Przemknęła nam krzykliwa kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego – w której mówiono o wszystkim, tylko nie o Europie. Tak, jakby nasi politycy, niezależnie od opcji, którą reprezentują, z góry założyli, że możemy być co najwyżej kibicem albo przedmiotem gry, ale nie aktywnym graczem. A jeden z fundamentalnych problemów dla przyszłości Polski, jakim jest energetyka, też został sprowadzony (i to w sposób skrajnie uproszczony i nierzetelny) do kwestii węgla. Ba, ale skoro polscy decydenci nie mają pomysłu na kompleksową politykę energetyczną dla kraju, to jak można od nich wymagać, by wiedzieli, o co chcą walczyć w Brukseli?
Kadencja obecnego Sejmu zmierza ku końcowi, a nadal nie mamy przyjętej do realizacji strategii energetycznej dla Polski. Tak, wiem – są założenia, deklaracje, dywagacje, ale to ani na milimetr nie przybliża nas do działania. Platforma Obywatelska zapowiedziała, że w czerwcu zaprezentuje własną strategię. Trzymam kciuki i szczerze chciałbym, by był to materiał do dobrej, merytorycznej dyskusji. Jednak nie za bardzo w taki wariant wierzę. O ileż bardziej prawdopodobne jest, że dokument stanie się polityczną maczugą i zamiast rozmowy, merytorycznego sporu, będziemy mieli wiecowanie.
Temperatura politycznego sporu skutecznie uniemożliwia dyskusję głównych sił politycznych o ponadpartyjnych, fundamentalnych dla kraju kwestiach. Były minister skarbu Włodzimierz Karpiński wspomniał ostatnio, że kiedy Marek Suski stał na czele sejmowej Komisji Energii i Skarbu Państwa, nie zgadzał się na żadne debaty o polityce energetycznej. Mamy do czynienia z bardzo groźną sytuacją. Liderzy ugrupowań nie będą rozmawiali merytorycznie, bo z punktu widzenia walki o wyborcze procenty bardziej się im opłaca brutalna szarpanina i obrzucanie się błotem. Teoretycznie ratunek mógłby leżeć w politykach mniej eksponowanych, ale o odpowiedniej wiedzy i przygotowaniu. Tak zresztą dzieje się w wielu państwach: liderzy się kłócą w świetle kamer, ale ich zaplecze w pewnych sprawach toczy poufne rozmowy. Dzieje się, ale nie w Polsce. Bo gdyby np. poseł PO spotkał się z posłem PiS, aby porozmawiać, gdzie można znaleźć pole kompromisu w kwestii energetyki (czy innej), obaj zapewne z hukiem wylecieliby z macierzystych ugrupowań.
Kampania do Europarlamentu została zmarnowana, a mogła być czasem dobrej, rzetelnej dyskusji. Przed nami kampania – na pewno o wiele bardziej brutalna – do Sejmu. Konia z rzędem temu, kto da mi nadzieję, że tym razem kluczowe sprawy dla Polski i przyszłości Polaków nie będą jedynie pretekstem do politycznych gierek. Ja, mimo wrodzonego optymizmu, patrzę na to realistycznie. Jak to mówił porucznik Borewicz – „pesymista to były optymista, dobrze poinformowany”…
