Każdy interesujący się światowymi festiwalami na pewno przynajmniej raz słyszał o festiwalu na pustyni Black Rock w Nevadzie. Od dawna był to festiwal który znajdował się na mojej Bucket liście.
Staram się sukcesywnie realizować moje cele, więc w tym roku pozycja ta została w końcu odhaczona. Burning Man to coś czego do tej pory jeszcze nie przeżyłam. Jest to zdecydowanie coś więcej niż tylko festiwal muzyczny, jest to przede wszystkim wspólnota.Każdego roku na pustyni tysiące ludzi buduje swoje własne miasto, a główną wartością wyznawaną przez uczestników jest uwolnienie się od codziennych ograniczeń, wolność. Będąc przez tydzień na pustyni, obdartym z ,,luksusów” codzienności stwierdzasz, ze tak naprawdę nie potrzeba ci wiele by być szczęśliwym, a świat w którym głównymi wartościami jest szacunek, wolność i tolerancja naprawdę może istnieć i całkiem nieźle funkcjonować.
Ten cały klimat tworzą ludzie, którzy są dla siebie niesamowicie życzliwi i im mniej mają, tym bardziej są skorzy do dzielenia się. Czujesz się tam jakby czas się zatrzymał i nic poza tym miejscem nie istniało. Możesz tam spotkać wszystkich od roznegliżowanych hippisów, po dzieci, artystów oraz biznesmenów. Nie liczy się to kim jesteś, czym się zajmujesz, tam wszyscy są równi. Społeczności tworzą tam różnego rodzaju warsztaty, zajęcia jogi, medytacji organizują śniadania, na które każdy jest zaproszony.
Pieniądz nie ma tu żadnej wartości, walutą jest rozmowa lub podzielenie się jakąś wiedzą lub umiejętnością. Dzielenie się sprawia uczestnikom imprezy ogromną radość. Na całym festiwalu znajduje się ogromna ilość instalacji artystycznych, artcarów, a nawet prawdziwy samolot przerobiony na platformę.
Największe wrażenie wywarła na mnie świątynia, która jest jest chyba najbardziej emocjonalną przestrzenią na całym festiwalu. Ściany świątyni są wypełnione zdjęciami, listami z intencjami, pożegnaniami z bliskimi, jest to miejsce pełne wspomnień, w którym atmosfera skłania do głębokich przemyśleń i refleksji. W centralnym miejscu festiwalu znajduje się ogromna konstrukcja z kukłą Burning Mana, która w ostatni dzień festiwalu płonie – jest to bardzo symboliczny moment dla wszystkich uczestników.
Nie sposób nie wspomnieć o burningmanowej modzie, która zawsze wzbudza szereg kontrowersji. Tam nie panuje zasada, czy wypada coś ubrać, po prostu zakładasz to, na co masz ochotę i w czym czujesz się dobrze. Atmosfera festiwalu powoduje, że każdy kto się tam pojawi, wraca już co roku. I pomimo że jest to praktycznie na drugim końcu świata, to wydarzenie jest już wpisane w mój kalendarz na stałe.