Czasami można, czasami nawet trzeba się napić w podróży, tylko zawsze należy wziąć pod uwagę okoliczności przyrody, w których się spożywa alkohol i swój własny stan zdrowia.
Jeszcze tego samego dnia, po zakupach zrobionych na targu i w monopolowym sklepie, rozpoczęliśmy zwiedzanie Cuzco. Miasto samo w sobie jest fascynujące. Bajecznie położone i z charakterem, który czuje się na każdym placu, w każdej uliczce i każdym zakątku.. Z czasów inkaskich pozostało tu jednak niewiele. Oddziały hiszpańskiego konkwistadora Francisco Pizarro podbiły Imperium Inków w 1533 roku, lecz wówczas zabytki jeszcze oszczędzono. Pobożni Hiszpanie puścili pogańskie inkaskie budowle z dymem trzy lata później, w odwecie za powstanie zorganizowane pod wodzą Manco Inki.
Około godziny 11.00 wieczorem, przejrzawszy zrobione zdjęcia, jesteśmy z Elą gotowe do snu. Grzecznie leżymy w wełnianych czapkach pod stertą dopiero co zakupionych okryć i rozkoszujemy się przyjemnym ciepłem. Mimo zmęczenia sen jednak nie nadchodzi. Może jednak trzeba byłoby łyknąć po kieliszku tej „Cien Fuegos” – myślę sobie, ale boję się powiedzieć o tym głośno. Zamiast objęć Orfeusza zaczynają nas dosięgać dość głośne śmiechy, muzyka i inne odgłosy niewątpliwie sugerujące, że gdzieś w pobliżu odbywa się niezła towarzyska impreza.
- No chyba nie tu, - mówi Ela. – Przecież tu jest hotel, a nie jakaś pijacka melina.
Hałas staje się coraz bardziej wesoły i gromki. Zaczynamy podejrzewać, że jednak pochodzi on z dolnej kondygnacji naszego budynku. Nie damy rady zasnąć.. Nakładam peruwiańskie ponczo, na to wszystko, co już na sobie mam i postanawiam zejść na dół. Muszę sprawdzić, co się dzieje. I ewentualnie interweniować. Wchodzę do salonu na parterze i nie wierzę własnym oczom. Mam chyba halucynacje spowodowane małą ilością tlenu w powietrzu.. Ten hałas dobiega stąd! Przy dużym stole siedzą rozbawieni wszyscy faceci z mojej grupy. Każdy trzyma w ręku szklaneczkę z „Cien Fuegos”. Butelki z wódką stoją na podłodze przy krzesłach. Na stole nie ma żadnego szkła. Stół spełnia bowiem tego wieczoru inną rolę. Jest sceną, na której tańczy topless gospodyni naszego hotelu. O zgrozo! To nie tylko pijacka melina, ale może nawet jakiś burdel. Ładny mi hotel!
- Wybierasz się gdzieś? Sama w nocy? – pyta jeden z uczestników tej libacji, widząc mnie w ponczo i czapce na głowie.
- Nie. Przyszłam zrobić wam zdjęcie. Żebyście mogli później pokazać rodzinom, jak zwiedzaliście Peru.
- Dzięki za troskę. Co my byśmy bez ciebie zrobili… - mamrocze dalej, dobrze już podchmielony Włodek. – Spróbujesz wódeczki?, - proponuje. Nalewa nie czekając na moją odpowiedź. A ja nie czekając, aż naleje również sobie, wypijam trzcinówkę jednym haustem. Niezła. Całkiem smaczna. Lekko słodka. I rzeczywiście grzeje od środka.
- Może dałoby się trochę ciszej, - mówię łagodniejszym już tonem i udaję się na górę, gdzie w sypialni czeka na relację moja współlokatorka Ela.
- No i co? – pyta srogim tonem.
- Szkoda gadać moja droga, - odpowiadam czując, jak przyjemne ciepełko rozchodzi mi się od przełyku do żołądka. – Jak masz stopery, to włóż w uszy, bo inaczej może być ciężko, - doradzam zakopując się znów pod stertę wyrobów z wełny alpaki
W końcu udało nam się zasnąć. Ale nie na długo.
- Ela, - Ela, - budzi mnie głos Włodka, zaprawionego w boju podróżnika, dobrego kompana, nie po raz pierwszy ze mną na trampingu. – Otwórz, - błaga. - Masz jakieś tabletki na serce? – Gniecie mnie w klatce, że nie mogę oddychać, - żali się przez zamknięte przez nas na klucz drzwi.
Podnoszę się, żeby sprawdzić, czy nasza lekarka śpi ze stoperami w uszach. Powinnam ją chyba obudzić. Nagle Ela siada na łóżku, jakby w ogóle nie spała i głośno odpala:
- A won mi stąd, pijaku jeden! Ostrzegałam! - Nie mam żadnych tabletek. - Nie mam w ogóle żadnej apteczki. – I na nocnych dyżurach tu nie pracuję, - A wstanę tylko do zgonu. I nie wstała. Pacjent przeżył.
Obudziwszy się rano byłam pewna, że śnił mi się skecz „Z pamiętnika młodej lekarki”.
Żeby nie wyszło na to, że tylko Polacy lubią się napić w podróży, trzeba przytoczyć dla równowagi przykład innych narodowości, które jeszcze bardziej niż my znane są z tego, że za kołnierz nie wylewają.
Kilka lat temu leciałam liniami Indian Airlines na trasie Katmandu - Delhi. W tymże samolocie rozsiadła się również kilkunastoosobowa grupa rosyjskich turystów. Byli już wyraźnie "trąceni", jak tylko wsiedli do samolotu, ale impreza rozkręciła się na dobre dopiero w kabinie pasażerskiej. Po około 25 - 30 minutach lotu stewardessa zakomunikowała, że musimy zawrócić na lotnisko w Katmandu, ponieważ stwierdzono, że na pokład naszego samolotu został załadowany bagaż, którego właściciel pozostał na lotnisku. Wszyscy trzeźwi w kabinie pasażerskiej, czyli wszyscy oprócz członków rosyjskiej grupy, spojrzeli znacząco na siebie nawzajem i zamarli. Część pasażerów ogarnęła grobowa cisza, a część, ta rosyjska, biesiadowała dalej, napełniając sobie kolejne stakany. Nie słyszeli komunikatu stewardessy, więc nie wiedzieli, że zawróciliśmy do stolicy Nepalu. Nie zorientowali się nawet wtedy, gdy samolot osiadł na pasie do lądowania. Chcieli wysiadać, bo sądzili, że już wylądowali w Delhi.
Tymczasem stewardessa prosiła, żeby wszyscy spokojnie siedzieli na swoich miejscach, podczas gdy służba ochrony lotniska zajmie się bagażami.
Przymusowy postój na lotnisku wylotowym trwał około godziny. Dla wielu pasażerów w tym samolocie była to jedna z najdłużej ciągnących się godzin w ich życiu, dopóki nie odetchnęli z ulgą zobaczywszy, że ten trefny bagaż został odstawiony na bok, kilkanaście metrów od kadłubu samolotu, a potem załadowany przez kilku żołnierzy (chyba saperów) na coś w rodzaju wózko-platformy.
Mogliśmy wszyscy zginąć podczas tego lotu, którego nigdy nie zapomnę. Ale nie zapomnę również dlatego, że nie mogę pojąć tej niefrasobliwości Rosjan, którzy nie przerwali pijatyki nawet w obliczu zagrożenia ich życia.
Ta sytuacja była dosyć ekstremalna i niekoniecznie musi prowadzić do konkluzji, że zawsze w podróży należy unikać alkoholu. W końcu podróże, oprócz odkrywania świata, służyć mają również zacieśnianiu więzów towarzyskich. Ba! Są nawet specjalnie organizowane wyjazdy, których celem jest poznawanie tajników produkcji rozmaitych trunków, najczęściej win, połączone z ich degustacjami.
Czasem też, jeśli podróżujemy po krajach, gdzie flora bakteryjna jest inna niż ta, do której przywykły nasze żołądki, wpicie kieliszka mocniejszego alkoholu po posiłku zjedzonym w lokalnej jadłodajni, jest wręcz wskazane. Dla zdrowotności.