naTemat extra

Zakopane - stolica obciachu

Dzięki wyjazdom służbowym zdarza mi się odwiedzać miejscowości, do których z własnej woli raczej bym nie pojechał. Niektóre z nich pamiętam z dzieciństwa, dzięki czemu widzę ich rozwój lub upadek. Los chciał (żeby nie powiedzieć pech), że po 17 latach trafiłem do Zakopanego. I powiem jedno: coś jest z tym miejscem nie tak. 
Jeśli ktoś chce pochodzić po górach lub pojeździć na nartach (naprawdę pojeździć), raczej nie wybierze się do Zakopanego. W Polsce i za granicą jest zbyt wiele urokliwych i spokojniejszych miejsc, w których można naprawdę wypocząć. Mimo to, w małym Zakopanem są tłumy porównywalne do tych, które widać na co dzień wielkich miastach. A jeszcze, żeby tu dojechać lub przejechać przez centrum choćby kilkaset metrów samochodem, trzeba przygotować się na korki większe, niż w stolicy. 
Miałem kilkadziesiąt godzin, aby znaleźć wyjaśnienie zakopiańskiego fenomenu. Chciałem na własne oczy zobaczyć, czym żyją turyści na Krupówkach, oraz ci udający się pod Gubałówkę. Muszę przyznać, że to miejscowość z naprawdę wielkim potencjałem. Tyle że w dużej mierze zmarnowanym.
Spacer po Zakopanem przypomina mi widoki, które pamiętam ze Stadionu Dziesięciolecia. Bazarowy klimat jest szczególnie dobrze widoczny w drodze na Gubałówkę, gdzie z każdej strony jesteśmy atakowani przez sprzedawców. Pół biedy, kiedy chcą nam wcisnąć ser z owczego mleka, bo w końcu oscypków nie kupuje się od ulicznych handlarzy w Warszawie, tylko w górach. 
Największym zainteresowaniem cieszą się jaszczurki z pianki, selfie sticki i prawdziwy hit zakopiańskich ulic – “hel do gadania”. Dawniej dzieciaki musiały prosić sprzedawcę balonów, aby “nielegalnie” dał im trochę helu. Teraz ci sami panowie zorientowali się, że da się na tym zarobić więcej, niż na samych balonach.
Co i rusz można spotkać dzieciaki, które zamiast wdychać górskie powietrze, inhalują się gazem do napełniania balonów. I to nie tylko te, które przyjechały na kolonie i są właściwie bez opieki. Nie wyobrażam sobie, aby moi rodzice 20 lat temu zgodzili się na takie atrakcje. Ale jak widać, czasy się zmieniły.
Dzieci “rozwijają się” w Zakopanem także na innych polach. Na turystów czekają aktywiści partii Kukiz ‘15, którzy zbierają podpisy za referendum w sprawie (a właściwie przeciwko) przyjmowaniu uchodźców. Rodzina, która szła tuż za mną, miała dzięki temu temat do rozmowy. Ojciec tłumaczył córce, że Polacy nie lubią uchodźców i nie chcą, aby tu przyjeżdżali. Cóż - podróże kształcą.
Zadziwiające są nie tylko towary sprzedawane przy głównych ulicach Zakopanego, ale i infrastruktura. Miałem wrażenie, że w mieście nie ma osoby, która dbałaby o jego spójny wizerunek. Piękne, zabytkowe góralskie chaty pozakrywane są wielkimi, psującymi klimat banerami.
Ale gwoździem programu było coś, co wyrosło w sercu Zakopanego. Aż trudno uwierzyć, ale ktoś wydał zgodę na budowę centrum handlowego przy samych Krupówkach. Nie lubię teorii spiskowych, ale pytanie, w jaki sposób mogło do tego dojść, nasuwa się samo. Taki budynek w takim miejscu to moim zdaniem wielki błąd. Nie mam jednak wątpliwości, że chętnych na zakupy nie zabraknie.
Spacer po Zakopanem pokazuje, że ludzie nie jadą w góry dla samych gór. Jadą tam, gdzie “się dzieje”. A żeby działo się więcej, podnosi się “atrakcyjność” tego miejsca dając zgody na powstawanie takich przybytków, jak ten. 
Te dzieci, głównie dzięki swoim rodzicom, nie zapamiętają z Zakopanego wejścia (ani nawet wjazdu) na Gubałówkę, Kasprowego Wierchu, czy Morskiego Oka, tylko buszowanie po basenie w plastikowej bańce, wielkiego dmuchanego klauna albo automaty (słusznie oznaczone przez kogoś jako “wpłatomat”).
Od lat trwa dyskusja o tym, czy słabe treści w mediach są wynikiem samych wydawców, czy też są odpowiedzią na potrzeby odbiorców. Podobny dylemat miałem w Zakopanem: Czy paździerzowe pamiątki i przaśne rozrywki to krótkowzroczność chytrych górali, czy też wdrożenie w życie znanej zasady: klient nasz pan. Sądząc po entuzjastycznych reakcjach “turystów”, bardziej winę widziałbym przede wszystkim po stronie ceprów.

Redakcja naTemat.pl
naTemat.pl





Autorzy artykułu:

Redakcja naTemat

Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Sprawdź, jak to działa

Kwota napiwku

Wiadomość do autora (opcjonalnie)

Twój adres e-mail

Kod BLIK znajdziesz w aplikacji swojego banku