W mojej pracy bez telefonu jak bez ręki. Mam go zawsze przy sobie, sprawdzam, co się dzieje na Facebooku, Twitterze, w mediach branżowych. Cały czas muszę trzymać rękę na pulsie. Zatem nic dziwnego, że biegania bez telefonu też sobie nie wyobrażam. Dziś zatem chciałem napisać kilka słów o aplikacjach, które ułatwiają mi treningi.
Na pierwszy ogień – Endomondo. Jeszcze na dobre nie zacząłem biegać, a już miałem wgraną aplikację w telefonie. Takie placebo 2.0, zapewnienie samego siebie, że już wykonałem pierwszy krok. Nie o tym jednak powinna być mowa. Czemu ta aplikacja tak dobrze sprawdza się podczas treningów? Przede wszystkim, gdyby podczas treningu towarzyszył mi tylko stoper, to potem trudno by mi było zobaczyć progres pomiędzy jednym wyjściem na bieganie, a drugim. Tutaj dzięki mapce i liczbie przebytych kilometrów zapisywanych w historii mogę czarno na białym zobaczyć, że moja forma ma się coraz lepiej. Kolejnym plusem jest możliwość programowania treningów interwałowych (w wersji premium, ale czymże jest kilkanaście złotych przy takim ułatwieniu?) i rywalizacja ze znajomymi. Ja niestety jestem daleko w tyle, więc ich wyniki są raczej inspiracją niż konkurencją.
Czy da się biegać bez muzyki? Nie wiem, bo nie próbowałem. Zawsze mam na uszach słuchawki, a w telefonie odpalony Spotify z odpowiednią playlistą. Jeśli akurat wylosuje się odpowiednia piosenka, to mam dodatkowy kop energii. A najlepsze jest to, że nawet jeśli nie słuchamy na co dzień muzyki, która nadawałaby się do biegania, to bardzo szybko możemy znaleźć już przygotowane playlisty dopasowane do naszego stylu treningów. Jedynym minusem może być to, że jeśli słuchacie muzyki przez Internet, to biegając po jakimś lesie nagle zerwie wam połączenie. Dlatego lepiej wcześniej zsynchronizować sobie piosenki z urządzeniem.
Z racji, że uważam się za średnio zorganizowanego człowieka, potrzebuję również aplikacji, która walczy z moją sklerozą. Najlepszą w swojej klasie jest moim zdaniem Any.Do. Jak pomaga mi w bieganiu? Mam tam wpisane chociażby pory posiłków (jedzenie pięć razy dziennie potrafi być naprawdę kłopotliwe) oraz daty i rozpiskę treningów. Aplikacja przypomina o wszystkim poprzez pop-up wyskakujący na ekranie i sygnał dźwiękowy. Także jeśli telefon mam w ręce średnio dwa razy na godzinę, to na pewno nie przegapię komunikatu, że właśnie jest pora na drugie śniadanie.
Na koniec aplikacja, która działa podobnie do Endomondo, ale dodatkowo wplata do tego... zombie! Wykonujemy zadania, uciekamy przed zombie, które słyszymy w słuchawkach i jednocześnie nabieramy coraz lepszej kondycji. Dla mnie to jeszcze za duże wyzwanie, bo przy treningu interwałowym zaraz by mnie dorwały i straciłbym wszystkie punkty. Aplikacja płatna, ale chyba się na nią naprawdę skuszę, bo bardzo lubię taką formę "grywalizacji" i narracji zwykłych czynności.
Kolejnym etapem w moim bieganiu z urządzeniami najpewniej będzie kupno jakiegoś smartwatcha lub innego narzędzia z rodziny „wearable„, ale na razie ich ceny są tak kosmicznie wysokie, że musi mi wystarczyć smartfon. I to taki niepopularny wśród biegaczy (wnioskując po dostępności wszelkich opasek na ramię itp.), czyli Samsung Galaxy S3. Biegając z nim można sobie jeszcze dodatkowo wyrobić bicepsy. ;)