Media doniosły, że pani minister Emilewicz chciała dać początkującym przedsiębiorcom tzw. prawo do błędu. Mówiąc krótko, chodzi o abolicję dla tych przedsiębiorców, którzy wskutek niewiedzy, złej interpretacji przepisów, a nie z rozmysłem, złamali prawo. Organy państwa miałyby wówczas odstępować od przewidzianych prawem sankcji. Jej koledzy z rządu uznali ponoć, że pomysł jest bezzasadny. Zgadzam się – powinien być bezzasadny. I w należycie funkcjonującym państwie byłby zupełnie zbędny.
W biznesie nie ma korzyści bez ryzyka. Tylko, że w założeniu ma być to gra sprawiedliwa, o jasnych regułach. Gdyby chociaż dziesięć, no, może dwadzieścia procent obietnic polityków skierowanych do przedsiębiorców stało się faktem, Polska otwierałaby rankingi państw przyjaznych biznesowi. A zapewne jeszcze długo będzie się błąkać na dalszych miejscach takich list.
Państwo bowiem zachowuje się schizofrenicznie. Z jednej strony zachęca do otwierania firm, obniża CIT dla najmniejszych podmiotów, uchwala pięknie brzmiące ustawy. Jeżeli ktoś jednak z tych zachęt skorzysta, zaczyna bieg przez przeszkody. Dla przykładu – pozostający na razie w sferze planów – „test dla przedsiębiorcy”. Wierzę, że decydenci chcą, by urzędy były przyjazne przedsiębiorcom, by pomagały w rozwiązywaniu problemów, a nie je mnożyły. Niestety, sytuacja zmienia się bardzo powoli.
Na przykład taki urząd skarbowy. Trudno, by po macoszemu traktował swoją główną powinność, czyli ściąganie należności. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by jednocześnie życzliwie doradzał przedsiębiorcy. A jeżeli ten popełni błąd – w końcu błądzić jest rzeczą ludzką – wskazał, jak możliwie bezboleśnie sprawę zakończyć. Lubię rozmawiać z przedsiębiorcami, którzy mieli okazję spróbować prowadzenia biznesu w Niemczech. Konfrontacja z modelem działania tamtejszej skarbówki jest dla Polaka, przyzwyczajonego do tutejszych, nadwiślańskich standardów, szokiem. Bo oto dzwoni urzędnik i zaprasza na spotkanie – nie po to, by machać przed nosem kwitem i grozić sankcjami, ale zasugerować korzystne dla przedsiębiorcy rozwiązania. Jak widać, misji ściągania podatków nie zagraża misja pomagania przedsiębiorcom.
W warunkach, kiedy życzliwość urzędów nie będzie tylko deklaratywna, kiedy przedsiębiorca będzie miał pewność prawa i nie będzie ponosić ryzyka zmieniającej się interpretacji niejasnych przepisów – pomysł minister Emilewicz nie miałby racji bytu. Bo dlaczego niby dawać prawo do błędu, skoro przy najmniejszej wątpliwości urzędnik życzliwie doradzi i przeprowadzi przez rafy? Jeżeli ktoś woli nie skorzystać z pomocy i ryzykować, to jego sprawa.
Mówimy jednak o stanie idealnym. O modelu, który najpierw musi się urzeczywistnić w głowach urzędników, żeby stał się praktyką. Jak widać, nawet poprawiane bez końca prawo nie jest w stanie spowodować żadnej rewolucji w tym obszarze. Śmiem twierdzić, że niejeden przedsiębiorca wolałby od obniżki CIT-u dla małych firm jasne reguły gry i rzeczywiste partnerstwo w kontaktach z urzędem. Czyli z państwem, bo czymże innym jest fiskus, ZUS i inne komórki administracji, jak nie naszym wspólnym, polskim państwem? Które, przynajmniej w teorii, winno nam wszystkim służyć.