Wrzesień, a więc czas kiedy rok szkolny już sie rozpoczął, zaplanowane zostały takie kluczowe sprawy jak plan zajęć, nadzór pedagogiczny czy doskonalenie zawodowe, to odpowiedni moment na chwilę refleksji. Jaki będzie to rok szkolny?
Ekspert ds. edukacji i oświaty, specjalista z zakresu zarządzania i prawa oświatowego.
Otóż, dzięki ostatnim pomysłom autorstwa MEN będzie on zapewne ciekawy, ale też w pewnym sensie "ostatni", jeśli chodzi o organizację pracy jaką znamy od lat.
Jak każda reforma i ta budzi wiele kontrowersji i wątpliwości u wszystkich stron, których dotyczy. Jako, że nie da sie w jednej w miarę przystępnej publikacji omówić wszystkich zmian i ich konsekwencji, pozwolę sobie przedstawiać je w kilku tekstach, odrębnych dla każdego z zainteresowanych podmiotów. Jest bowiem wiele niedopowiedzeń, błędnych komunikatów czy kwestii, o których MEN, mniej lub bardziej świadomie, najzwyczajniej zapomniał wspomnieć.
I tak, na początek proponuję spojrzeć na proponowane zmiany oczami nauczycieli. Dlaczego nie dzieci czy rodziców? – zapyta ktoś. Szykowane zmiany dotkną bowiem swoim zasięgiem wszystkich nauczycieli niezależnie od typu placówki w jakiej uczą. Mowię tu o zmianach tak fundamentalnych kwestii jak: podstawy programowe, programy nauczania, ramowe plany zajęć czy wreszcie kwestia uprawnień do nauczania. Duży zakres zmian oraz fakt, że nauczyciele już od lat są grupą, której głos przy wszystkich tego typu ruchach ministerstwa jest niestety pomijany, sprawia, że to właśnie od nich należałoby zacząć. Pytanie tylko od czego?
Okres wakacyjny nie sprzyjał temu, aby nauczyciele na bieżąco śledzili kolejno podpisywane akty prawne, ograniczając się często do zapoznania sie z lakonicznymi informacjami z MEN lub opiniami dziennikarzy. Tych ostatnich, rzeczywiście znających sie na edukacji jest niestety niewielu, zaś komunikaty z MEN mówiąc delikatnie nie do końca mówiły wszystkiego. Inna sprawa to to, że niezależnie czy były wakacje czy nie, polscy nauczyciele nigdy nie zaliczali się do ekspertów z dziedziny prawa, często przepisów nie znając, nie śledząc zmian czy wręcz ich nie rozumiejąc. Z tym, że to ostatnie było zasługą przede wszystkim ich autorów. Spowodowało to u nauczycieli dziwne i jak zaraz pokażę zupełnie nieuzasadnione wrażenie, że suma summarum po ostatnio zapowiedzianych zmianach nauczycielom będzie lepiej. Otóż nie do końca...
Dość optymistyczne zapowiedzi Pani Minister, że żaden nauczyciel pracy nie straci zakwalifikować należy niestety do tych z działu „Fantastyka”. Najbardziej chyba dzisiaj zmartwieni nauczyciele gimnazjów usłyszeli, ze nie powinni obawiać się o pracę, gdyż ich godziny znajdą sie teraz w takim samym wymiarze w klasach odpowiednio 7 i 8 szkoły podstawowej. Elementarna wiedza o organizacji gimnazjów każe mi jednak niestety mocno w to wątpić. Dlaczego? Na trzy lata gimnazjum składa sie łącznie, bowiem aż 90 godzin nauki w tygodniu (łączny wymiar godzin w klasach 1, 2 i 3). Nie potrzeba wybitnych kompetencji matematycznych, żeby spodziewać się, że całe 90 godzin nie może znaleźć sie w klasach 7 i 8. Oznaczałoby to obciążenie ucznia ponad 40-godzinnym tygodniem nauki!!!Do tego wszystkiego dochodzi również jeszcze jedna kwestia, na która dziś nawet najmądrzejszy minister nic nie poradzi. Mowa tu o liczebności klas pierwszych w ostatnich latach w szkołach podstawowych. Rewolucje w obowiązku szkolnym oraz niż demograficzny spowodowały, że większość placówek tego typu w Polsce miała dość słaby nabór do klas pierwszych w ostatnich 3 latach, z pewnością słabszy niż jeszcze kilka lat temu. W kolejnych latach te mniej liczne klasy zakończą edukację wczesnoszkolną (klasy 1-3) i problem mniejszej ilości uczniów i klas, czyli de facto godzin pracy przeniesie się do kolejnych lat nauki. Innymi słowy, dyrektorom szkół podstawowych zacznie brakować godzin i etatów dla nauczycieli już zatrudnionych w tych placówkach (w nauczaniu od klasy 4 i wzwyż), a zatem szanse, że będą oni zatrudniać nauczycieli z likwidowanych gimnazjów, są bardzo małe. Co więcej, pokazany niedawno projekt zmian w ustawie o systemie oświaty zawiera zapisy dość jednoznaczne. W myśl pomysłu MEN nauczyciele gimnazjów mają prawo być przenoszeni w stan nieczynny (czyli de facto zwalniania, ale z 6-miesięcznym okresem wypowiedzenia) lub po prostu zwalniani! Jest to nic innego jak słynny art. 20 Karty Nauczyciela, ale w nawet gorszym wydaniu. W przepisach mowa jest po prostu o „nauczycielach gimnazjum”, a więc bez znaczenia będzie tu poziom awansu, wymiar czasu pracy czy typ zawartej z nauczycielem umowy.
Zmiana organizacji nauczania i czasu trwania poszczególnych etapów to również potrzeba zmian w programach nauczania, rozkładach materiałów, statucie czy dokumentacji pedagogicznej. Brzemię tych zmian spoczywać będzie również i tym razem nie na MEN, ale na nauczycielach właśnie. Nikt inny niż nauczyciele nie przygotowuje programów nauczania, pisze rozkładów materiału czy wreszcie podejmuje, tak nielubianych, bo trudnych, uchwał w sprawie zmian w statucie placówki.
Inna zmiana, którą zapowiada MEN, ale znowu niestety nie przedstawiając realnych jej konsekwencji, a tym bardziej szczegółów, to zapowiadane zmiany w ramowych planach nauczania. Zasygnalizowane w czerwcu zwiększanie liczby godzin wybranych przedmiotów, przy jednoczesnym niezmienianiu łącznej liczby godzin nauki dla ucznia, odbyć się musi niestety kosztem innych przedmiotów, czytaj: godzin i etatów nauczycielskich. Nie twierdzę oczywiście, że aktualne ramowe plany nauczania są doskonałe, ale o skandal zakrawa zwlekanie z ogłoszeniem szczegółów zmian w tym zakresie. Chodzi w szczególności o fakt, że nauczyciele powinni mieć czas, aby się do nich przygotować, mieć szansę uzupełnić kwalifikacje czy zaplanować własną pracę w nieco dłuższym horyzoncie niż „byle do czerwca”. Inną zmianą, której efekty są zupełnie inne niż komunikowane przez MEN jest czysto teoretyczna likwidacja tzw. „godzin karcianych”. Z żalem muszę stwierdzić, że większość nauczycieli nabrała się na zapewnienia Pani Minister z czerwca, że te słynne dwie godziny karciane (w szkołach ponadgimnazjalnych jedna) zostaną w końcu zlikwidowane, a nauczyciele uwolnieni od tego obowiązku. Jak wielka była radość w radach pedagogicznych najlepiej wiedzą sami nauczyciele. Niestety dużo większe jest aktualnie rozczarowanie w tych samych radach, gdy po powrocie z wakacji nauczyciele wczytali się szczegółowo w zapisy zmienionego art. 42 Karty Nauczyciela. I co tam znaleźli? Owszem, zlikwidowano zapis o odpowiednio 1 lub 2 godzinach, których dotychczasowym przeznaczeniem mogły być praca z uczniami zdolnymi, słabymi lub zajęcia świetlicowe, umieszczając w to miejsce zapis o dodatkowej pracy z uczniami w wymiarze zgodnym z potrzebami placówki. Nowe przeznaczenie tego niezdefiniowanego w Karcie Nauczyciela wymiaru godzin to nadal praca z uczniem zdolnym oraz słabym, ale również zajęcia opiekuńcze. I tak, znowu proza życia okazała się dużo smutniejsza niż optymistyczne zapowiedzi Ministerstwa czy oczekiwania nauczycieli. Do zakresu nowych zadań spoza pensum, typu koła zainteresowań czy zajęcia wyrównawcze i to w wymiarze nie większym niż maksymalnie dwie godziny, doszły jeszcze zajęcia opiekuńcze, a więc opieka w czasie wycieczek, wyjść poza szkołę, oczekiwania na autobus czy niepłatnych zastępstw za nieobecnych nauczycieli. Co więcej ilość tych dodatkowych godzin nie została ograniczona niczym innym niż szeroko rozumianymi potrzebami placówki. Z doświadczenia wiem, że liczba tych godzin będzie pewnie różna w zależności od szkoły. Inaczej wyglądała będzie sytuacja na przykład w dobrym liceum w centrum miasta gdzie nie ma potrzeby organizowania dowozu uczniów czy organizacji zajęć wyrównawczych, a zgoła inaczej w małej szkole wiejskiej, gdzie niezależnie od poziomu uczniów zawsze będzie istniała chociażby kwestia dowozu, oczekiwania na autobus czy przyjazd rodziców. Niestety to samo doświadczenie nie pozwala mi nijak, niezależnie od typu szkoły, zakładać nawet, że wymiar tych nowych „zlikwidowanych” godzin będzie mniejszy niż dotychczasowe dwie.
Ostatnia zmiana, tylko pozornie niemająca wpływu na pracę nauczycieli to kwestia uprawnień kuratora oświaty. Z ustawy o systemie oświaty usunięto zapisy o potrzebie uprzedniego informowania dyrektora placówki o realizowanych przez kuratorium obserwacjach na jej terenie. Innymi słowy, wizytatorzy otrzymali uprawnienia do obserwowania wszelkich zajęć organizowanych przez placówkę bez informowania o tym fakcie jej dyrektora. Nie musi to od razu oznaczać nachodzenia nauczycieli przez pracowników kuratorium oświaty, stwarza jednak możliwość zupełnie nieuzasadnionego ingerowania i przeszkadzania w trakcie zajęć oraz wiele niepotrzebnych emocji.
Podsumowując wypadałoby pochylić się nad losem polskiego nauczyciela i życzyć wszelkiego powodzenia i cierpliwości. Ja jednak, zanim pocieszę i zacznę współczuć, chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedno, mianowicie na udział i wkład nauczycieli w powstawanie właśnie takich, a nie innych pomysłów w MEN. Z dużym żalem, ale jeszcze większą dozą szczerości, stwierdzić muszę, że polscy nauczyciele, przy wszystkich swoich talentach i zaangażowaniu, stanowią najsłabszą grupę zawodową w Polsce. Grupę, która od ponad dwudziestu lat, kiedy to odważyła się zawalczyć o siebie (wtedy akurat w postaci strajku) niestety zatraciła gdzieś gen waleczności czy instynkt przetrwania, cedując często te obowiązki na mało efektywne i wzajemnie skłócone związki zawodowe. W efekcie, każdy kolejny minister przeprowadza eksperymenty oświatowe, od ponad czterech lat podwyżki są tylko w zapowiedziach, a środowisko nauczycielskie staje coraz mniej zintegrowane, za to bardziej zmęczone i zrezygnowane.
Podobnie jak wszyscy nauczyciele w Polsce ja również oczekiwałem z dużymi nadziejami na zmiany i kolejny raz na pięknych zapowiedziach i uspokajaniu nauczycieli się skończyło. Kolejny minister zamiast nauczycieli realnie wesprzeć, odciążyć w liczbie dodatkowych zadań czy wreszcie docenić ich pracę podwyżkami, obowiązków nie ujął a wręcz dołożył, wprowadził ogólną niepewność zatrudnienia, a pieniądze zamiast na podwyżki, pójdą na sfinansowanie reformy tylko i wyłącznie organizacyjnej i fasadowej.
Już dziś, nawet nie znając jeszcze jej szczegółów, widać dość dobrze, że MEN powinien się z niej wycofać. Gwarantuję, że odwołując zaproponowane pomysły minister Zalewska osiągnie więcej niż siląc się na eufemizmy podczas konferencji prasowych. Mi osobiście również będzie łatwiej pisać dużo bardziej optymistycznie. Na dzień dzisiejszy, jeśli chodzi o oświatę, hasło przewodnie partii rządzącej powinno zostać zmienione na „kiepska zmiana” lub co najmniej w już istniejącym haśle pomiędzy słowami „dobra” i „zmiana” należy dopisać przecinek.