizowane”? Albo że nagle nie zmienią się warunki prowadzenia interesów?
NYT idzie jednak w swoich ostatnich tekstach o krok dalej. Nie krytykując „ dobrej zmiany” wprost, nazywa jednak siły polityczne, które doszły teraz do głos nad Wisłą „ siłami reakcji”. Zwraca uwagę na niebezpieczne dla wolności sumienia zbliżenie między państwem a religią katolicką I pisze wprost, że nie tylko Polska ale – zdaje się – cała Europa Środkowa wyraźnie „nie dorosła” do standardów demokracji i systemu wartości Zachodu.
No ale NYT uchodzi za pismo liberalne.
Niestety, w tym samym duchu i wręcz tymi samymi słowami sytuację nad Wisłą opisują także media konserwatywne, w tym prestiżowy magazyn „Foreign Affair”, a także raporty takich fundamentalnie prawicowych think-tanków jak AIE – zaplecze intelektualne GOP. (Tekst linka)
Teraz te głosy zaniepokojenia płynące tak z lewa, jak z prawa, wsparły „ listy z Polski”, które przeczytało co najmniej półtora miliona amerykańskich czytelników. Tyle wynosi bowiem średni nakład gazety, która należy do najbardziej opiniotwórczych amerykańskich dzienników. Czego dowiedzieli się z nich Amerykanie?
Że zwyczajni Polacy boją się o demokrację i swobody obywatelskie. Że niepokoi ich tempo zmian ustrojowych i kierunek, w którym one podążają. Że obawiają się o wolność słowa i własną przyszłość w swoim kraju. Choćby dlatego, że – jak część a nich – należą do wymienionej przez jednego z ministrów grupy Polaków drugiej kategorii- „ wegetarian, ekologów i cyklistów”.
Czego jeszcze obawiają się zwyczajni Polacy? Podziału na kategorie właśnie. Tego, że brak poparcia dla poczynań partii rządzącej stanie się – bo już się stał – podstawą do podziału obywateli na gorszych i lepszych. Boją się problemów materialnych i bezrobocia. No i tego, że Polska szybko utraci swoja pozycję w Unii, a być może w ogóle przestanie być państwem Zachodu.
Co ważne, respondenci NYT ów właśnie, antyzachodni, reakcyjny wymiar „dobrej zmiany” odbierają jako osobiste zagrożenie. To nie jest dla nich abstrakcja, ważna wyłącznie dla przegranych elit. Także zwyczajni Polacy aspirują do jakości i stylu życia Zachodu. I – co istotne – doskonale rozumieją, że ten styl i ta jakość nie są możliwe bez respektowania zachodnich standardów i wartości. Że dobre auta i telewizory, wyższa kwota wolna od podatku oraz 500 zł na dziecko są bardzo ważne, to jeszcze nie Zachód.
Doskonale rozumiem te obawy.
Jak większość mojego pokolenia spod znaku Pomarańczowej Alternatywy, nie przypuszczałam, że czeka nas jeszcze kiedyś taka antyzachodnia, antyliberalna „ ucieczka od wolności”. Że w zaledwie dekadę po triumfalnym wejściu do Unii będziemy się szykować by– chyłkiem, milczkiem – uciec opłotkami na swoje przeklęte Przedmurze.
Bo że pchająca się w ręce polityków z zachodu i wschodu okazja, żeby zmarginalizować Polskę i zepchnąć na margines Europy zostanie wykorzystana, nie ma najmniejszych wątpliwości. Tym bardziej, że na własne życzenie zrezygnowaliśmy z euro, a teraz wyraźnie gramy na osłabienie Unii w jednym z najtrudniejszych momentów jej istnienia.
Dla Ameryki zawsze byliśmy sojusznikiem lojalnym wprawdzie, ale o marginalnym znaczeniu. To za Republikanina Busha powstało nowe amerykańskie porzekadło „You forgot about Poland” (zapomniałeś o Polsce), które ma wprawdzie lekko zwiły kontekst ale jest w oczywisty sposób lekceważące i mówi wszystko o postrzeganiu polskiej roli w tym sojuszu.
To samo wynika z amerykańskiej polityki wizowej wobec Polski. To tylko gest, bo polscy emigranci zarobkowi od dawna wybierają kraje Unii. Ale i tego gestu amerykańska administracja też nie zamierza wykonać, i to niezależnie od tego, która z partii jest akurat u władzy. Owszem, Obama to Demokrata, ale Kongres do którego należy ta decyzja, jest Republikański.
Tak więc – Amerykanie mówią w naszej sprawie tym samym głosem, co Europejczycy. Choć dla aktualnej władzy nad Wisłą i jej wiernego elektoratu nie ma to zapewne żadnego znaczenia. Ameryka krytykuje Polskę? I co z tego. „Trybuna Ludu” miała na to sprawdzoną odpowiedź : „A w Ameryce biją Murzynów!” To ciągle aktualne.