Ostatnio coraz głośniej w świecie o Nowym Jorku. Nie dość, że Donald Trump wygrał w New Hampshire, to jeszcze na Manhattanie właśnie rusza New York Fashion Week. Że to błahy temat? Nieprawda! O fryzurze Donalda dyskutuje się w Stanach równie zawzięcie, co o jego pomyśle na deportację 13 milionów imigrantów. A zresztą moda, sama w sobie, ma wiele wspólnego z polityką. Wystarczy przejrzeć najnowsze komentarze prasowe na temat cygaretek premier Szydło…
Czytelnicy prasy ilustrowanej są też na bieżąco z trendami w biżuterii (konkretnie w broszkach) szefowej rządu oraz krojem i kolorystyką jej garsonek. Wiele emocji wzbudził też ostatnio poseł Kukiz’15, który referował program 500+ ubrany w T-shirt i kolorowe szelki.
Ale szelki to „broszka”. Bo Nowojorski Fashion Week już w jednej ze swoich pierwszych odsłon nawiąże do jakże aktualnej teraz nad Wisłą dyskusji nad złowrogą „ideologią gender”. Z „przecieków” wiadomo, że dzisiaj (02.11) na pokazie Kanye Westa „Yezee 3” w Madison Square Garden , promującym zarówno jego nowa płytę jak też najnowszą konfekcję, mają wystąpić przedstawiciele wszystkich ras i płci, ubrani w niemal identyczne, cieliste tiule i trykoty oraz szpilki. I równie wychudzeni. Gender nie chce odpuścić…
Nawet moda nie jest w naszych skomplikowanych czasach politycznie neutralna. Co kreacja, to deklaracja…
Tak naprawdę, to New York Fashion Week ruszył z końcem stycznia, ale moda męska nie budzi w mieście aż takiego poruszenia i takich emocji, jakie towarzyszą zwykle lutowym pokazom kolekcji dla pań.
Tak wiec, dopiero teraz zaczyna się bezpardonowa walka, by choć na chwilę znaleźć się w zasięgu obiektywów. Bo o miejscu na widowni zwyczajny konsument mody nie ma co marzyć. (Kombatanckie opowieści weteranek pokazów, jak to – obezwładniając ochroniarzy osobistym wdziękiem – śledziły pokazy zza kulis, można spokojnie między bajki włożyć. Zaproszenia od lat mają kody cyfrowe określające konkretne miejsce nie tylko we front rows).
Tydzień wystartował tym razem niezbyt szczęśliwie, bo od poniedziałku zrobiło się chłodno, jest szaro, wietrznie i rzuca mokrym śniegiem, tymczasem – jak zawsze podczas FW – w całym mieście nie można złapać taksówki.
Bo nawet najgorsza pogoda nie jest przecież w stanie zniechęcić tłumu wystrojonych jak stróż w Boże Ciało wielbicieli i wielbicielek mody, który to tłum normalnie chodzi w dżinsach, T-hirtach i Nike’ach, ale teraz wbił się w szpilki, peleryny, rurki, lakierki i ciemne okulary i tak wystylizowany biega z szaleństwem w oczach z imprezy na imprezę.
Epidemia „szmacianej gorączki” nie zmienia jednak tego, o czym otwarcie mówią ludzie z branży.
New York Fashion Week w formie, do której przyzwyczaili się nowojorczycy, powoli przechodzi do historii.
Najbardziej oczywistym dowodem, że epoka wielkich imprez modowych „na żywo” dobiega końca jest opustoszały dziedziniec w kompleksie Lincoln Center. Ten wielki, wyłożony jasnym granitem kompleks w centrum Manhattanu, w którym ma siedzibę Opera Nowojorska, Filharmonia i Balet, a na zapleczu mieści się jedna z najbardziej znanych akademii muzycznych na świecie (Juillard School) właśnie teraz, w początkach lutego, na niemal dwa tygodnie stawał się w ostatnich latach główną siedzibą, sztabem dowodzenia i wybiegiem Fashion Weeks.
To tutaj, na terenie niewielkiego Damorsch Park, stały charakterystyczne, kremowe namioty „Tygodni”, którym – też od lat – patronował najważniejszy sponsor imprezy, koncern Mercedes-Benz. Tutaj całymi dniami i nocami kłębiły się też tłumy fashionistas, pozując sobie wzajemnie oraz – jak ktoś miał trochę szczęścia – reporterom prasowym zmierzającym na pokazy.
Owszem, niektórzy projektanci organizowali swoje prezentacje gdzie indziej, przy czym im mniej konwencjonalne miejsce udało im się wybrać, tym wyżej oceniała imprezę publiczność i krytycy. Shows odbywały się więc i w starej zbrojowni, i w dokach na Chelsea, i w parku High Line i w kompleksie portowym na Brooklynie.
Teraz jednak nie ma już ani namiotów, ani Mercedesa, który wycofał się z grona organizatorów. Większość prezentacji odbywa się w Skyline Studios w starych magazynach przy Clarkson Square oraz w przestrzeni Moynihan Station – w budynku dawnej poczty nieopodal Penn Station.
Z roku na rok maleje też liczba partycypujących w imprezie projektantów.
Oczywistym powodem są koszty, niewspółmierne do marketingowych korzyści z imprezy. Otwartym tekstem mówi o tym od lat szefowa Council of Fashion Designers of America (CFDA), Diane von Furstenberg.
Spadku rentowności fachowcy z branży upatrują w rewolucji komunikacyjnej, jaką przyniosła epoka CMC. Mówiąc po ludzku – Targi Mody wychodzą z mody przez Internet i tablety. Bo nie dość, że w tej chwili wszystkie pokazy z Fashion Week można sobie obejrzeć, w czasie rzeczywistym, na ekranie iPhone’a. (pod adresem: nyfw.com), to jeszcze publiczność nie chce czekać, aż kolekcje z wybiegów trafią do sklepów.
Z jednej strony otworzyło to świat mody na miliony nowych konsumentów . Z drugiej zaś – skomplikowało temat. Bo użytkownicy Sieci nie potrafią (i nie chcą) zaakceptować modowego kalendarza, który działa z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem.
Co oglądamy teraz, zimą 2016, na Targach Mody w Nowym Jorku?
Kolekcje na jesień i zimę przełomu 2016/17.W handlu pojawią się one dopiero po wakacjach.
No a kogo obchodzą dzisiaj trendy, które zaczną obowiązywać na ulicy za sześć miesięcy?
W tej sytuacji Targi w ostatnich latach przynosiły korzyść finansową i wizerunkową wyłącznie sektorowi fast fashion, który swoje wersje projektów skopiowanych z renomowanych pokazów wprowadzał do sieciówek w najdalej kilka tygodni po ich debiucie na wybiegu.
Branża o tym wie. Tegoroczny Nowojorski Tydzień Mody przyniesie więc zmiany znacznie rozleglejsze, niż tylko demontaż namiotów przy Lincoln Center.
Aż kilkoro projektantów zapowiedziało bowiem, że to, co zostanie pokazane na wybiegach będzie dostępne dla klientów natychmiast po zakończeniu pokazów.
W ten sposób definitywnie kończy się epoka tradycyjnych Fashion Weeks, i to zapewne nie tylko w Nowym Jorku.
Trochę szkoda, bo na Manhattanie była to jedna z ostatnich okazji do spotkania na ulicy osoby ubranej w coś innego niż szare dżinsy, sportowe buty i szarą pikowaną kurtkę marki NorthPole. Bo owszem, Manhattan to ciągle światowa stolica mody zamieszkała przez jakieś półtora miliona hipsterów. Tylko że oni, jak wampiry w Transylwanii (stąd te ciemne okulary), za dnia kryją się w Chelsea i siedzą po Starbucksach w Villages . I raczej nie wypuszczają się do miasta, nim zapadnie ciemność.