Reklama.
Tak naprawdę nie jest to jednak ani handel, ani kupczenie. Brytyjczycy chcą uczciwie rozstrzygnąć dylemat, do którego doszli po kilkudziesięciu latach członkostwa w Unii, a brzmi on tak: czy opłaca nam się poświęcać jakość swojego życia w imię "europejskich wartości"?
Większość mieszkańców Wysp uważa, i raczej się nie myli, że żyje w bardzo dobrze zorganizowanym państwie. Brytyjczyk nie obawia się, że rozszerzone uprawnienia policji zagrożą jego wolności. Brytyjczyk ufa sądom, administracji i w ogóle całemu państwu. Widzi rozwijającą się gospodarkę. Widzi też Unię, czyli kontynent, który z wieloma problemami nie daje sobie rady. Stąd dylematy Brytyjczyka – uczciwe i szczere. Problem (również Brytyjczyków) polega jednak na tym, że Unia Europejska bez Wielkiej Brytanii będzie tak, jak tygrys bez kilku ważnych zębów. Filozofii, którą realizują Norwegia i Szwajcaria - nasza chata z kraja - nie da się zastosować w przypadku Wielkiej Brytanii. I o tym będzie brytyjskie referendum.
Gdy słyszę z trybuny sejmowej w Polsce, że właśnie powstaje oś Warszawa-Londyn, to mi ręce opadają. Po pierwsze, w Londynie nikt takiego sojuszu nie ogłasza, a po drugie, oś zakłada przynajmniej porównywalność partnerów, a tu, nad Wisłą, nie działa żaden z mechanizmów, o których pisałem wyżej.