Industrialny, poskręcany świerk czyli rzeźba Moniki Sosnowskiej na najbardziej turystycznym rogu Nowego Jorku i młody mężczyzna jeżdżący po Greenpoincie w mercedesie koloru off-white z numerem rejestracyjnym SALC3SON. Polskie oblicze Nowego Jorku zawsze miało dwojaki charakter – artystyczne, inteligenckie środowiska na Manhattanie, a po drugiej stronie rzeki swojski, kiełbasiany, świat Greenpointu. Choć dychotomia ta nigdy nie była kategoryczna, a dwa polskie Nowe Jorki zawsze się przenikały, w ostatnich latach ten wizerunek znacznie skomplikował rozwój Dużej Polski i Małej Polski czyli Ojczyzny i północnego Brooklynu (ang. Little Poland).
Zmieniły się kierunki polskich wektorów. Nowojorscy Polacy, z obu stron rzeki, z budowy i zza biurka czy sztalugi, wracają do Polski. Według Latitude News, do kraju wracają zarówno ludzie starsi, którzy mają nadzieję na lepszą opiekę socjalną w Polsce, na choćby minimalne emerytury, ale także młodsi, którzy np. nie mają nadziei na zalegalizowanie pobytu, lub nie mogą znaleźć pracy w coraz trudniejszych amerykańskich warunkach. A w Warszawie od lat kolejki po wizy pod amerykańską ambasadą stawały się coraz krótsze, aż w końcu zniknęły wraz z pojawieniem się unijnych paszportów.
Wielu Polaków ucieka z północnego Brooklynu nieco bliżej niż za ocean – do dzielnic Maspeth i Ridgewood na Queensie. Greenpoint, gdzie Polacy mieszkali od końca XIX wieku, przechodzi gentryfikację, czyli wypieranie starszej populacji imigrantów przez młodych, dobrze sytuowanych Amerykanów. Nowojorscy yuppies i hipsterzy, za których stolicę i miejsce narodzin uważa się sąsiadujący z Greenpointem północny Williamsburg, powoli opanowują polską okolicę. Najlepiej widać to na słynnej Manhattan Avenue, gdzie im bliżej hipsterskiego North Side, tym więcej sklepów vintage, małych kafejek, a coraz mniej sklepów mięsnych i plakatów obwieszczających liczne koncerty Budki Suflera. Polskie restauracje na razie nie wydają się być zagrożone, bo nowym mieszkańcom podoba się kiczowaty wystrój i tanie jedzenie np. w legendarnej Łomżyniance. Nie wspominając o odwiecznych polskich sklepach z alkoholem. Każdy bowiem hipster pija Żywca.
Czynsze rosną, a coraz mniej Polaków stać by na Greenpoincie mieszkać lub prowadzić działalność – białe salc3sonowe mercedesy to jednak rzadkość. Najlepiej wyszli na przemianach ci Polacy, którzy kupili budynki w okolicy w latach 80 lub 90. Z roku na rok na domofonie kamienicy w której spędziłam dzieciństwo zmniejsza się liczba polskich nazwisk, ale właściciel budynku ma coraz więcej złotych łańcuszków i wzbogaca swoją polszczyznę coraz większą ilością angielskich słów.
Młodzi Polacy, którym udało się zostać na Greenpoincie, generalnie przyjmują z zadowoleniem rozkwit sceny barowej który towarzyszy gentryfikacji, a coraz więcej z nich dobrze wtapia się w hipsterski tłum. Choć Polski Greenpoint niknie w oczach, wciąż walczy o przetrwanie, pierogami, ciepłym chlebem z piekarni “New Warsaw,” i Żywcem.
Po drugiej stronie rzeki, polska obecność w nowojorskiej sztuce to coraz częściej goście z Polski, albo z Europy, a nie miejscowi artystyści-imigranci. Dobrym przykładem jest uznana przez krytyków wspomniana wyżej rzeźba Moniki Sosnowskiej, która stoi przy Piątej Alei i “stanowi granicę pomiędzy miejskim środowiskiem środkowego Manhattanu a krajobrazem Central Parku,” bądź też retrospektywa polskiej rzeźbiarki starszego pokolenia - Aliny Szapocznikow, hit MOMA, najsłynniejszego muzeum sztuki współczesnej na świecie. Jak pisze Karen Rosenberg w The New York Times, Alina Szapocznikow odeszła gdy zaczęła wchodzić w nowy etap swojej artystycznej kariery, której posmak daje widzowi model Rolls Royce'a, który miał się stać wielką marmurową rzeźbą, “bardzo drogą, zupełnie bezużyteczną, i być obrazem boga najwyższego luksusu.” Trochę jak salc3sonowy mercedes.