Przygotowana przez Ministerstwo Finansów matryca VAT, która miała uporządkować chaotyczne stawki podatkowe, wzbudziła ostatecznie kontrowersje nie mniejsze, niż same stawki. Najbardziej przebiła się do opinii publicznej sprawa napojów z dodatkiem soku, dla których VAT miał wzrosnąć z 5% do 23%. VAT jednak w końcu trzeba będzie uporządkować, chociaż bez wątpienia w sposób bardziej przyjazny polskim producentom i konsumentom. Lecz jest jeszcze jeden obszar, w którym warto zabrać się za porządki.
Rządząca partia zdecydowała o odłożeniu na półkę projektu matrycy VAT. To, co miało być ukłonem w stronę podatników, sprowadziło na obóz władzy nieliche kłopoty wizerunkowe. Tym bardziej, że niezadowolenie producentów rolnych ostatnimi czasy objawia się głośno i widowiskowo, co na własnej skórze odczuwają Warszawiacy.
Jeśli urzędnicy tak bardzo chcą zabrać się do porządkowania podatków, podpowiadam kierunek: akcyza. Niezwykle pożyteczną, a i interesującą sprawą byłoby gruntowne przeanalizowanie polityki akcyzowej państwa w różnych obszarach. Jej spójności, logiki, zgodności z filozofią systemu podatkowego w Polsce (o ile coś takiego w naszym kraju w ogóle istnieje…). A na pewno sporo można byłoby poprawić, czego przykładem jest akcyza dla napojów zawierających alkohol.
Pisałem kiedyś o peerelowskim relikcie, jakim jest ustawa o wychowaniu w trzeźwości, nadal fundament alkoholowej polityki państwa. Ustawa ta jest oparta o założenie, że im mocniejszy alkohol, tym większa jego potencjalna szkodliwość. Jeżeli po jednej stronie postawimy czekoladki z rumem, a po drugiej absynt to ten sposób myślenia da się obronić. W stanie wojennym, kiedy to wybór sprowadzał się właściwie do wódki (po którą ustawiały się kolejki) i piwa (które niekiedy bywało, lecz częściej go nie było), też owo założenie miało rację bytu. Dzisiaj, gdy można wybierać z całej gamy alkoholi, ograniczanie spojrzenia do wódki i piwa jest absurdem. Spożywać w sposób szkodliwy tak samo można wódkę, drogie wino, koniak, jak i samo piwo.
Ale ów peerelowski dogmat zakorzenił się w akcyzie. Otóż w przypadku piwa akcyza naliczana jest – w uproszczeniu – od zawartości ekstraktu rzeczywistego w gotowym wyrobie. Natomiast dla win czy wódek oblicza się ją w zależności od zawartości czystego alkoholu. Czyli na przykład butelka lekkiego wina ma naliczaną akcyzę wedle takiego samego mechanizmu, jak wódka, a butelka mocnego piwa (dajmy na to, ośmioprocentowego) – w sposób preferencyjny. Nie widzę dla takiej różnicy żadnego racjonalnego uzasadnienia. To tak, jakby akcyzę na wino naliczać w zależności od rodzaju szczepu, a na whisky – od okresu leżakowania. A przecież alkohol, czy zawarty w piwie, czy w whisky, to zawsze alkohol.
Dużo można także pisać o akcyzie na wyroby tytoniowe i związku jej wysokości oraz konstrukcji z szarą strefą. Jeszcze bardziej złożona jest problematyka akcyzy na paliwa. Złożoność problemu nie oznacza jednak, że trzeba unikać jego podejmowania. Wiem oczywiście, iż kampania wyborcza to fatalny moment na podejmowanie się takich zadań, ale może za te kilka miesięcy nasi specjaliści od finansów zwrócą na to swoją uwagę? Bo z jednej strony – budżet potrzebuje i zawsze będzie potrzebował solidnych przychodów, a z drugiej – przedsiębiorcy i konsumenci zasługują na logiczny i prosty system.