Dostaliśmy zaproszenie na pokaz prasowy filmu "Skyfall". Odbędzie się we wtorek wczesnym popołudniem w jednym z warszawskich kin. Zaproszenia są imiennie, organizator prosi o niezdradzanie scenariusza filmu w mediach społecznościowych i na końcu dodaje groźne przypomnienie...
Wszystko co chcielibyście wiedzieć o Jamesie Bondzie
- Pokaz filmu będzie monitorowany pod kątem nieautoryzowanego nagrywania. Uczestnik pokazu wyraża zgodę na przeprowadzenie kontroli przez pracowników ochrony
Jeśli jakoś wymkniemy się ochronie, wrócimy z informacjami o nowym Bondzie (oczywiście tak, by nie zepsuć Wam zabawy w piątek). Będziemy oczywiście uważnie patrzeć na to, co James Bond pije. Wstrząśnięte, nie mieszane, czy Heinekena.
A teraz przyglądamy się historii ról Bonda.
My name is Bond. James Bond – ten cytat już na stałe wszedł do filmowego słownika. W ciągu 50 lat istnienia serii 007, wypowiadany był przez sześciu różnych aktorów i wbrew pozorom za każdym razem znaczył coś zupełnie innego.
W ciągu 50 lat istnienia Bondowskiej serii powstały 23 filmy o przygodach agenta Jej Królewskiej Mości, w tym ostatni już wkrótce będzie miał swoją oficjalną światową premierę. W oczekiwaniu na kolejną część przygód brytyjskiego agenta, dyskutujemy na temat tego, co James Bond będzie pił, w co będzie ubrany oraz jakich tym razem użyje gadżetów.
Z pewnością nie będziemy zaskoczeni, kiedy agent uwiedzie kolejną kobietę, zabije kolejnego wroga, a swoją misję zakropi dobrym alkoholem. Od 50 lat James Bond pozostaje eleganckim angielskim gentlemanem, niepoprawnym uwodzicielem i doskonałą maszyną do zabijania wrogów Królowej.
Choć powyższy wizerunek Bonda z pewnością nigdy się nie zmieni (bo gdyby agent zrezygnował ze swoich rutynowych przyzwyczajeń, nie nazywałby się Jamesem Bondem), to należy pamiętać, że koncepcje jego postaci w pewnym stopniu zawsze zmieniały się wraz z aktorami wcielającymi się w jego rolę. Każdy film z agentem Jej Królewskiej Mości stał się świadectwem obyczajowym danej dekady, a każdy nowy Bond wnosi ł do serii swoje własne powiedzonka i przyzwyczajenia.
Nic więc dziwnego, że w oczekiwaniu na informacje, kto tym razem wcieli się w postać słynnego brytyjskiego agenta, zawsze można było poczuć pewien dreszczyk emocji . Takie napięcie funkcjonowało jako przedsmak tego, co wniesie akcja kolejnego filmu z serii 007. Liczne dyskusje na forach fanowskich oraz sondaże, kto zostanie nowym Bondem, to z pewnością rutyna, z którą nie raz jeszcze będziemy mieli do czynienia.
Kiedy do mediów dotarła informacja o tym, że w postać brytyjskiego agenta wcieli się aktor Daniel Craig, na forach filmowych zawrzało od protestów i negatywnych opinii. Jasnowłosy Craig swoim wyglądem przypomina bardziej boksera walczącego na ringu, niż nałogowego gracza bakarata i stałego bywalca luksusowych lokali. W powszechnej opinii fanów cyklu, elegancki smoking i czarna muszka pasują nowemu Bondowi, jak pięść do nosa.
Trzeba przyznać, że przy Craigu, jego poprzednicy wyglądają jak odpicowani gogusie z zabawkowym pistoletem. Nowy Bond jeszcze nigdy nie wyglądał jak rasowy morderca, a Craig z pewnością zmienił ten wizerunek.
Wielokrotnie podkreśla się, że nowy 007 jest najbardziej autentyczny i ludzki ze wszystkich agentów. Nie należy on już do typowych bawidamków, którzy sypią bondowskim żartem jak z rękawa. Nowy Bond jest bardziej zdystansowany i chłodny od swoich poprzedników. Po fali licznych sprzeciwów, w oczekiwaniu na trzeciego Bonda z udziałem Craiga, można zauważyć, że fani cyklu zdążyli już się przyzwyczaić do jego wizerunku.
Współczesnemu agentowi 007 jednak nie udało się zdeklasować swojego poprzednika, Seana Connery. W opinii fanów Bondowskiej serii, przystojny Szkot to zdecydowanie najlepszy Bond w historii kina. Agent Connery potrafi brylować w towarzystwie, a kiedy przyjdzie odpowiednia pora, zachować zimną krew w walce z wrogiem. Connery uwodzi i zabija z wielką klasą. Chwilę po efektownej i emocjonującej bójce, zawsze znajdzie czas na drinka, albo przekąskę z kawiorem. Humor dopisuje mu na każdym kroku – choć nieco seksistowski, zdążył już przyzwyczaić do niego widzów. Wizerunek agenta 007 na tyle przylgnął do Connery’ego, że po pewnym czasie aktor miał na serio dość swojego bohatera. Dlatego też do szóstego Bonda zaangażowano nowego aktora, Australiczyka George’a Lazenby (nie na długo, bo wraz z kolejną, siódmą częścią przygód agenta, powrócił Connery).
Lazenby nie był zawodowym aktorem, podziwiać go można było w reklamach telewizyjnych koszul, a przede wszystkim czekolady „Big Fry”. Australijczyk był zdania, że to dopiero on wniósł do filmów bondowskie aktorstwo i uczłowieczył postać 007. Nic bardziej mylnego. Wiecznie zblazowany i nadekspresyjny Lazenby nijak kojarzy się z prawdziwym brytyjskim agentem, tym bardziej kiedy chodzi w kilcie i koszulach z żabotami. Trudno jest uwierzyć w autentyczność jego gry aktorskiej oraz w to, że ma wielkie powodzenie wśród kobiet. Na szczęście to był pierwszy i ostatni raz, kiedy Lazenby służył Jej Królewskiej Mości.
Sean Connery powrócił, jednak nie na długo. Wkrótce jego miejsce zajął brytyjski aktor, znany głównie z telewizji, Roger Moore. Trzeci agent szybko przekonał do siebie publiczność. Postać, jaką stworzył brytyjski aktor to z pewnością najzabawniejszy Bond w historii całej serii. Być może trudno jest uwierzyć w to, że jest profesjonalnym zabójcą, ale nie można mu odmówić poczucia humoru, którym skutecznie uwodzi kobiety.
Pod koniec lat 80. przyszedł czas na kolejnego agenta 007. Moore był już zdecydowanie za stary do roli Jamesa Bonda, dlatego trzeba było go zastąpić młodszym aktorem. Timothy Dalton zagrał w dwóch filmach o przygodach agenta Jej Królewskiej Mości. Na pierwszy rzut oka, atrakcyjny brunet idealnie nadawał się do powyższej roli, zabrakło mu jednak specyficznego brytyjskiego humoru. Czwarty Bond był zdecydowanie zbyt poważny, trudno było go też uznać za rasowego zabójcę. Przystojny Dalton bardziej pasował na romantycznego bohatera, niż superagenta. Do twarzy byłoby mu bardziej z mieczem, niż ze współczesną bronią palną.
Po sześciu latach przerwy w produkcji filmów z agentem 007, przyszedł czas na przedostatniego Bonda, w którego postać wcielił się Pierce Brosnan. Trudno się dziwić, że irlandzki aktor zyskał ogromną sympatię i zaufanie widzów, tuż po Seanie Connery. Przystojny, czarujący brunet o uwodzicielskim uśmiechu zdobył serca wielu kobiet. Wygląda świetnie zarówno w eleganckim smokingu, jak i brudnych, przepoconych ubraniach, w trakcie niebezpiecznych pościgów.
Trzeba przyznać, że seryjność „bondów” daje scenarzystom niezłe pole do popisu. Należy pamiętać, że „Casino Royale” (2006), pierwszy film z udziałem Daniela Craiga jest chronologicznie pierwszą częścią przygód brytyjskiego agenta, co sugeruje budowanie jego osobowości od nowa. Czym zaskoczy nas tym razem agent Daniel Craig, przekonamy się już wkrótce, przy okazji premiery filmu „Skyfall” (2012), już 26 pażdziernika.