Przemknęła nam krzykliwa kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego – w której mówiono o wszystkim, tylko nie o Europie. Tak, jakby nasi politycy, niezależnie od opcji, którą reprezentują, z góry założyli, że możemy być co najwyżej kibicem albo przedmiotem gry, ale nie aktywnym graczem. A jeden z fundamentalnych problemów dla przyszłości Polski, jakim jest energetyka, też został sprowadzony (i to w sposób skrajnie uproszczony i nierzetelny) do kwestii węgla. Ba, ale skoro polscy decydenci nie mają pomysłu na kompleksową politykę energetyczną dla kraju, to jak można od nich wymagać, by wiedzieli, o co chcą walczyć w Brukseli?
Sprowadzanie kwestii strategii energetyki do węgla jest niezwykle wygodne dla polityków. Bo można węglem grać, ile wlezie i żerować na nieświadomości opinii publicznej. Bo skąd przeciętny Kowalski ma wiedzieć, że są różne rodzaje węgla, a niektóre z nich Europa za wielkie pieniądze importuje z Australii – mimo propagowania OZE? Z drugiej strony, dlaczego wymagać, by wiedział, iż Śląsk od dawna nie stoi węglem, lecz innymi branżami, tak jak Łódź nie opiera się na przemyśle włókienniczym? Dlatego też można grać na emocjach, powiększając informacyjny chaos.
Kadencja obecnego Sejmu zmierza ku końcowi, a nadal nie mamy przyjętej do realizacji strategii energetycznej dla Polski. Tak, wiem – są założenia, deklaracje, dywagacje, ale to ani na milimetr nie przybliża nas do działania. Platforma Obywatelska zapowiedziała, że w czerwcu zaprezentuje własną strategię. Trzymam kciuki i szczerze chciałbym, by był to materiał do dobrej, merytorycznej dyskusji. Jednak nie za bardzo w taki wariant wierzę. O ileż bardziej prawdopodobne jest, że dokument stanie się polityczną maczugą i zamiast rozmowy, merytorycznego sporu, będziemy mieli wiecowanie.
Temperatura politycznego sporu skutecznie uniemożliwia dyskusję głównych sił politycznych o ponadpartyjnych, fundamentalnych dla kraju kwestiach. Były minister skarbu Włodzimierz Karpiński wspomniał ostatnio, że kiedy Marek Suski stał na czele sejmowej Komisji Energii i Skarbu Państwa, nie zgadzał się na żadne debaty o polityce energetycznej. Mamy do czynienia z bardzo groźną sytuacją. Liderzy ugrupowań nie będą rozmawiali merytorycznie, bo z punktu widzenia walki o wyborcze procenty bardziej się im opłaca brutalna szarpanina i obrzucanie się błotem. Teoretycznie ratunek mógłby leżeć w politykach mniej eksponowanych, ale o odpowiedniej wiedzy i przygotowaniu. Tak zresztą dzieje się w wielu państwach: liderzy się kłócą w świetle kamer, ale ich zaplecze w pewnych sprawach toczy poufne rozmowy. Dzieje się, ale nie w Polsce. Bo gdyby np. poseł PO spotkał się z posłem PiS, aby porozmawiać, gdzie można znaleźć pole kompromisu w kwestii energetyki (czy innej), obaj zapewne z hukiem wylecieliby z macierzystych ugrupowań.
Kampania do Europarlamentu została zmarnowana, a mogła być czasem dobrej, rzetelnej dyskusji. Przed nami kampania – na pewno o wiele bardziej brutalna – do Sejmu. Konia z rzędem temu, kto da mi nadzieję, że tym razem kluczowe sprawy dla Polski i przyszłości Polaków nie będą jedynie pretekstem do politycznych gierek. Ja, mimo wrodzonego optymizmu, patrzę na to realistycznie. Jak to mówił porucznik Borewicz – „pesymista to były optymista, dobrze poinformowany”…